Odeszła od nas Marianna Popiełuszko...

Alicja Zielińska
Marianna Popiełuszko z domu Gniedziejko (ur. 7 listopada 1920 w Grodzisku, zm. 19 listopada 2013 w Białymstoku) – polska rolniczka. Matka Jerzego Popiełuszki, duchownego i błogosławionego Kościoła katolickiego.
Marianna Popiełuszko z domu Gniedziejko (ur. 7 listopada 1920 w Grodzisku, zm. 19 listopada 2013 w Białymstoku) – polska rolniczka. Matka Jerzego Popiełuszki, duchownego i błogosławionego Kościoła katolickiego. Kurier Poranny
W czasie stanu wojennego dodawała innym otuchy, sama jednak zapłaciła największą cenę - straciła syna. Mimo to przebaczyła oprawcom, którzy go zamordowali w okrutny sposób.

Cicha bohaterka naszych czasów. Prawdziwa Matka Polka - mówi Jerzy Szóstko. - Miałem okazję ją bliżej poznać i podziwiać jej postawę i niezłomność ducha.

Panią Mariannę Popiełuszko poznałem w 1982 roku, kiedy trwał stan wojenny, w Warszawie - wspomina Jerzy Szóstko. - Mieszkałem wtedy i pracowałem w Hucie Warszawa. Ksiądz Jerzy był w naszej parafii, w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. To tam odbywały się znamienne msze za Ojczyznę, które zainicjował.

Gromadziły tłumy ludzi z całej Polski. W tym trudnym czasie kazania księdza Jerzego podnosiły nas na duchu, dawały nadzieje. Na nabożeństwa przyjeżdżała też rodzina Popiełuszków. Pani Marianna była zawsze skupiona, rozmodlona.

Białystok 5 czerwca 1991 r. Spotkanie z papieżem Janem Pawłem II po odsłonięciu pomnika ks. Popiełuszki
(fot. Kurier Poranny)

Od początku zrobiła duże wrażenie. Może nie pewnością siebie, bo raczej należała do osób skromnych, ale posiadała wielką charyzmę, to się czuło od pierwszego kontaktu. Miała osobowość i poczucie własnej wartości. Nie była skrępowana żadnymi rozmowami, a przecież w kościele zbierali się artyści, profesorowie, światli ludzie.

Biła z niej naturalna mądrość i życiowe doświadczenie. Zwracała na siebie uwagę, można powiedzieć, że była równie centralną postacią, co ksiądz Jerzy. Była mądrą kobietą, ta mądrość przebijała, emanowała z niej. Gdyby miała wykształcenie, na pewno dużo by osiągnęła w życiu. Powtarzała: Wszystko minie, będzie dobrze.

Później miałem okazję poznać ją bardziej, kiedy jeździłem do Okopów na msze za Ojczyznę, organizowane co drugą niedzielę miesiąca w Suchowoli przez ks. Stanisława Suchowolca. Tu również przyjeżdżali pielgrzymi z różnych stron Polski. Ksiądz Stanisław, przyjaciel księdza Jerzego w porozumieniu z Solidarnością Huty Warszawy organizował też pomoc przy żniwach i wykopkach u państwa Popiełuszków, na które jeździłem sam i grupowo z kolegami.

Gospodarstwo rolne prowadził młodszy syn Stanisław, ale to mama Marianna była całym mózgiem i szefem. Podczas tych prac podziwiałem panią Mariannę. Mimo, że starsza już wiekiem nadawała tempo. Nigdy się nie skarżyła, że ciężko, czy nie warto, bo się nie opłaca.

Wszystko przyjmowała z pokorą, że tak musi być. W czasie wykopek pamiętam, zapytałem, jak można wyżyć z takiej ziemi, skoro tu więcej kamieni niż ziemniaków. Ano trzeba - odpowiedziała.

Mówiliśmy na nią mama i tak traktowaliśmy. Szczupła, niewysoka, ale widać było w niej wielką energię do życia i pracy. Tłumaczyła, że to z wiary i umiłowania Boga. Miała pracowitego męża, pan Władysław bardzo ją kochał.

Ale pamiętam taki moment, był już schorowany, nie chodził, leżał w łóżku, no i marudził, jak to w takim stanie. Pani Marianna ze stoicką cierpliwością powtarzała, że to normalne. Jak on przez całe życie był dla mnie dobry, to jak ja mam teraz narzekać, gdy jest w potrzebie.

Miała świetną pamięć. Wprawiała wszystkich w zdumienie znajomością historii czy poezji. Znała wiele wierszy patriotycznych, religijnych. Pięknie je recytowała, niektóre były bardzo długie, zastanawialiśmy się jak można pamiętać tyle zwrotek. A pani Marianna mówiła je swobodnie jakby o czymś oczywistym.

Nie zajmowała się polityką, ale świetnie się w niej orientowała. Po śmierci księdza Jerzego stała się znana w całej Polsce. Nie zabiegała o tę sławę, jednak dla środowiska solidarnościowego stała się osobą niezwykle ważną, cenioną. Zapraszano ją na uroczystości odsłonięcia pomnika czy tablice poświęcone księdzu Jerzemu, nigdy nie odmawiała, choćby trzeba było jechać na drugi koniec Polski.

Nie opuściła żadnej mszy świata ludzi pracy w Częstochowie. Ksiądz Jerzy je rozpoczął, muszę być - mówiła. Przyciągała do siebie ludzi. Pielgrzymi, którzy przyjeżdżali na Jasną Górę traktowali ją niemal jak osobę świętą.

Zapytałem kiedyś synową Fredzię, jak mama znosi te liczne, uciążliwe podróże. Powiedziała: one dodają mamie siły. Kiedy była uroczystość beatyfikacja księdza Jerzego 6 czerwca 2010 roku na placu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, podano, że pani Marianna urodziła się 1 czerwca 1910 roku, a więc dobiega setki, bo tak wynikało z jej numeru Pesel.

Ja wiedziałem, że w rzeczywistości ma mniej, rozmawiałem o tym z jej synową. Ona zażartowała: mama ma sto lat, a wygląda na młodszą o dziesięć lat. Bardzo ładnie i dostojnie się prezentowała. Widać to na zdjęciu, bardzo przeżywała, ale była bardzo szczęśliwa. Dla mnie pani Marianna nie zmieniała się, odkąd ją poznałem, jej twarz wydawała mi się wciąż taka sama.

Nie miała łatwego życia, ciężka praca na roli, tragedie rodzinne: śmierć młodej córki, straszna zbrodnia popełniona na synu, potem śmierć wnuków Jasia i Tomka, synowej Danusi i zięcia. Wszyscy w sile wieku, młodzi. Wydawać się mogło, że mając w rodzinie błogosławionego powinno wszystko się układać.

Tak jednak nie było. Ale ona była pogodzona z tymi wydarzeniami. Zawsze mówiła, zwracając się do nas: "To jest wola Boża, tak musiało być, to Pan decyduje o tym". Nie wiem, czy komukolwiek z nas udałoby się pogodzić z tymi faktami tak spokojnie. Musiała cierpieć, musiała mieć żal, a pomimo wszystko potrafiła stanąć ponad wszystkim i pokazać, jak się powinniśmy zachowywać w codziennym życiu. Powiedziała najważniejsze i najtrudniejsze dla siebie zdanie: Przebaczyłam mordercom mojego syna.

Czy sama się bała? O siebie nie, ale o syna bardzo, jak to matka. Przecież wiedziała, że ubecy śledzą go, że jest szykanowany. Opowiadała, że straszyli ją kiedyś jacyś cywile. Dawali do zrozumienia, że ktoś może dom podpalić. Powiedziała: Niech zrobi. To wówczas zapłonie cała Polska.

ALICJA ZIELIŃSKA, Kurier Poranny

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia