Zacznijmy z najwyż-szej półki, czyli od Kon-stantego Rokossowskiego. 20 października 1956 r. marszałek nie został wybrany do nowego Biura Politycznego KC PZPR. To był jeden ze znaków, że odwilż październikowa dotyka także „ludzi radzieckich” w najwyższych władzach PRL. Potem wydarzenia potoczyły się szybko: 10 listopada odwołany został z funkcji ministra obrony narodowej i wiceprezesa Rady Ministrów, BP KC PZPR przyznało mu w zamian dożywotnią rentę równą dotychczas pobieranej pensji - ostatecznie decyzje te zatwierdził 13 listopada 1956 r. Sejm PRL.
Rokossowski postanowił wrócić do Związku Radzieckiego, w właściwie był do tego zmuszony. Kierownictwo PZPR zaproponowało mu co prawda prawo stałego pobytu w Polsce, ten jednak odmówił i wraz z 500 doradcami radzieckimi zajmującymi wcześniej stanowiska w Siłach Zbrojnych PRL wyjechał do ZSRR. Ale sentyment pozostał. Ponoć swe 70. urodziny spędził w mundurze polskim. Do swych ostatnich lat Rokossowski prenumerował polskie czasopisma: „Trybuna Ludu”, „Życie Warszawy”, tygodniki ilustrowane, periodyki wojskowe, i rozpoczynał dzień od ich lektury. Często nastawiał sobie polskie płyty. Bardzo lubił słuchać piosenek Mazowsza. Szukał także kontaktu z Polakami, głównie oficerami studiującymi na radzieckich akademiach wojskowych. Ilekroć je odwiedzał, zawsze rozglądał się za polskimi mundurami. Nigdy nie omieszkał zamienić choćby kilku zdań z polskimi słuchaczami. Nie stronił także od pogawędek z generałami WP, przybywającymi z różnych okazji do Związku Radzieckiego.
Naszą ojczyzną ZSRR
Rokossowski był symbolem sporej grupy wojskowych i partyjnych aparatczyków, którzy czuli się bardziej obywatelami Rosji radzieckiej niż Polski.
„W latach 90. grupa polskich historyków - pisze Mirosław Szumiło w pracy „Elita PZPR w dokumentach dyplomacji sowieckiej z lat 1959-1964” - zdołała pozyskać kserokopie dokumentów KC KPZS z lat 1953-1957, które znajdują się w zbiorach Instytutu Studiów Politycznych PAN (…). W przechowywanych tamże aktach personalnych polskich komunistów, obok ankiet, życiorysów i opinii wytworzonych przez struktury partyjne, gromadzono bowiem również wyciągi z zapisów rozmów dyplomatów sowieckich z działaczami PZPR w latach 50. i 60. Sporadycznie trafiają się również sporządzone przez ambasadorów i konsulów charakterystyki konkretnych działaczy”.
Rozprawa Szumiły rzuca ciekawe światło na ideową strukturę władz PRL. Zawiera m.in. wyciągi z zapisów siedmiu rozmów konsula ZSRS w Krakowie Michaiła Wołkowa z członkiem Biura Politycznego KC PZPR Edwardem Gierkiem, przeprowadzonych w latach 1963-1965. Większość z nich stanowią jednak wyciągi z rozmów z członkami elity PZPR, w trzech przypadkach są to charakterystyki wpływowych działaczy usytuowanych w różnych segmentach elity, w dwóch zaś - krótkie notatki sporządzone na podstawie przeprowadzonych rozmów.
Z pozoru są to materiały o bardzo zróżnicowanym i rozproszonym charakterze. Zebrane razem tworzą jednak pewien obraz elity PZPR przełomu lat 50. i 60. Nie jest dziś bowiem tajemnicą, że wśród najważniejszych działaczy PZPR Moskwa miała swoich faworytów, którzy mogli liczyć na szczególną przychylność i protekcję. Wedle historyka Antoniego Dudka był wśród nich także Edward Gierek. „Kreml nie ufał jednak w pełni władzom PRL, dlatego działania polskiego rządu uważnie obserwowała sieć agentury. Jej szkielet tworzyło około 800 sowieckich oficerów, którzy po 1954 r. pracowali w wojsku, ministerstwach i najważniejszych urzędach centralnych. Do dziś nie jest jasne, czym naprawdę się zajmowali” - twierdzi Dudek.
Jako przykład „zruszczonego ideowo” Polaka Dudek podaje np. Mieczysława Moczara, który w 1948 r. tak pisał w liście do KC PZPR: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”. W Moskwie taka deklaracja musiała bardzo się podobać, ale - co ciekawe - gdy jednak 14 lat później Moczar próbował zająć stanowisko I sekretarza KC PZPR, spotkał się z negatywną reakcją Kremla. Najwyraźniej uznano, że nie jest on wystarczająco pewnym gwarantem sowieckich interesów w Polsce. Stało się tak mimo ścisłej współpracy kierowanej przez niego polskiej bezpieki z KGB oraz bardzo prawdopodobnych osobistych związków samego Moczara z NKWD w latach II wojny światowej.
Przyszły gubernator Danii
Nierzadko wsparcie Moskwy okazywało się w PRL najważniejszym motorem kariery. Doskonałym przykładem jest tu gen. Mirosław Milewski, który z szeregowego ubeka awansował do stanowiska ministra spraw wewnętrznych, a później sekretarza KC PZPR i członka Biura Politycznego. To m.in. o Milewskim pisze wspomniany już Antoni Dudek w tekście „Ludzie Moskwy we władzach PRL”: „Milewski przez długie lata uchodził w aparacie władzy PRL za jednego z najczęstszych gości sowieckiej ambasady, do której zaproszenie uchodziło za szczególne wyróżnienie. Jeszcze węższe grono doświadczało zaszczytu zaproszenia na pobyt wakacyjny na Krymie. Gen. Milewski był tam częstym gościem. Rezydent KGB w Warszawie gen. Witalij Pawłow napisał w swoich wspomnieniach: »Mój poprzednik generał Skomorochin uzupełnił krótką charakterystykę Milewskiego, nazywając go autentycznym przyjacielem naszego kraju (...). Atmosfera panująca w domu Milewskich, życzliwość całej rodziny wobec Związku Radzieckiego, przekonały mnie, że w osobie Milewskiego mogę mieć niezawodnego partnera w dziele rozwoju i umacniania współpracy MSW i KGB«”.
A jednak wsparcie Kremla miało swoje granice, które wytyczała osoba najwyższego zaufania, czyli I sekretarz KC PZPR. Przenieśmy się kilka dziesięcioleci: oto kiedy zatem w 1984 r. gen. Wojciech Jaruzelski postanowił wykorzystać odgrzebaną w archiwach aferę „Żelazo” do pozbycia się Milewskiego z kierownictwa PZPR, w Moskwie nie kiwnięto w jego obronie nawet palcem. Najwyraźniej pamiętano tam dobrze deklarację, którą złożył w październiku 1981 r. w rozmowie z Leonidem Breżniewem sam Jaruzelski, obejmując funkcję I sekretarza KC PZPR: „Zgodziłem się przyjąć to stanowisko po dużej wewnętrznej walce i tylko dlatego, iż wiedziałem, że wy mnie popieracie i że wy jesteście za taką decyzją. Jeżeli byłoby inaczej, nigdy bym się na to nie zgodził”.
Milewski był wręcz idealnym „człowiekiem radzieckim”. Pracował w stalinowskim aparacie bezpieczeństwa od 1944 r., przeszedł wszystkie szczeble kariery. Zaczynał w Urzędzie Bezpieczeństwa w Augustowie, wiąże się go z tzw. obławą augustowską. Ale reprezentował tylko pewne środowisko w aparacie bezpieczeństwa PRL. Innym było środowiska tzw. riazańczyków, wychowanków Szkoły Oficerskiej w Riazaniu, do którego należało - obok gen. Jaruzelskiego - trzech członków późniejszego WRON, wśród nich bliski współpracownik Jaruzelskiego gen. Florian Siwicki.
Historycy dowodzą, że Siwicki był wręcz prymusem szkoły w Riazaniu (ukończyło ją około 2 tys. polskich oficerów), który zrobił u Rosjan błyskawiczną karierę. Dowodzone przez niego oddziały tłumiły m.in. praską wiosnę 1968. W chwili ogłoszenia stanu wojennego był szefem Sztabu Generalnego LWP i wiceministrem obrony narodowej. Do elitarnego grona należeli gen. Longin Łozowicki, dowódca Wojsk Obrony Powietrznej Kraju, oraz gen. Czesław Piotrowski, minister górnictwa i energetyki, wrażliwych strategicznie gałęzi gospodarki.
Z tej tradycji wywodzili się także generałowie Tadeusz Tuczapski i Eugeniusz Molczyk. Pierwszy skupił w swoim ręku trzy podstawowe dla systemu obronnego państwa funkcje: głównego inspektora obrony terytorialnej, szefa Obrony Cywilnej Kraju oraz sekretarza Komitetu Obrony Kraju (KOK). Z kolei Molczyk doszedł na same szczyty sowieckiej hierarchii: został zastępcą naczelnego dowódcy Układu Warszawskiego, a po 13 grudnia 1981 r. był zastępcą Jaruzelskiego - wiceministrem obrony narodowej. Jako anegdotę można traktować dowcip krążący wśród generalicji PRL, że gdy w ZSRR przygotowywali się do agresji na Europę Zachodnią, obaj przewidywani byli na dowódców przyszłego Frontu Polskiego, Tuczapski występował w roli przyszłego „gubernatora Danii”.
Gen. Teodor Kufel czuwa
Cofnijmy się jednak dwie dekady, do momentu, gdy nad Wisłą następuje powoli październikowa odwilż. Gdy na ulicach manifestowano koniec stalinizmu, w wojsku trwała bezpardonowa rozgrywka personalna. Rosjanie dążyli do usunięcia ze stanowisk tych polskich generałów, którzy poparli Wiesława Gomułkę i jego polityczny kurs. Generał Tadeusz Pióro wspomina, że widział na biurku szefa Sztabu Dowództwa Układu Warszawskiego gen. Antonowa notatkę z nazwiskami kilkunastu polskich generałów przewidzianych do usunięcia z armii. Sojusznikiem Moskwy w tym przedsięwzięciu stało się kierownictwo Wojskowej Służby Wewnętrznej. Szarą eminencją był tam pułkownik, a następnie generał Teodor Kufel, absolwent szkoły KGB.
Roszady na szachownicy stanowisk były dość szybkie. Już w 1957 r. z armii musiał odejść kontradmirał Jan Wiśniewski. W 1962 r. z Głównego Zarządu Politycznego usunięto gen. Zarzyckiego, a jego miejsce zajął gen. Wojciech Jaruzelski. Wiceministra obrony gen. Zygmunta Duszyńskiego oskarżono o romans z sekretarką i zmuszono do dymisji. Z kolei dowódcę lotnictwa gen. Freya-Bieleckiego wyrzucono z wojska za rewizjonizm. Generałowie Mankiewicz i Bednarz stracili stanowiska na fali antysemickich czystek. Generał Kufel miał z sowieckiego nadania tak duże wpływy, że mógł nawet wydać WSW polecenie „rozpracowania” generałów „riazańczyków”. Tajne inwigilacje prowadzono kilka lat.
Ma rację Antoni Dudek, gdy twierdzi że „najwyżsi rangą funkcjonariusze PZPR czy bezpieki będący zaufanymi ludźmi Kremla tworzyli podstawowy system nadzoru nad tym, co działo się nad Wisłą”. Uzupełniała i ubezpieczała ich siatka klasycznej agentury, której podstawowy szkielet tworzyli sowieccy oficerowie oddelegowani do ludowego Wojska Polskiego, którzy po 1956 r. pozostali w Polsce.
„Okazuje się, że z 1427 oficerów sowieckich, którzy znikli z ewidencji WP w latach 1949-1954, tylko niespełna połowa wróciła do ZSRR. Natomiast około ośmiuset przyjęło polskie obywatelstwo, czemu zwykle towarzyszyło zawarcie związku małżeńskiego z Polką. Spora część z nich dalej służyła w wojsku, ale niektórzy przeszli do pracy w różnych ministerstwach i urzędach centralnych. Być może kiedyś dowiemy się, czym się tam naprawdę zajmowali. Z czasem ich miejsce zaczęli zajmować Polacy werbowani do współpracy podczas studiów w ZSRR, których odbycie było w czasach PRL najważniejszą przepustką do kariery nie tylko w aparacie partyjnym, ale także w bezpiece, wojsku czy dyplomacji” - pisze Dudek.
Twardogłowe who is who
Gdy pisze się o „ludziach radzieckich”, wracają wciąż te same nazwiska. Na przykład wspomniany wyżej gen. Eugeniusz Molczyk. W 1971 r. został głównym inspektorem szkolenia Wojska Polskiego, a w 1972 r. wiceministrem obrony narodowej. Obie funkcje sprawował nieprzerwanie przez 14 lat. W latach 1972-1984 był równolegle zastępcą naczelnego dowódcy Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Stron Układu Warszawskiego. Piastował także funkcję przewodniczącego Rady Wychowania Fizycznego, Sportu i Turystyki MON. W 1981 r. wszedł w skład WRON, która administrowała krajem w okresie stanu wojennego. W lutym 1986 r. odwołany ze wszystkich stanowisk. Z dokumentów ujawnianych po 1989 r., w tym z ujawnionych w grudniu 2008 r. raportów płk. Ryszarda Kuklińskiego dla CIA, wynika, że w okresie kryzysu władzy komunistycznej w Polsce w latach 1980-1981 Molczyk reprezentował opcję twardogłową, nastawioną na siłowe starcie z Solidarnością.
Inny przykład: gen. Jerzy Bordziłowski, zwany w kręgach armijnych Legionistą, bo to za jego prezesury WKS Legia Warszawa w 1948 r. zmienił nazwę na CWKS Warszawa. W latach 1952-1954 studiował na Wyższym Kursie Akademickim przy Wyższej Akademii Wojskowej im. Klimienta Woroszyłowa w ZSRR. Po powrocie został szefem Sztabu Generalnego WP i jednocześnie wiceministrem obrony narodowej. Mianowany generałem pułkownikiem wojsk inżynieryjnych armii radzieckiej w 1954 r. Wydał rozkaz krwawego stłumienia protestów ludności w czasie wydarzeń poznańskiego Czerwca w 1956 r. Funkcje te pełnił do marca 1968 r., gdy zakończył służbę w Wojsku Polskim i wyjechał do ZSRR.
A gen. Józef Urbanowicz? Od 1941 r. oficer Armii Radzieckiej, który w 1943 r. został skierowany do służby w Polskich Siłach Zbrojnych w ZSRR na stanowisku zastępcy dowódcy 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego do spraw politycznych. W latach 1958-1960 był komendantem Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego, ale zdążył być także posłem na Sejm w latach 1965-1985.
Pozostaje jeszcze do odnotowania gen. Czesław Kiszczak, absolwent łódzkiej Centralnej Szkoły Partyjnej, oficer Głównego Zarządu Informacji, PRL-owskiej kontynuacji sowieckiego Smiersza. To o nim Witalij Pawłow, przedstawiciel KGB w PRL w latach 1973-1984, pisze w książce „Byłem rezydentem KGB”, że już w latach 70. namawiał Jaruzelskiego, ówczesnego szefa MON, by Kiszczaka uczynił szefem WSW. Twierdzi, że decyzja o zastąpieniu Kufla Kiszczakiem zapadła w Moskwie. „W 1979 r. Kiszczak zajął wreszcie miejsce Kufla jako gwarant lojalności wobec Kremla” - wspomina Pawłow.