[MARZEC 1968] „Syjoniści do Syjonu”. Służba bezpieczeństwa, MSW i przygrywka do Marca ’68

Wojciech Rodak
Jedna ze „spontanicznych” masówek robotniczych
Jedna ze „spontanicznych” masówek robotniczych
Zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem w czerwcu 1967 r. rozpoczęło w PRL antysemicką nagonkę. Ważną rolę w jej roznieceniu odegrali Mieczysław Moczar i jego resort

W czerwcu 1967 r., po niemal dwudziestu latach, Polska Rzeczpospolita Ludowa zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem. W kilka dni po tym wydarzeniu personel warszawskiej placówki, z ambasadorem Dovem Sattathem na czele, udał się na Okęcie, skąd miał odlecieć do swojej ojczyzny. MSW zgotowało mu „godne” pożegnanie. Funkcjonariusze przywieźli na lotnisko ciężarówkami około 200 podpitych lumpów. W budynku doszło do gorszących scen. Pijany i agresywny tłum napierał na izraelskich dyplomatów, którzy - w towarzystwie ambasadora Holandii - przedzierali się do samolotu. Słychać było gwizdy i antysemickie wyzwiska. Relacjonujący wydarzenie reporter Polskiego Radia ocenił, że zebrani wyrażali „spontaniczną reakcję ludu Warszawy”. Wydarzenie to, jak pisze historyk prof. Jerzy Eisler, można uznać za początek nacjonalistycznej nagonki antysemickiej, której punktem kulminacyjnym były wydarzenia z marca 1968 r. Pierwszorzędną rolę w jej zainicjowaniu i prowadzeniu miał szef MSW gen. Mieczysław Moczar i reprezentowane przez niego środowisko „partyzantów”. Oto jakie były geneza i przebieg tej najbardziej obrzydliwej kampanii propagandowej w dziejach Polski.

„Nie” dla V kolumny

Od czasu wybicia się na niepodległość w 1948 r. stosunki Izraela z arabskimi sąsiadami były napięte. W latach sześćdziesiątych sytuacja w regionie dojrzewała do kolejnej gwałtownej konfrontacji. Syryjczycy pozwalali operować ze swoich terenów palestyńskim fedainom, którzy prowadzili na terenie państwa żydowskiego działania dywersyjne. Egipcjanie, wspierani przez Związek Radziecki, prowokacyjnie spierali się z Żydami o kontrolę nad Cieśniną Tirańską. W dodatku arabska oś szykowała się do kolejnego, tym razem ostatecznego, uderzenia na Izrael. Żydzi wiedzieli o tych planach i dlatego zaatakowali pierwsi. W sześć dni, od 5 do 10 czerwca 1967 r., rozgromili armie swoich sąsiadów, zdobywając cały półwysep Synaj i Wzgórza Golan. Arabowie, a szczególnie Egipcjanie, ponieśli druzgocącą klęskę.

Kreml, który był sojusznikiem Kairu, ostro potępił działanie Izraela. Do międzynarodowej kampanii przeciw państwu żydowskiemu postanowił zaprząc też swoje satelity. 9 czerwca 1967 r. odbyło się w Moskwie posiedzenie Doradczego Komitetu Politycznego Państw Stron Układu Warszawskiego. Wszyscy zebrani przywódcy państw członkowskich, za wyjątkiem rządzącego Rumunią Nicolae Ceaușescu, opowiedzieli się wówczas za zerwaniem stosunków dyplomatycznych z Izraelem.

Milicjanci przed kościołem św. Krzyża w Warszawie
Milicjanci przed kościołem św. Krzyża w Warszawie Wacław Klag/Reporter

Dziesięć dni później I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka przemawia do 1,5 tys. delegatów na VI Kongresie Związków Zawodowych. Starannie wyreżyserowane wystąpienie transmitują radio i telewizja. Znaczna jego część poświęcona jest konfliktowi na Bliskim Wschodzie i jego echom w Polsce. Gomułka stwierdza, że Izrael ma w PRL wielu ukrytych sprzymierzeńców w środowisku syjonistycznych Żydów obywateli polskich, którzy świętowali jego triumf nad Arabami, „urządzając libacje”. Zaznaczył, że sympatia dla państwa żydowskiego jest, według niego, równoznaczna ze „zdradą Polski”. A potem kontynuował równie ostro:

„Władze państwowe traktują jednakowo wszystkich obywateli Polski Ludowej, bez względu na ich narodowość. Każdy obywatel naszego kraju korzysta z równych praw i na każdym ciążą jednakowe obywatelskie obowiązki wobec Polski Ludowej. Ale nie chcemy, aby w naszym kraju powstała V kolumna. [oklaski] Nie możemy pozostać obojętni wobec ludzi, którzy w obliczu zagrożenia pokoju światowego, a więc również bezpieczeństwa Polski i pokojowej pracy naszego narodu polskiego, opowiadają się za agresorem, za burzycielami pokoju i za imperializmem. Niech ci, którzy odczuwają, że słowa te są skierowane pod ich adresem - niezależnie od ich narodowości - wyciągną z nich właściwe dla siebie wnioski. [oklaski]”.

Nie sposób orzec, skąd nagle u Gomułki pojawiło się twierdzenie o „syjonistycznej V kolumnie”. Zainspirowali go towarzysze radzieccy? Jego najbliżsi współpracownicy? A może miał w posiadaniu jakieś tajne raporty bezpieki, które demaskowały środowiska żydowskie w Polsce? Historyk Marcin Zaremba na łamach miesięcznika „Newsweek Historia”, w artykule „Antysemicka nagonka w 1968 r. Towarzysze szukają wroga”, dowodził, że nie sposób tego jednoznacznie ustalić. Pewny jest tylko skutek feralnej mowy - wywołała ona falę wzrostu nacjonalizmu i antysemityzmu na niespotykaną wcześniej skalę.

W wymiarze politycznym mowa Gomułki stanowiła sygnał do rozpoczęcia bezpardonowej walki o władzę dla partyjnej frakcji tzw. partyzantów, której liderem był szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Mieczysław Moczar. Skupiała ona działaczy PZPR głównie średniego i niższego szczebla. Na jej czele stali głównie weterani Armii Ludowej, tacy jak generał Grzegorz Korczyński, Franciszek Szlachcic i Teodor Kufel. „Łączył ich specyficzny światopogląd: odmiana nacjonalizmu wyrażonego językiem komunistycznej doktryny. Mieścił się w nim antysemityzm, ksenofobiczna niechęć do wszystkiego, co w życiu kulturalnym i naukowym zostało uznane za niepolskie” - jak zgrabnie streścił ich poglądy Zaremba. Ważnym spoiwem tego środowiska była także głęboka awersja do działaczy komunistycznych, którzy przybyli do Polski wraz z wojskami sowieckimi. „Partyzanci” obarczali ich winą za terror doby stalinizmu, a poza tym uważali, że przez nich mają zablokowane możliwości awansu na wyższe stanowiska. A ponieważ znaczny odsetek starszych „czerwonych hierarchów” miał żydowskie korzenie, koteria Moczara postanowiła wykorzystać stworzony przez Gomułkę antysemicki klimat, by wygryźć ich z ciepłych posad i zająć ich miejsce. Środkiem do tego celu było podtrzymywanie i eskalowanie antysemickiej nagonki zainaugurowanej przez towarzysza „Wiesława”. Ludzie szefa MSW wiedzieli, jak to robić.

Oko na Dziedzic

12 czerwca 1967 r. władze PRL zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Od tamtego momentu ludzie MSW skoncentrowali swoje wysiłki na podbijaniu nadanego przez Gomułkę tonu propagandowego. Zajęli się organizowaniem „antysyjonistycznej” nagonki. Za pierwszy przejaw aktywności resortu Moczara na tym polu należy uznać wspomniane powyżej „spontaniczne” pożegnanie przez „lud Warszawy” ambasadora Izraela na Okęciu.

Zamieszki w czasie tzw. wydarzeń marcowych w Warszawie
Zamieszki w czasie tzw. wydarzeń marcowych w Warszawie IPN/East News

Natychmiast szczególnej kontroli zaczęto poddawać media. Jak pisze prof. Eisler, była ona „wyjątkowa nawet jak na standardy realnego socjalizmu”. SB starannie odnotowywała każde najmniejsze wykroczenie dziennikarza poza linię wyznaczoną przez partię. Na listę podpadniętych trafiła nawet słynna wówczas prezenterka telewizyjna Irena Dziedzic. Dlaczego? Ponieważ 23 czerwca w dzienniku o godz. 19.30 „samowolnie dokonała zmiany w tekście: słowo »agresja« zamieniła na »konflikt«”. W innym materiale w swojej „dywersji” posunęła się jeszcze dalej. Śmiała pozytywnie wyrażać się o izraelskich żołnierzach walczących w wojnie sześciodniowej. „Wyrażała przekonanie, że Izrael błyskawicznie rozprawi się z Arabami. Podkreślała swój podziw dla waleczności żołnierzy izraelskich i twierdziła, że wojna ta ma duże znaczenie dla Żydów, ponieważ obudziła w nich ducha solidarności” - czytamy w donosie.

Równocześnie, także już w czerwcu 1967 r., władze przystępują do organizowania na masową skalę zebrań partyjnych i pracowniczych. Miały one zawsze podobny przebieg. Najpierw kolektywnie potępiano na nich „izraelskich agresorów”. Potem chętni wyrażali swój stosunek do wydarzeń na Bliskim Wschodzie i komentowali przytoczone powyżej przemówienie Gomułki. Na tych nasiadówkach nie można było tracić czujności. Niedostatecznie silna krytyka „agresywnych syjonistów” mogła mieć nieobliczalne skutki. Jak pokazuje przykład pewnej aktywistki partyjnej z warszawskiego Mokotowa, przytoczony w książce prof. Eislera „Polski rok 1968”, nawet sama nieobecność na tych seansach nienawiści mogła mieć poważne konsekwencje. Kobieta ta nie zjawiła się na antyizraelskim mityngu swojej komórki PZPR. Gdy pojawiła się na następnym spotkaniu, bezpardonowo została zaatakowana przez jednego z kolegów: „Włosy towarzyszki i karnacja świadczą, że towarzyszka jest Polką pochodzenia żydowskiego. Temu towarzyszka nie zaprzeczy. Polacy pochodzenia żydowskiego właśnie celowo na te zebrania nie przychodzą, towarzyszka się powinna do tego ustosunkować”. Na agresji słownej i insynuacjach się nie skończyło. Piętno „Żydówki” spowodowało, że kobietę zawieszono w prawach członka partii i wyrzucono z pracy.

Sprawdzone środki

Na jesieni 1967 r. antysemicka kampania nabrała nowego impetu. Sięgnięto po stare, sprawdzone środki służące do jej eskalacji. MSW wydało i rozpowszechniało - poprzez kanały w aparacie partyjnym, wojsku i bezpiece - „Protokół mędrców Syjonu”. Był to słynny dokument sfabrykowany na zamówienie carskiej ochrany na przełomie XIX i XX w., który ukazywał rzekome plany osiągnięcia przez Żydów całkowitego panowania nad światem. Poza tym, jak podaje prof. Eisler, z resortu wypłynęła jeszcze jedna osobliwa antysemicka broszura, podobna w stylu i formie do „Protokołów...”. „W myśl tego opracowania, powstałego rzekomo krótko po wojnie, Polska miała być rządzona przez Żydów w interesie światowego żydostwa. [Hilary - red.] Minc miał kontrolować życie gospodarcze, [Jakub - red.] Berman aparat bezpieczeństwa oraz front ideologiczny, natomiast [Roman - red.] Zambrowski aparat partyjny” - czytamy w książce „Polski rok 1968”.

Żydzi jak hitlerowcy

Obraz „wrogiego syjonisty”, nakreślony przez Gomułkę w czerwcu 1967 r., został uzupełniony 7 października przez samego Moczara. Szef MSW wygłosił wówczas przemówienie z okazji rocznicy utworzenia SB i MO. Mówił, że w toku wojny sześciodniowej izraelscy żołnierze zachowywali się wobec Arabów tak, jak Niemcy w czasie okupacji wobec żydowskich i polskich cywilów. Podkreślał przy tym, że wielu „polskich zaślepionych syjonistów” po prostu nie chce tego przyjąć do wiadomości. Co więcej, towarzysz „Mietek” dziwił się, że „zaledwie po dwudziestu kilku latach od niesłychanego w dziejach morderstwa, jakie popełnione zostało przez hitlerowców na Żydach, Izrael dał się dziś wciągnąć, jako sojusznik rewizjonistów niemieckich, do walki przeciwko innym narodom”. Od tamtego wystąpienia nieustanne zaznaczanie istnienia „sojuszu izraelskich syjonistów i zachodnioniemieckich rewizjonistów z RFN” stało się jednym z lejtmotywów propagandy doby Marca ’68. Przypominano o tym zresztą przy różnych okazjach. Znów oddajmy głos prof. Eislerowi:

„Na pewno do jednego z bardziej poruszających, a w każdym razie spektakularnych przykładów tego typu działań doszło w telewizyjnej Szopce Noworocznej. W tym miejscu pozwolę sobie odwołać się do własnej pamięci. Otóż w pewnym momencie w Szopce pojawiła się kukiełka symbolizująca izraelskiego ministra obrony narodowej gen. Mosze Dajana. Ukazaniu się laleczki z charakterystyczną czarną przepaską na lewym oku towarzyszył dochodzący spoza kadru śpiew. Na melodię starego przeboju »Morze« chórek śpiewał: »Mosze - ty jesteś dzielny jak Heinz Guderian, mądry jak Keitel, odważny jak sam Rommel...«. Było coś zupełnie niewyobrażalnego w tym, żeby w dwadzieścia dwa lata po II wojnie światowej w sylwestrowy wieczór w Telewizji Polskiej ministra Dajana, pochodzącego zresztą - jak wiadomo - z Polski, porównywać do nazistowskich dowódców”.

Wiatr i śmieci

Opisane wyżej wydarzenia były jedynie przygotowaniem ogniowym „partyzantów” przed ostatecznym atakiem na partyjne szczyty po wydarzeniach Marca 1968. Mieli silnego wodza, umocowanie w MSW, wsparcie PAX, prowadzonego przez przedwojennego szefa ONR Bolesława Piaseckiego, i przychylność niektórych partyjniaków z silnej grupy śląskiej. By wywołać oczekiwany ruch kadrowy, potrzebny był im jeszcze jakiś pretekst.

Jedna ze „spontanicznych” masówek robotniczych
Jedna ze „spontanicznych” masówek robotniczych

Tę dramatyczną sytuację, z pewnością spowodowaną zastojem kadrowym, niezwykle celnie przedstawił krytyk teatralny Andrzej Wróblewski w książce „Być Żydem...”:

„Wiadomo, że śmiecie czekają na wiatr, który by je wzniósł w górę; to dla nich jedyna szansa. Ale młodzi zdolni również czekali, aż wymrą stare niezdarne pierdoły. Była więc potrzeba zmian. Ten ustrój nie znał mechanizmów zmiany, nie tylko na szczycie. Sprawa żydowska była więc instrumentalna, wywoływała inne szersze procesy. Ofiarami tego sztucznego wiatru padali również ludzie, którzy nic z żydostwem nie mieli wspólnego.”

Do początków 1968 r. „partyzanci”, czy też według Wróblewskiego „śmiecie”, mieli tylko określony cel ataku - „mierzyli” przede wszystkim do Żydów, inteligentów i studentów. Sprzyjał im klimat społeczny. Intelektualiści i młodzież akademicka byli silnie zantagonizowani z władzą. Robotnicy byli bierni, ale niezwykle podatni na antysemickie hasła serwowane przez komunistyczny rząd. Do rozpoczęcia ich uderzenia brakowało tylko tego jedynego momentu - katalizatora. Ten niestety nadszedł w marcu, po protestach przeciwko zdjęciu z afisza „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka. Wtedy moczarowcy zadziałali nadzwyczaj „sprawnie”. W wyniku nagonki antysemickiej w latach 1968-1972 wyjechało z Polski kilkanaście tysięcy obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Dramat tych osób, okoliczności, w jakich stąd wyjeżdżały, na długie lata popsuł wizerunek Polski za granicą. W tym wymiarze, jak wiemy, skutki Marca ’68 i operacji moczarowców są odczuwalne do dziś.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia