Dominika Leszczyńska. Urodzona w Radzyniu Podlaskim, ukończyła historię sztuki na KUL i muzealnictwo w paryskiej Ecole du Louvre. Jest autorką wielu opracowań z dziedziny historii i sztuki z pasją zajmuje się historią regionu. Z Paryża powróciła do rodzinnego miasteczka, które ciągle ją inspiruje i zachwyca
(fot. Wojciech Nieśpiałowski)
Właśnie ukazał się album "Walizka Józefa Karłowicza" zawierający dziesiątki archiwalnych zdjęć z przełomu ubiegłego wieku, z lat międzywojennych i okupacji. Kim jest bohater?
Każdy, kto interesuje się historią lokalną, historią Radzynia, słyszał o Józefie Karłowiczu. Najstarsi mieszkańcy pytani o niego mówią: "Tak, tak - był tu taki fotograf, miał atelier przy Ostrowieckiej", ale właściwie nic więcej o nim nie wiedzą. Pamiętam dom przy Ostrowieckiej, w którym mieszkał Karłowicz. Przechodziłam często obok niego, widziałam jak chyli się ku upadkowi - był opuszczony.
Dziś właściwie żałuję, że nie zajrzałam do środka. Kiedyś, dawno temu, znajdowały się tam szklane negatywy, do których chłopcy strzelali z procy. Teraz, gdy nie ma śladu po domu, jedyną pamiątką jest fotografia. A jednak coś mnie ciągnęło do tego, żeby odkrywać historię Karłowicza, dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
W Muzeum Historii Miasta Lublina dowiedziałam się, że Karłowicz prowadził atelier przy Krakowskim Przedmieściu. Przed wojną miał również zakłady w Międzyrzecu Podlaskim oraz Garwolinie. Wszystkie pracownie nosiły nazwę "Wiktoria" od imienia ukochanej żony. Wszystko na dobre zaczęło się, gdy fotografik Tomek Młynarczyk (współautor "Walizki …") sobie znanymi drogami trafił do pewnej leśniczówki w Puszczy Białej.
Takie dzieciństwo. Mama musiała iść do pracy w polu. Ustawiła na miedzy konstrukcję z czterech drewnianych kijów połączonych drągiem, zawiesiła na nim płachtę i tak powstała "kobyła". Do brzegu płachty przyczepiła sznurek, który sama pochylona nad grzędą, od czasu do czasu pociągała, huśtając dziecko
(fot. Józef Karłowicz)
A tam znajdował się bezcenny skarb?
Tak, tam odnalazła się walizka Józefa Karłowicza wypełniona fotografiami, płytami, kartami pocztowymi, szklanymi negatywami, jednym słowem jej zawartość była niezwykła. Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją jesienią 2010 roku i zachłysnęliśmy się tym odkryciem.
Właścicielami walizki była rodzina Józefa Karłowicza. Co powiedzieli o nim?
Przyjęła nas synowa Józefa Karłowicza, pani Danuta, która niestety nie znała go już osobiście. Mogła nam przekazać tylko to, co opowiadał jej o ojcu nieżyjący już mąż. To jej należą się słowa podziękowania, że z takim pietyzmem przechowała pamiątki po teściu oraz, że zaufała nam i udostępniła ten niezwykły zbiór.
Do tamtego, przedwojennego Radzynia jest 1 kilometr piaszczystej drogi
(fot. Józef Karłowicz)
Co dziś wiadomo o Józefie Karłowiczu?
Urodził się w Łomiankach. Nie wiemy, gdzie się uczył czy też gdzie zdobywał zawód fotografa. Do Radzynia trafił - jak to się mówi - za żoną. Tu z czasem otworzył atelier fotograficzne, ale też żeby utrzymać rodzinę zajmował się rolnictwem i pracował w Starostwie odpowiadając za kontakty z gminą żydowską, czyli był człowiekiem zaufania.
Po wojnie wraz z żoną wyjechali do syna Stanisława do leśniczówki "Dąbrówka". Tam zmarł w 1952 roku.
Nędzna chałupa w getcie w Radzyniu. Brukowany chodnik i jezdnia, rynsztok do którego wylewano wszystko . Na drzwiach i okiennicach suszą się stare szmaty. Dach ledwo dźwiga facjatę
(fot. Józef Karłowicz)
Ostatecznie Stanisław pamiątki po ojcu przewiózł do brata, gdzie zostały przechowane.
Nasz wyjazd do Puszczy Białej był niezwykłym doświadczeniem. Od początku przeczuwaliśmy, że to, co znajduje się w walizce ma ogromną wartość. Dużą część zbioru stanowiły szklane negatywy, były też tzw. stykówki, które w zasadzie należało oglądać przez lupę. Tylko nieliczne fotografie były podpisane. Niestety, nie wszystkie można dziś zidentyfikować - myślę o ludziach, wydarzeniach, uwiecznionych miejscach.
O niektórych zdjęciach można z całą pewnością powiedzieć, że nie wyszły spod ręki Józefa Karłowicza: przypuszczam, że np. w czasie okupacji Niemcy przynosili mu filmy do wywołania, a on (może) robił podwójne odbitki.
Co dalej z tym skarbem?
Pani Danuta Karłowicz chętnie przekazałaby te pamiątki do muzeum w Radzyniu, ale póki co muzeum tutaj nie ma. Uznaliśmy, że owego skarbu nie można ot tak zostawić i zdecydowaliśmy się wydać album. Przyznam, że trudno było znaleźć sponsorów, ale byłam zdeterminowana i ostatecznie postanowiłam sfinansować wydawnictwo przy współudziale własnych środków.
Pomogło Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych, Bank Spółdzielczy w Radzyniu Podlaskim oraz przyjaciele. W książce znajdują się fotografie unikatowe - wiele z nich stanowi dokument miejsc i obiektów, których już nie ma, są portrety i sceny rodzajowe, zdjęcia robione z ukrycia i takie, które być może Karłowicz robił na zlecenie. Są świadectwem minionych lat międzywojennych, a także wcześniejszych. To ciekawe, że o ile w walizce odnaleźliśmy szereg fotografii z lat okupacji, to nie ma w niej żadnej ilustrującej wkroczenie wojsk radzieckich na Podlasie i Lubelszczyznę.
Moda dziecięca była wtedy zaskakująco oryginalna...
(fot. Józef Karłowicz)
Z pewnością znajdą się osoby, które rozpoznają na zdjęciach znajomych czy najbliższych i wiele zagadek można będzie rozwiązać.
Taką mam nadzieję, bo pierwsze sygnały od czytelników już są.
Józef Karłowicz
Fotograf-amator urodzony w 1877 roku, kiedy fotografia nie była jeszcze sztuką, a raczej rzemiosłem. Żeby zarobić na chleb, trzeba było ważący wiele kilogramów aparat i jego oprzyrządowanie nosić na plecach, nieraz od wsi do wsi, albo do miasteczka. Czasem piechotą, czasem podwiózł ktoś furą. Kiedy rozstawiał aparat, za jego plecami zbierał się tłumek ciekawskich, choć wielkiej kolejki zapewne nie było, bo i ludzie na prowincji nie byli zamożni. Jednak zebrało się szklanych negatywów, później klisz, które trzeba było znów dźwigać do atelier w Radzyniu i tam wywołać, często wyretuszować. Pomagał w tym zestaw ołówków, rysików, precyzyjnych przyrządów niezbędnych do opracowania fotografii i upiększenia portretowanych osób.
Jeśli mówimy, że Józef Karłowicz był rzemieślnikiem to tylko dlatego, że wtedy nie było pojęcia fotograf-artysta. A przecież można o nim i to powiedzieć. Także był w pewnym sensie reportażystą, dokumentalistą, nie ograniczał się wyłącznie do fotografii zarobkowych - uwiecznił scenki rodzajowe, obiekty i miejsca, które dziś już nie istnieją. W jego walizce znalazły się też fotografie zrobione z ukrycia - dwie Józefa Piłsudskiego, który podobno przebywał w tamtych okolicach, a także zdjęcie pucybuta - Żyda, który niemieckiemu żołnierzowi czyści buty. Jego zdjęcia są zapisem minionych lat.
MARIA KOLESIEWICZ, Dziennik Wschodni
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Z wizytą u Zenka Martyniuka. Tak wyglądają jego domy. Jeden luksusowy, drugi rodzinny
- QUIZ Ze starych polskich seriali. Odgadniesz je po jednym zdjęciu?
- Tak wyglądają Paddy i Angelo z Kelly Family. Oto, jak zmienili się autorzy "An Angel"
- Fabienne, Etiennette i Vivienne piękne córki Michała Wiśniewskiego