W nocy z 9 na 10 lipca 1904 r. parowiec „Coptic" stanął na redzie portu w Jokohamie. Na pokładzie statku znajdowali się dwaj prominentni działacze Polskiej Partii Socjalistycznej: Józef Piłsudski i Tytus Filipowicz. Ostatnie tygodnie intensywnie przygotowywali się do rozmów z Japończykami. Zdawali sobie sprawę, że od ich rezultatu zależały przyszłość ich ugrupowania i sprawy niepodległości Polski, o którą walczyli. Daleka podróż - z Galicji przez Londyn, Stany Zjednoczone i Kanadę - pochłonęła niemal wszystkie fundusze z kasy partyjnej.
Następnego dnia funkcjonariusz Kempeitai, miejscowych tajnych służb, zabrał ich do Tokio. Zostali zakwaterowani w Seyoken Hotel, położonym daleko od hoteli najpopularniejszych wśród Europejczyków. Ich pobyt miał być utrzymany w konspiracji, a carska ochrana miała rozległą siatkę agentów. Nie należało ryzykować.
Spotkanie z Dmowskim
Gospodarze mimochodem powiadomili Polaków, że w stolicy cesarstwa przebywa ich rodak Roman Dmowski, lider Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego. Piłsudski i Filipowicz postanowili się z nim spotkać. Gdy przywódca narodowców zobaczył ich jadących w rikszy, jak po latach wspominał jeden ze świadków, na chwilę skamieniał. Jednak potem odzyskał równowagę. Nastąpiło „grzeczne", „niemal czułe" powitanie.
Nie można się dziwić nerwowej reakcji Dmowskiego. W końcu przejechał pół świata, by wytłumaczyć Japończykom, że jakakolwiek forma rewolucji, którą chcieli zainicjować, mogłaby Polakom mocno zaszkodzić.
Argumentował, że w razie jej niepowodzenia carat mógł utopie powstanie we krwi, a następnie zwiększyć represje w Królestwie Polskim. To mogłoby z kolei, o czym już nie wspominał swoim rozmówcom, całkowicie pokrzyżować plany endecji i zepchnąć ją ze ścieżki polityki zachowawczej, którą kroczyli, w niebyt. Dlatego widok Piłsudskiego, zawodowego rewolucjonisty i zwolennika aktywnej walki z Rosją kroczącego pewnym krokiem po tokijskiej ulicy, odczytał jako zwiastun fiaska swojej misji. I nie mylił się.
Już od połowy czerwca, pomimo jego intensywnych zabiegów, żaden przedstawiciel rządu Japonii nie chciał się z nim spotkać. W końcu widząc, że odbija się od ściany, pod koniec lipca wyruszył w powrotną podróż do Europy.
Japończycy dość ostentacyjnie zignorowali Dmowskiego, ponieważ jego wizja polityczna całkowicie kolidowała z ich koncepcją zrewoltowania zachodniej strony Imperium Rosyjskiego. Od lutego 1904 r. toczyli zwycięskie boje z armią carską na Dalekim Wschodzie. By ją jeszcze mocniej osłabić, chcieli wzniecić zamieszki, a może nawet większe zbrojne powstanie w jej europejskiej części. W tym celu Kempeitai nawiązało kontakt z wieloma grupami rewolucyjnymi aktywnymi na tym terenie, w tym również z PPS.
Pomoc z Tokio
Piłsudski wiele sobie obiecywał po tej współpracy. Jechał do Japonii, by uzyskać dla partii pieniądze i pomoc techniczną przy zakupie broni. Ponadto miał nadzieję, że uda mu się przekonać swoich rozmówców do wsparcia kwestii niepodległości Polski.
12 lipca rozpoczęła się seria spotkań Piłsudskiego i Filipowicza z gen. Atsushim Muratą. Rozmowy toczyły się, o ironio, po rosyjsku, ale z pomocą tłumacza, który miał rozwiązywać wszelkie językowe nieporozumienia. Lider PPS próbował przekonać Japończyka o niezwykłej sile i dużym wywiadowczo-dywersyjnym potencjale swoich ludzi, myśląc, że uda mu się uzyskać jakiekolwiek poparcie dla sprawy niepodległej RP.
Proponował nawet utworzenie legionu polskiego, który walczyłby u boku żołnierzy japońskich. Bez efektu.
Cenią nas bez porównania wyżej niż Dmowskiego - to nie ulega wątpliwości
- podsumował później Filipowicz.
„Nie dowierzają jednak roli, jaką Polska może odegrać w wewnętrznej polityce Rosji i wskutek tego będą się starać zbyć pominięciem naszych politycznych żądań. Są bardzo nieszczerzy. Kręcą w drobiazgach, nadrabiając komplementami i ciągłym śmiechem - wesoły narodek".
21 lipca rozmowy dochodzą do punktu kulminacyjnego. Nie znamy ich dokładnego przebiegu, źródła polskie i japońskie o nich milczą, ale jest pewne, że właśnie wtedy został wypracowany kompromis. Co prawda Murata odmówił zaciągnięcia politycznych zobowiązań w kwestii sprawy polskiej, ale zapewnił, że Kempeitai udzieli PPS pomocy finansowej i dostarczy broń. Emisariusze
PPS zapewnili ich, że w zamian będą im przesyłać informacje wywiadowcze - przede wszystkim dane o ruchach wojsk rosyjskich, ich morale oraz o nastrojach panujących w imperium.
Piłsudski przystał na ofertę Azjatów, chociaż oczekiwał o wiele więcej. Był zawiedziony. Rząd z Tokio nie był jednak zupełnie zainteresowany wskrzeszaniem idei niepodległej Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Nie dość, że nie mógł udzielić Polakom jakiejkolwiek realnej pomocy wojskowej, to jeszcze było pewne, że popsuje sobie w ten sposób relacje ze swoim kluczowym partnerem - Niemcami.
Filipowicz i Piłsudski odpłynęli z portu w Jokohamie 30 lipca. Najważniejsze osiągnęli - po ciężkich latach PPS miał wreszcie środki na robotę niepodległościową.
„Wieczór" i „cukierki" z Hamburga
Japońska wyprawa polskich działaczy niepodległościowych była pokłosiem trwającego od kilku miesięcy zbliżenia PPS i Kempeitai. Sytuacja międzynarodowa sprawiła, że ten tak pozornie egzotyczny sojusz był całkowicie naturalny. Siła i imperialne ambicje Tokio rosły od rewolucji zapoczątkowanej w 1868 r. Japończycy weszli do ery przemysłowej wprost ze średniowiecza. Dzięki swojej niesamowitej pracowitości i determinacji w parę dziesięcioleci nadrobili swoje technologiczne zaległości.
Szczególny nacisk położyli na rozwój armii i floty. Już pod koniec XIX w. poczuli się na tyle pewnie,by rozpocząć ekspansję na kontynent. Pokonali Chiny i zajęli Półwysep Koreański. By ugruntować zdobycze w regionie, musieli się jeszcze rozprawić z Rosją, która umacniała swoją obecność wojskową w Mandżurii. W sztabie generalnym w Tokio pojawiła się idea, by atak konwencjonalny wspomóc akcją wywiadowczą. Jej celem miało być, jak wspominano wyżej, wywołanie zamieszek w europejskiej części imperium, w jego przemysłowym sercu. W tym celu emisariusz Kempeitai na Starym Kontynencie płk. Motojiró Akashi poszukiwał kontaktu z wszelkimi konspiracyjnymi grupami rewolucyjnymi działającymi na terenie Rosji.
W tym samym czasie PPS tkwiła w marazmie. Piłsudski uważał, że wpływy partii u progu XX w. znacznie zmalały.
„Rozbudzenie życia społecznego, ogrom sił różnych, które skądś wyrosły i zażądały udziału w życiu codziennym, zastał PPS zupełnie nieprzygotowaną. Deptaliśmy dawne ścieżki, trzymaliśmy się, jak dawnej, utartej drogi, powtarzaliśmy z uporem fakirów: niepodległość, konspiracja, bibuła, niepodległość, konspiracja i tak w kółko" - diagnozował przyszły naczelnik państwa.
Oczekiwano po nas, zarówno wśród inteligencji, jak i robotników, siły
Jednak aktywne działania irredentystyczne, o jakich marzyli Piłsudski i jego grupa, wymagały środków finansowych i dostępu do broni. Tymczasem kasa partii świeciła pustkami. Dosłownie. Działaczom centrali partii nie wystarczało na zwykłe codzienne potrzeby. Przyszły prezydent II RP, a wtedy aktywista PPS Stanisław Wojciechowski wspominał, że często nie mógł pozwolić sobie na posiłek bardziej wyszukany niż chleb z cebulą. Samego Ziuka nie stać było na zimowe palto, a nawet zdarzało mu się chodzić w pożyczonych ubraniach. Nerwowo rozglądano się za jakimś zasobnym sojusznikiem.
Właśnie wtedy, w lutym 1904 r., w Mandżurii rozpoczęła się wojna rosyjsko-japońska. Ścisłe kierownictwo PPS szybko powiązało fakty. Postanowiono, że zaoferują Azjatom swoje usługi dywersyjno-rewolucyjne na terenie imperium.
Odpowiedzialnym za rozmowy z Japończykami został Witold Jodko-Narkiewicz, wtedy najbliższy współpracownik Piłsudskiego. Tak rozpoczęła się operacja, której nadano wewnętrzny kryptonim „Wieczór".
Kontakt z rezydentami Kempeitai nawiązano w Londynie i Paryżu. Pierwsze rozmowy prowadzili emisariusze Piłsudskiego. Właściwie to oni ustalili z azjatyckimi partnerami ogólne ramy współpracy. Lider PPS, w czasie zrelacjonowanej powyżej wyprawy do Tokio, właściwie tylko je potwierdził. I wtedy dopiero współpraca ruszyła pełną parą.
„Akcji wieczorowa", w obawie przed wszędobylską ochraną, była utrzymana w ścisłej konspiracji. Wiedziały o niej tylko cztery osoby z kierownictwa PPS. Zbiorcze raporty wywiadowcze dla Japończyków, tworzone na bazie meldunków działaczy partii z Rosji, pisał Bolesław Jędrzejowski. Potem je szyfrowano według autorskiego systemu Jodki-Narkiewicza i wysyłano do londyńskiej rezydentury Kempeitai. W zamian za to Polacy otrzymywali w Anglii pieniądze.
Na miejscu kupowali za nie „cukierki", bo tak w korespondencji nazywali broń. Następnie przekazywali ją w ręce Japończyków,którzy przerzucali trefny towar do Hamburga. Wtedy znów przejmowali go działacze PPS. Przewozili militaria w pobliże granicy Prus z Galicją. I wtedy przemycali, małymi porcjami, do Austro-Węgier i dalej, na teren Rosji.
Z początku Japończycy nie byli zbyt hojni. Nie wiedzieli, czy postawili na właściwego konia. Ich sceptycyzm co do wartości bojowej PPS zniknął dopiero po zamieszkach na placu Grzybowskim w Warszawie 13 listopada 1904 r. Wtedy właśnie duża grupa socjalistycznych bojowców stawiła zbrojny opór kozakom, którzy chcieli rozpędzić demonstrację. Pierwszy raz od czasu powstania styczniowego doszło do zorganizowanej walki przeciw zaborcy w Królestwie Polskim. To starcie zapoczątkowało rozruchy, które przeszły do historii jako rewolucja 1905 r. Czytając gazety, w których opisywano wydarzenia w Rosji, płk Akashi był zachwycony. Jego partnerzy nie rzucali słów na wiatr. Gratulowali PPS sukcesów i obficie sypnęli groszem. Tajne arsenały ludzi Piłsudskiego wypełniły się bronią.
Niepokoje rozlały się po kraju. Rewolucja uderzyła w carat w krytycznym momencie - woj ska rosyjskie coraz lepiej poczynały sobie w Mandżurii. Rozruchy w centrum przemysłowym imperium zatrzymały ich dalsze postępy. Wobec niepewnej sytuacji Moskwa była zmuszona zawrzeć pokój z Japończykami 5 września 1905 r. w amerykańskim Portsmouth podpisano traktat kończący wojnę.
Tokio triumfowało. Akashi od razu przystąpił do likwidacji tajnej misji dywersyjnej w Europie, przy czym zakończył również współpracę z PPS. Japończycy traktowali Polaków jak najemników, którzy wykonali swoje zadanie. Uznali, że nie mają interesu w kontynuowaniu tej relacji.
Organizacja Piłsudskiego znacznie skorzystała na "współpracy z orientalnym" wywiadem. Służby wypłaciły im łącznie ponad 33 tys. funtów szterlingów, czyli obecną równowartość kilkunastu milionów dolarów. Dzięki temu PPS miała środki na działalność i broń. Jej bojownicy przeprowadzili wiele zamachów terrorystycznych przeciw caratowi, ale nie przyniosło to żadnych efektów politycznych. Nie wywołano polskiego powstania narodowego, którego tak pragnął Piłsudski.
Postanowił działać inaczej. Po wydarzeniach rewolucji 1905 r. w Polskiej Partii Socjalistycznej narastały różnice. Piłsudskiemu i jego zwolennikom, „Starym", było nie po drodze z „Młodymi", którzy widzieli siebie tylko jako jedno z ogniw ogólno-rosyjskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. Dlatego też w 1906 r. wyodrębnili ze starej organizacji własny ruch, PPS Frakcję Rewolucyjną, której priorytetem była aktywna walka o niepodległość Polski.
Kryptonim „R"
Przyszły naczelnik państwa wiedział, że ruch socjalistyczny jest zbyt slaby, by zrealizować jego wizje - nie mieli ani broni, ani pieniędzy, ani zaplecza. Wywołane przez nich powstanie zostałoby z łatwością zgniecione przez carat. Swoją szansę dostrzegał w wojnie pomiędzy zaborcami, której perspektywa stawała się coraz bardziej realna. Niepodległościowe dążenia mógł zrealizować tylko u boku przeciwników Rosji - Niemiec i Austro-Węgier. Postanowił więc przestawić się z pracy partyjnej na ściśle wojskową. Chciał doprowadzić do powstania polskiej siły militarnej, która u boku państw centralnych mogłaby ruszyć do wałki z Moskwą. To otwierałoby drogę do wskrzeszenia Polski, najpewniej w związku z monarchią Habsburgów.
Aparat PPS od razu zaczął badać grunt w tym kierunku. Już w 1906 r.. Polacy spotkali się z przedstawicielami austriackich służb (Biuro Ewidencyjne/HK-Stelle), proponując im swoje usługi wywiadowcze i dywersyjne na terenie Rosji w zamian z pomoc w zdobywaniu broni i tolerowanie ich konspiracyjnej działalności w Galicji. Agenci co prawda byli tą ofertą zainteresowani, ale w wyniku politycznej zawieruchy w Wiedniu do żadnej współpracy nie doszło.
Przełom nastąpił dopiero po głośnej akcji PPS pod Bezdanami. Zuchwały napad zwrócił uwagę mjr. Maximiliana Ronge, szefa sekcji wywiadu HK-Stelle, który był wielkim orędownikiem wspierania ruchów odśrodkowych w Rosji. Znów odbyła się seria spotkań Austriaków z przedstawicielami partii. Kluczowe rozmowy prowadził osobiście Ronge z Piłsudskim w grudniu 1908 r.: Prawdopodobnie wtedy zawarli nieformalną umowę. Według niej Polacy mieli utworzyć na terenie Rosji siec wywiadowczo-dywersyjną. W zmian Austriacy zobowiązali się do tolerowania ich działalności niepodległościowej i organizacji paramilitarnych. Biuro Ewidencyjne nadało tej operacji kryptonim „R".
Współpraca, w obawie przed ochraną i zdrajcami we własnych szeregach, była ściśle zakonspirowana. Ze strony HK-Stelle wiedziały o niej, poza Ronge, dwie osoby - kapitanowie Gustaw Iszkowski i Józef Rybak, odpowiedzialni za bezpośrednie kontakty z „R". Wśród Polaków, poza Piłsudskim, do tajemnicy dopuszczeni byli Walery Slaweki Witold Jodko-Narkiewicz.
Współpraca przebiegała nader harmonijnie. Oficerowie HK-Stelle rozłożyli nad Piłsudskim i ruchem niepodległościowym parasol. To oni umożliwili mu stworzenie legalnych jawnych organizacji strzeleckich - Związku Strzeleckiego we Lwowie i Strzelca w Krakowie - w miejsce konspiracyjnego Związku Walki Czynnej. Ponadto wpłynęli na sztab generalny w Wiedniu, który zobowiązał się do obrony działaczy PPS przed ewentualnymi represyjnymi zamierzeniami rodzimych po-Htyków, gdyby nagle chcieli zrobić ukłon w stronę Moskwy.
Z kolei PPS, przez swoją siatkę w Rosji, dostarczała wywiadom państw centralnych (austriackie służby ściśle współpracowały z niemieckimi) kluczowe dane wywiadowcze. Dotyczyły one głównie dyslokacji carskich wojsk, ich liczebności oraz morale. Poza tym konspiratorzy PPS wykonywali niewielkie akcje sabotażowe. Piłsudskiemu zdarzało się, że niektóre ataki pozorował i rozdmuchiwał ich znaczenie, byle tylko podbić cenę przetargową za polską pomoc. Poza tym niepodległościowcy mieli wiele zasług na polu kontrwywiadu. Dzięki ich działalności, jak szacował po latach kpt. Rybak, schwytano i osądzono na terenie Galicji dziesiątki rosyjskich szpiegów.
Piłsudski szybko zyskiwał zaufanie HK-Stelle i sztabu generalnego. Już w 1910 roku pokazali mu zdobyte przez swoich agentów rosyjskie plany obronne na wypadek wojny z Niemcami i Austro-Węgrami. Co więcej, wojskowi z Wiednia na stałe wpisali użycie jego stale rozrastających się drużyn strzeleckich w plany wojenne. I tu zaczynały się różnice.
HK-Stelle chciało wykorzystać oddziały strzeleckie tylko jako wywiadowczo-dywersyjną awangardę wojsk niemieckich i austro-węgierskich wkraczających do Królestwa Polskiego. Piłsudski miał nadzieję, że wkraczające do Kongresówki kadrowe oddziały polskie, jeśli nie wywołają fali wystąpień antyrosyjskich, zostaną przynajmniej zasilone przez ochotników, stworzą liczącą się siłę. A to uważał za pierwszy krok na drodze do uzyskania wymarzonej niepodległości.
Jak wiemy, początkowo wszystko przebiegło według koncepcji HK-Stelle. 6 sierpnia 1914 r. strzelecka Pierwsza Kompania Kadrowa wyruszała z Krakowa według marszruty nakreślonej przez austriacki wywiad. I nie szla nią zbyt długo. W ciągu miesiąca wbrew ustaleniom skręciła w stronę niepodległości. Powstały Legiony i pierwsze polskie komitety narodowe - jutrzenki zwiastujące odrodzenie Rzeczypospolitej. Koniec końców to Piłsudski triumfował.
Zwycięski pragmatyk
Do końca życia Józef Piłsudski milczał na temat swojej współpracy z wywiadami Japonii i państw centralnych. Zdecydowały zapewne doraźne potrzeby polityczne. Ujawnienie prawdy o dawnych tajnych porozumieniach mogło uderzyć w kruche fundamenty II Rzeczypospolitej. To niosłoby ze sobą nieobliczalne skutki.
Z perspektywy czasu trudno jest negatywnie ocenić tę pozostającą w cieniu stronę działalności Piłsudskiego. Ani przez chwilę, współpracując z zaborcami, nie działał wbrew polskim interesom. Po prostu pragmatycznie dążył do realizacji celu, jaki sobie założył, dobierając optymalne środki. Nie pomylił się w swoich założeniach i wygrał. To wystarczy, by zaniechać jakichkolwiek dalszych dywagacji na temat moralnego aspektu tych działań.
Na koniec trzeba dodać, że może gdyby przywódcy, którzy przejęli Polskę z rąk Piłsudskiego, potrafili zdobyć się na jego pragmatyzm, to losy II wojny światowej mogłyby się potoczyć inaczej.