Mówiąc o dziejach XX-wiecznej Polski, nie da się pominąć nazwisk Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Ich ideowy spór odcisnął się nie tylko na dwudziestoleciu, ale trwa w najlepsze do dziś. Warto przypomnieć słowa Jerzego Giedroycia o tym, że Polską wciąż rządzą dwie trumny, przy których gromadzą się ideowi spadkobiercy Marszałka i przywódcy endecji.
Największym nieszczęściem Polski stało się to, że "życie tych dwóch wielkich ludzi zbiegło się w jednym czasie" - zauważył kiedyś Stanisław Cat-Mackiewicz. Obu dzieliło wszystko: wizje odzyskania niepodległości, kształt odrodzonej Rzeczypospolitej, spojrzenie na jej politykę wewnętrzną i zewnętrzną, kierunki rozwoju. Sprzeczali się o filozofię państwa i istotę bytu narodowego, stosunek do tradycji i bliźnich. Mieli nawet inne gusta estetyczne i kulinarne. Jakby na ironię, nie różnili się jedynie w tak egzotycznej jak na polityków kwestii jak podejście do kobiet. Konkretnie do jednej kobiety - Marii z Koplewskich Jaszukiewiczowej, którą w 1899 r. poślubił Józef Piłsudski.
Niektórzy historycy w tym fakcie upatrują pierwocin niechęci Dmowskiego do rywala (tajemnicą poliszynela było to, że pani Maria odrzuciła wcześniej oświadczyny Dmowskiego). Przy okazji: uczucia przywódcy narodowej demokracji musiały być bardzo gorące, bowiem do końca życia pozostał kawalerem. Ale prawda jest taka, że obu dżentelmenów już wcześniej poróżniła ideologia. Jeśli wierzyć Wacławowi Sieroszewskiemu, poznali się w Wilnie latem 1892 roku.
Piłsudski wrócił właśnie z zesłania i głosił hasła PPS-owskiej rewolucji, Dmowski zaś, przejęty myślą zorganizowania obchodów Konstytucji 3 maja, budował polityczne środowisko. Ciekawe musiało być to zetkniecie rewolucjonisty i intelektualisty, który formułował właśnie główne tezy "Myśli nowoczesnego Polaka". Kilka lat później panowie twardo stali na swych politycznych pozycjach. Spotkali się ponownie, i to w najbardziej nieoczekiwanym miejscu - w Tokio. Piłsudski pojechał tam po militarną pomoc dla PPS-u, Dmowski, by przekonać Japończyków, że antyrosyjskie powstanie jest dla Polaków szkodliwe. Ponoć spotkali się na tokijskiej ulicy i - jak nakazują dobre maniery - grzecznie się sobie ukłonili.
20 lat później w książce "Polityka polska i odbudowanie państwa" Dmowski wspominał tamte czasy: "Próbowałem dowiedzieć się od kierownictwa PPS, co mają zamiar osiągnąć przez ruch powstańczy w Królestwie, jak im się przedstawiają widoki jego powodzenia, jak sobie wyobrażają realne jego skutki. Usiłowałem ich przekonać, że to, co chcą zrobić, jest nonsensem i zbrodnią wobec Polski". Faktycznie, w 1904 r. Dmowski nie mógł wiedzieć, że niebawem Piłsudski, tworząc niepodległościową frakcję w PPS-ie, zorganizuje akcję pod Bezdanami, a potem Związek Walki Czynnej, zalążek legionów.
Socjalizm Piłsudskiego i ruch narodowy Dmowskiego stanowiły dwie, zupełnie nieprzystające wizje odbudowy Polski. Ale obie okazały się niezbędne, gdy dogasała I wojna światowa. Piłsudski, opromieniony legendą legionów, przejmujący władzę od Rady Regencyjnej w listopadzie 1918 r., i Dmowski, który jako delegat Polski na konferencję pokojową w Paryżu wygłaszał 29 stycznia 1919 r. pięciogodzinne exposé na temat naszych żądań. W czerwcu tego roku szef endecji podpisał traktat wersalski przywracający Polskę na mapy Europy. Historia uśmiechnęła się sprawiedliwie do obu naszych mężów stanu. Oni sami rozpoczęli jednak kolejną odsłonę wojny między sobą.
Ich kolejne spotkanie odbyło się w maju 1920 r. w Warszawie. Piłsudski był bohaterem wyprawy kijowskiej, Dmowski wrócił z Paryża, a rozmowa przypominała według świadków bardziej kłótnię niż wymianę argumentów. Ale obaj panowie po dżentelmeńsku komentowali dla prasy swoje wrażenia. Dmowski: "Piłsudski to niewątpliwie wielki człowiek, choć nie mogliśmy w niczym uzgodnić naszych poglądów". Piłsudski: "Dmowski to jedyny polityk, z którym warto dyskutować".
Dystyngowany, w typie angielskiego dżentelmena Roman Dmowski oraz sarmacki, zdobny w sumiaste wąsy Józef Piłsudski. Ich wizje Polski dzieliły naszych antenatów i dzielą także nas
Trudno nie uznać tych słów za czczy komplement. Piłsudski ze wszystkich sił starał się Dmowskiego izolować politycznie. Jedynym rządowym stanowiskiem Dmowskiego było trwające miesiąc ministrowanie w roli szefa MSZ w gabinecie Wincentego Witosa w 1923 roku. Nic dziwnego, że gdy Piłsudski zdecydował się na zamach majowy, jego adwersarz, wtedy już stojący na czele bloku ugrupowań narodowych i katolickich, przypuścił na niego wielką ofensywę propagandową. Nieskuteczną, bowiem rządy w Polsce pewnie przejęła sanacja, oparta na armii i środowisku wokół Piłsudskiego - nowego premiera.
Lata 30. XX wieku w Polsce to starcie dwóch ideologii: endeckiej, postulującej kraj jednolity etnicznie, polonizujący mniejszości narodowe, antyniemiecki i pełniący na wschodzie rolę bufora przed barbarzyńcami, i tej wyrosłej ze spuścizny politycznej Piłsudskiego, stawiającej na silne, autorytarne państwo, antykomunizm, a w polityce zagranicznej na federację państw powstałych na gruzach I Rzeczypospolitej. Ideologiczne podchody trwały aż do 1939 r., a zakonserwowane przez wojnę pokazują swoją trwałość także dzisiaj.
Do śmierci Piłsudskiego Dmowski i Piłsudski nie spotkali się już osobiście. Pierwszy zajął się pisaniem książek (wtedy m.in. powstała rozprawa "Kościół, naród i państwo"), publicystyką i działalnością w ruchu narodowym. Sprzedał majątek pod Poznaniem i przeniósł się do Warszawy. Po wylewie krwi do mózgu osiadł w 1927 r. w Drozdowie na Podlasiu, gdzie zmarł w styczniu 1939 r. Drugi, coraz bardziej rozczarowany polityką, coraz bardziej odsuwał się na bok.
Władzę po nim przejęli wierni oficerowie, tzw. piłsudczycy, na czele z Edwardem Rydzem-Śmigłym jako generalnym inspektorem sił zbrojnych i Józefem Beckiem, szefem MSZ. Kult, który wprowadzili jego następcy, sprawił, że we wszystkich rankingach na najwybitniejsze postaci Polski Józef Piłsudski wygrywa w cuglach.
Już w połowie lat 30. endecy kpili z portretów Marszałka, które wisiały w szkołach i urzędach, i wychowywania młodzieży w aurze jego wielkości. Z kolei piłsudczycy nigdy nie odpuścili okazji, by przedstawić Dmowskiego w świetle jego nacjonalizmu i antysemityzmu. Te stereotypy przetrwały w najlepsze okres okupacji, stalinizmu, dziesięciolecia socjalizmu, przełom 1989 roku i dobrze się mają także dziś.
Powtórzmy zatem jeszcze raz celne słowa Jerzego Giedroycia: "Dwie trumny rządzą dzisiejszą Polską - trumna Piłsudskiego i Dmowskiego". Można być pewnym, że jeszcze przez lata będą do nich pielgrzymować zacietrzewieni politycznie rodacy.