Trudno znaleźć rozmówców, którzy chętnie rozprawialiby o osławionym już Oddziale „Y". Jedni tłumaczą, że nic o nim nie wiedzą, inni zasłaniają się tajemnicą służbową, jeszcze inni odsyłają do Instytutu Pamięci Narodowej. Ale też, rzeczywiście, zadania, jakie postawiono przed tą grupą, były najwyższej rangi państwowej. Nie do końca legalne i czyste.
„W okresie dyktatury Wojciecha Jaruzelskiego wojskowe służby specjalne zaczęły odgrywać kluczową rolę w całym obszarze bezpieczeństwa PRL. Szczególna rola przypadła wówczas wywiadowi wojskowemu, który począwszy od 1944 r., pozostawał głównym pasem transmisyjnym sowieckich wpływów i kontroli nad Polską. Jeszcze w połowie lat 80. na zamkniętych akademiach dowództwo ludowego Wojska Polskiego z dumą podkreślało fakt, że »oficerowie radzieccy bezpośrednio brali udział w organizowaniu polskiego wywiadu wojskowego« i że »w zasadzie wszyscy oficerowie pełniący kierownicze funkcje w Zarządzie przeszli przeszkolenie w Związku Radzieckim«" - pisze w „Tajemnicach Oddziału Y" Sławomir Cenckiewicz, były pracownik IPN. I dalej: „To właśnie w porozumieniu z Sowietami w listopadzie 1983 r. w Zarządzie II powstał Oddział »Y«, którego elitę stanowili oficerowie przeszkoleni na kursach GRU w Moskwie. Rola tej komórki w strukturze wywiadu wojskowego PRL była szczególna, poprzez stworzenie sieci przedsiębiorstw i wykorzystanie spięć polonijnych Oddział »Y« przerzucił na Zachód wielu współpracowników, rozbudowując przy tym tzw. zagraniczny aparat wywiadowczy. Dzięki temu w całej dekadzie lat 80. zrealizowano szereg nielegalnych operacji finansowych, których celem było lokowanie pozabudżetowych środków dewizowych w celu powiększenia zysków oraz swobodne i niekonwencjonalne wykorzystanie operacyjne tych funduszy.
Jak ustaliła Komisja Weryfikacyjna WSI w 2007 r., dochody były uzyskiwane z »dodatkowych prowizji, darowizn i dodatkowych zarobków uzyskiwanych przez oficerów pod przykryciem i współpracowników działających w firmach zagranicznych oraz z wpływów z operacji bankowych i nielegalnego przejęcia spadków zagranicznych«.
To właśnie mechanizmy wypracowane w Oddziale »Y« stworzyły w dużej mierze aferę FOZZ i wiele pomniejszych patologii".
Dla tych, którzy zapomnieli, FOZZ to fundusz powołany na mocy ustawy z 15 lutego 1989 r. przez Sejm PRL IX kadencji jako jeden z państwowych funduszy celowych. Jego celem, przynajmniej tym oficjalnym, była spłata polskiego zadłużenia zagranicznego oraz gromadzenie i gospodarowanie środkami finansowymi przeznaczonymi na ten cel. Rzeczywistym zadaniem funduszu było skupowanie na wtórnym rynku zagranicznych długów PRL po znacznie obniżonych cenach wynikających z niskich notowań długu.
Ekonomiczny sens istnienia funduszu polegał na znacznym obniżeniu wielkości długu wobec zagranicznych wierzycieli, którzy de facto zgadzali się na utratę dużej części swoich wierzytelności w zamian za szybkie odzyskanie stosunkowo niewielkiej jej części na wtórnym rynku. Wykup długów odbywał się przez „podstawione", często stworzone w tym celu spółki. Operacja ta była niezgodna z obowiązującym prawem międzynarodowym, stąd też przeprowadzana była w tajemnicy.
W praktyce działalność funduszu doprowadziła do jednej z największych w historii III RP defraudacji środków publicznych oraz kilkunastoletniego procesu sądowego. Do 2011 r. FOZZ funkcjonuje wciąż jako instytucja „w likwidacji", utrzymanie biura likwidacyjnego kosztuje oto około 1 mln zł rocznie. 1 lutego 2012 r minister finansów powołał Martę Maciążek na nowego likwidatora FOZZ. „Sytuacja była następująca: Bankowi Handlowemu - to był jedyny bank w latach 90., a właściwie 80., który miał prawo do rozliczania transakcji handlowych - brakowało pieniędzy. Brakowało pieniędzy, bo one pochodziły głównie z eksportu, a właściwie jedynie z eksportu. Brakowało ich, bo eksport był niewystarczający na pokrycie importu, więc zlecenia składane przez centrale handlu zagranicznego niebyły wykonywane. Centrale gromadziły złotówki i miały prawo zamienić je na dewizy i importować. Ale niestety nie mogły, bo nie było dewiz, więc zaczęły każda na własny rachunek wywozić pieniądze za granicę po to, żeby mieć rezerwę na zewnątrz.
Te pieniądze najczęściej były umieszczane na szyfrowych kontach należących do central handlu zagranicznego" - opisywał potem sytuację z przełomu lat 80. i 90. Grzegorz Żemek, dyrektor generalny Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, w rozmowie z Tomaszem Sekielskim Sekielski dopytywał, jakie sumy wywieziono w ten sposób z kraju. „Ja wiem o pięciu miliardach dolarów. Wiem, bo brałem w tym udział, pokazywałem, jak takie konta założyć" - odpowiedział mu Żemek.
Ale Sławomir Cenckiewicz opisuje jeszcze inny wymiar działalności Oddziału "Y". Chodziło o nielegalne przejmowania spadków po osobach bezpotomnie zmarłych, zajmował się tym wywiad cywilny w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, ale w latach 80. miał się takiego typu sprawami interesować także wywiad wojskowy. Powstała nawet specjalna instrukcja szefa Zarządu II z kwietnia 1985 r.
Kulisy takich działań wywiadu wojskowego świetnie ilustruje historia Tadeusza Mrówczyńskiego, który od 1982 r. współpracował z Oddziałem "Y" jako „Laufer". Tadeusz Mrówczyński to postać barwna, z bogatym CV. Został zwerbowany przez pion kontrwywiadowczy SB w Łodzi. Realizował zadania na terenie RFN i Holandii. Chwalony za zdyscyplinowanie i pracowitość, miał wysokie notowania u swoich mocodawców. Z notatek, jakie pozostały, wynika, że był chętny do pracy, wykazywał się inicjatywą i pomysłowością.
W 1982 r. kontrwywiad SB podjął decyzję o przerzuceniu Mrówczyńskiego do RFN, w okolicach Stuttgartu zamieszkiwała jego bliska rodzina. Pojawienie się tam Mrówczyńskiego nie wzbudzało więc podejrzeń. Podczas jednej z wizyt w Niemczech, jeszcze w latach 70., Mrówczyński był indagowany przez funkcjonariuszy Federalnej Służby Wywiadowczej (BND). „Dla bezpieki była to dobra »legenda«, by podjąć grę wywiadowczą z Niemcami. Chodziło zapewne o »wystawienie« Mrówczyńskiego do werbunku przez BND w celu uzyskania informacji na temat kierunków zachodnioniemieckiej działalności wywiadowczej wobec PRL. W związku z tym został on ponownie wciągnięty do aktywnej sieci agenturalnej, tym razem jako TW »Emil«. Jednak te ambitne plany pokrzyżowała decyzja naczelnika Wydziału II w Łodzi płk. Stefana Grandysa, który uznał, że przerzut »Emila« na Zachód w warunkach obowiązywania stanu wojennego wzbudziłby podejrzenia ze strony zachodnich służb.
Dlatego też postanowił odłożyć decyzję w tej sprawie do czasu odwołania dekretu o stanie wojennym. W międzyczasie, ze względu na koncentrację uwagi na tematyce stricte krajowej, kierownictwo SB w Łodzi podjęło próbę zainteresowania »Emilem« wywiadu wojskowego PRL" - pisze w „Tajemnicach Oddziału Y" Sławomir Cenckiewicz.
Z ramienia Zarządu II opiekę nad Mrówczyńskim przejął mjr Konstanty Malejczyk, który w tym czasie pracował na kierunku niemieckim w Oddziale "Y". Był pod wrażeniem Mrówczyńskiego. W wypowiedziach jest powściągliwy wyczerpująco jednak odpowiada na stawiane pytania. Posiada doskonalą znajomość języka niemieckiego łącznie z dialektem rejonu Turyngii. Jak na nasze warunki jest bardzo dobrze sytuowany - w posiadanej przez siebie szklarni hoduje tylko bardzo drogie kwiaty, jak storczyki i frezje. W trakcie rozmowy potwierdził informację, iż jego ciotka jest współwłaścicielką fabryki, w której produkowany jest materiał na mundury wojskowe" - pisał w specjalnej notce.
Mrówczyński dostał paszport na wyjazd do Holandii. Miał tam realizować zadania wywiadowcze. Zanim jednak ruszył do pracy, przeszedł w Warszawie podstawowe szkolenie w zakresie konspiracji, zasad prowadzenia obserwacji, kanałów łączności, kamuflażu oraz organizacji i działalności służb specjalnych RFN.
Jedna z jego akcji przeszła do historii. Oto na przełomie 1985-1986 r Oddział „Y" uzyskał informację o Arii Lipszyc, która bezpotomnie zmarła w Kanadzie. Niby mało istotna wiadomość z punktu widzenia wywiadu, a jednak nie, bardzo cenna. Wywiadowcy zwęszyli bowiem możliwości nielegalnego przejęcia spadku po Lipszyc, byłej obywatelce polskiej żydowskiego pochodzenia.
Do tego właśnie zadania został wyznaczony „Laufer", który miał zostać dublerem krewnego zmarłej i zawalczyć o jej pieniądze w Kanadzie. Jak podnosili jego przełożeni, „odpowiadał kryteriom zarówno zewnętrznym, jak i psychicznym", aby podjąć się roli dublera spadkobiercy. „Laufer" chętnie wcielił się w rolę, w końcu sprawdził się już wcześniej jako świetny współpracownik służb. Sprawę, jak pisze Cenckiewicz, pilotował Zarząd II we współpracy z Wydziałem Spadków MSZ i Konsulatem Generalnym PRL w Toronto. I powoli tworzono legendę, która miała przekonać władze kanadyjskie, jakoby Tadeusz Mrówczyński był spokrewniony z Arią Lipszyc pochodzącą z Polski. Ludzie z Oddziału "Y" Zarządu II zrobili wszystko, aby ta historia wydawał się jak najbardziej prawdopodobna: znalazł się nawet świadek, który przed kanadyjskim sądem potwierdził pokrewieństwo Mrówczyńskiego z Lipszyc.
„Laufer" został zaopatrzony w całą masę „dokumentów", które miały stanowić dowód, że pochodzi z rodu Lipszyców. Mógł więc pochwalić się nowym dowodem osobistym, prawem jazdy, aktem ślubu rodziców i aktem zgonu matki. Dostał też nową datę urodzenia - 26 listopada 1939 r.
Mrówczyński zaczął też używać nowego imienia Eliasz. Brzmi lepiej w przypadku człowieka o żydowskich korzeniach. Papiery dostarczone Eliaszowi przez Oddział „Y" były tak wiarygodne, że nawet autentyczny spadkobierca Arii Lipszyc nie przekonał sądu w Toronto, że to on jako jedyny ma prawdo do pieniędzy zmarłej, a Eliasz to oszust, który chce wyłudzić pieniądze. No tak, ale z papierów wynikało zupełnie co innego. Koniec końców doszło do ugody pomiędzy fikcyjnym a autentycznym spadkobiercą.
Tadeuszowi „Eliaszowi" Mrówczyńskiemu przyznano spadek w wysokości 135 811 dolarów kanadyjskich i 30 tys. dolarów USA. 16 sierpnia 1990 r. Bank Pekao SA zawiadomił Mrówczyńskiego, że wpłynął na jego konto przekaz na sumę 189 tys. On sam dostał za tę robotę 7 tys. dol. „W grudniu 1990 r. płk Konstanty Malejczyk spotkał się z Mrówczyńskim. W imieniu służby wręczył mu 7 tys. dol. za zrealizowanie trudnej operacji spadkowej. Zadowolony »Laufer« nie krył jednak pewnego zaniepokojenia groźbą wznowienia procesu sądowego w Toronto na skutek możliwości pojawienia się kolejnych autentycznych spadkobierców Płk Malejczyk uspokajał »Laufera«. Relacjonował to później w notatce służbowej: »W odpowiedzi poinformowałem go, że nie ma możliwości wznowienia tej sprawy, gdyż nie ma innych pretendentów do tego spadku. Poleciłem mu także, aby w przypadku, gdyby ktokolwiek próbował z nim rozmawiać na ten temat, wyparł się wszystkiego i zameldował o takim przypadku«" - pisze Sławomir Cenckiewicz.
Wiadomo, że pion śledczy IPN wszczął śledztwo w sprawie wyłudzania spadków z zagranicy w latach 80. przez Oddział „Y". „Nawet jeśli pieniądze szły na cele służbowe, można mówić o przestępstwie oszustwa i przekroczenia uprawnień" - mówił w 2007 r. prokurator IPN Adam Sidor. Prokurator Sidor tłumaczył, że pierwszy dokument wskazujący na możliwość przestępstwa odkryto w IPN podczas badań naukowych. „Dokument ten wskazuje, że pieniądze uzyskiwane w ten sposób szły na służbowe cele wywiadu" - opowiadał prok. Sidor.
„Nawet jeśli tak było, można mówić o przestępstwie oszustwa i przekroczenia uprawnień, bo nikomu nie wolno nielegalnie przejmować spadków przy wykorzystaniu sfałszowanej dokumentacji" - oświadczył. Dodał, że nie jest na razie znana skala procederu. Według Cenckiewicza Oddział, Y" dokonywał wielu innych przestępstw. Sporo o ludziach i operacjach tajnego oddziału peerelowskiego wywiadu przeczytamy w raporcie Antoniego Macierewicza sporządzonego po likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
„Od listopada 1985 r. do kasy Oddziału Finansów Zarządu wpływały kwoty pieniężne na tzw. depozyt operacyjny Oddziału X którego przeznaczeniem miało być finansowanie działalności operacyjnej w okresie zagrożenia i wojny. W 1985 r. -jak wynika z księgi Oddziału Y- »Łącznie uzyskano ok. 9 tys. dol. USA, z czego ponad 6 tys. wpłacono do kasy Zarządu«. Pieniądze te pochodziły z wpływów pozabudżetowych wynikających z działalności operacyjnej Oddziału Y. Dochody były uzyskiwane z »dodatkowych prowizji, darowizn i dodatkowych zarobków uzyskiwanych przez oficerów pod przykryciem i współpracowników działających w firmach zagranicznych oraz z wpływów z operacji bankowych i nielegalnego przejęcia spadków zagranicznych«. Pozyskiwanie takich środków finansowych możliwe było dzięki decyzji Szefa Sztabu Generalnego nr POR/01643/74. Środki z depozytu operacyjnego Oddziału Y nigdy nie były wpłacane na konta bankowe i stanowiły źródło finansowania operacji, wobec których niepożądane było ich ścisłe dokumentowanie.
W aktach dotyczących bieżącego depozytu walutowego Oddziału Y Zarządu II można odnaleźć szereg operacji finansowych, których przeznaczenia Komisja Weryfikacyjna do dnia dzisiejszego nie jest w stanie dokładnie określić. Niemniej odnaleziono dokumenty ukazujące, gdzie lokowano poszczególne kwoty pieniężne" - czytamy na kartach raportu.
Dalej jednak dowiadujemy się, że twórcy raportu w aktach dotyczących bieżącego depozytu walutowego Oddziału "Y" Zarządu II znaleźli wiele operacji finansowych, których nie są w stanie dokładnie określić. Niemniej odnaleziono dokumenty ukazujące, gdzie lokowano poszczególne kwoty pieniężne.
Sławomir Cenckiewicz podnosi, że komórkę wywiadu wojskowego PRL prowadzącą nielegalne operacje finansowe nadzorowali oficerowie, którzy później stali się elitą WSI. „Nie wiemy, jak potoczyły się później losy Tadeusza Mrówczyńskiego. Ciąg odtajnionych w IPN dokumentów urywa się na grudniu 1990 r., choć na okładce teczki opatrzonej adnotacją »Zeszyt kandydata na kuriera Laufer« widnieje konkretna data zakończenia sprawy - 25 marca 1991 r. Już te farty świadczą o tym, że »Laufer« mógł być wykorzystywany przez wywiad wojskowy w wolnej Polsce. Poza przestępczym charakterem działań związanych z bezprawnym przejęciem spadku po Arii Lipszyc wspomniany tu przykład »Laufera« każe postawić nam fundamentalne pytanie o genezę wojskowych służb specjalnych wolnej Polski" - pisze Cenckiewicz. I tłumaczy, że w akcje przejmowania spadków zaangażowana była elita późniejszych Wojskowych Służb Informacyjnych. Konstanty Malejczyk w wolnej Polsce dosłużył się szlifów generalskich, powierzono mu nawet stanowisko szefa WSI. Nadzorujący sprawę „Laufera" oficerowie Oddziału „Y" również przeszli WSI i nie byli tam zwykłymi oficerami.
„Ich szczególne zasługi dla Polski Ludowej i postkomunizmu opisano w raporcie z weryfikacji WSI w 2007 r. Pewnie dlatego przez długie lata WSI ukrywały niewygodną prawdę o swoim sowieckim i przestępczym pochodzeniu. Niegroźny wydawał się im także IPN, gdyż w zbiorze zastrzeżonym i za klauzulami tajności ukryto historyczną prawdę, zastrzegając służbom decyzje w sprawie korzystania z tych akt. Po części zmieniło się to w ostatnich latach" - pisze Cenckiewicz. Mało prawdopodobne, abyśmy kiedyś dowiedzieli się o wszystkich operacjach osławionego Oddziału, Y" albo żeby nagle pojawił się w księgarniach wywiad rzeka z Tadeuszem Mrówczyńskim, jeśli ten jeszcze żyje.