Jubileusz jest okazją do podsumowania działalności, ale i do wspomnień. Powstające w latach międzywojennych różne firmy potrzebowały wykwalifikowanych pracowników. Stąd zrodziła się potrzeba kształcenia fachowców. Zajęły się tym Instytuty Rzemieślniczo-Przemysłowe. Wiele z nich kontynuowało w podziemiu swoją działalność później w okresie okupacji. Po wojnie wznowiły działalność. Utworzono ich zrzeszenie - Centralę Naukowych Instytutów Rzemieślniczych.
Od tego momentu zaczyna się historia ZDZ-ów. W Białymstoku Zakład Doskonalenia Zawodowego, jeszcze pod starą nazwą, ruszył już 4 lipca 1945r. jako stowarzyszenie o charakterze edukacyjnym i w tej formie prawnej funkcjonuje do dziś. Placówka przez ten czas przeszła szereg zmian, przekształcając się z firmy szkoleniowej w liczącą się obecnie na rynku instytucję w branży usług edukacyjnych oraz szkoleń zawodowych na terenie Polski północno-wschodniej. Wykształciła tysiące fachowców w różnych specjalnościach.
- Początki były trudne - opowiada Ryszard Wróbel, długoletni wiceprezes. - W budynku przy Sienkiewicza 77, gdzie umieszczono ZDZ, w czasie wojny znajdowało się gestapo, stacjonowała kompania żołnierzy Wehrmachtu: Litwinów, Ukraińców i Łotyszy, którzy pilnowali getta. Kiedy Niemcy wycofywali się z miasta, budynek podpalili. W 1949 r. przeszedł on gruntowny remont, pomieszczenia przystosowano do potrzeb szkoleniowych. - Ja do ZDZ-u przyszedłem w 1960 r., kiedy szefem był Dominik Rzędzian - wspomina Ryszard Wróbel.
- Dostałem zadanie zorganizowania warsztatów i szkoły, bo już w niektórych ZDZ-ach, w Poznaniu czy w Katowicach powstały szkoły. Udało nam się to zrobić w szybkim czasie, chociaż nie byliśmy dotowani z budżetu państwa. I rozpoczęliśmy szkolenie na potrzeby wszystkich przedsiębiorstw. Niebawem mieliśmy już cztery szkoły w województwie. Poza Białymstokiem, w Łomży, Kolnie, Węgorzewie i w Czeremsze. Kształciliśmy robotników w takich fachach jak: budowlaniec, elektromechanik, mechanik samochodowy, elektryk, a gdy powstały Zakłady Telewizyjne Telza, to i elektronik automatyki przemysłowej. Dziewczęta uczyły się krawiectwa, zawodów fryzjera i kucharza.
Uczniowie w ZDZ łączyli naukę z praktyką, trzy dni w tygodniu mieli lekcje, a trzy pozostałe uczyli się zawodu, zajęcia wówczas były też w sobotę. Dostawali za to wynagrodzenie: 200 zł w klasach pierwszych, a potem 300 zł. Dla mniej zamożnych było to solidne wsparcie i motywacja do nauki. Szkoły były oblegane. Do klas kształcących mechanika samochodowego zgłaszało się po 5, 6 kandydatów na jedno miejsce. Rocznie w ZDZ uczyło się od 400 do 500 osób. Po skończeniu nauki wszyscy absolwenci od razu mieli pracę. - Kadrowcy sami przychodzili, żeby dostać dobrych fachowców - mówi z dumą Ryszard Wróbel.
Ważną dziedziną w działalności ZDZ była produkcja. Zakład musiał na siebie zarobić, no i zorganizować dobre miejsce do nauki zawodu. Wytwarzano najróżniejsze rzeczy, w sumie było to około 600 pozycji produkcyjnych. Czego tu nie robiono? Dla Przedsiębiorstwa Leśnictwa w Hajnówce szafy do suszarni (szafy te szły też na eksport), dla przemysłu okrętowego sterowniki uciągu do wind na statkach, dla ZNTK w Łapach układy hamulcowe do wagonów. W stolarni w Węgorzewie wytwarzano meble kuchenne z drewna. A poza tym sanki, spawarki, wiertarki stołowe - w Białymstoku zakład produkcyjny mieścił się przy ul. Nowy Świat, jeszcze ten budynek stoi i prowadzi działalność. W 1964 r. w ZDZ-ie zaczęły się kursy na prawo jazdy. Początkowo na syrenach i warszawach, potem doszły polonozy. Citroena Białystok dostał ministerstwa.
- Zadzwonił kolega z centrali ZDZ w Warszawie. Rysiu, mamy citroena, przyjeżdżaj. Pojechałem zadowolony - uśmiecha się Ryszard Wróbel. - Samochód był, tyle że bez opon. Tak to było za PRL-u, wszystko trzeba było załatwiać, znaleźć dojście. Ale radziliśmy sobie. U nas zasady kapitalizmu wdrożone zostały dużo wcześniej niż nastąpiło to oficjalnie w całym kraju. Władze partyjne przez to nie patrzyły na nas przychylnym okiem. Banki nie dawały nam kredytów, na wszystko musieliśmy sami zarobić.
Alicja Zielińska
KURIER PORANNY