Śniadanie wiosenne, zakazane zajączki i kulinarna cenzura. Tak wyglądała Wielkanoc w czasach PRL-u

Anna Daniluk
W czasach PRL-u hołdowano chrześcijańskiej tradycji pomimo niechęci władzy. Na zdjęciu kobieta robiąca kurpiowskie palmy. Kliknij w obrazek, aby zobaczyć archiwalne zdjęcia z Wielkanocy.
W czasach PRL-u hołdowano chrześcijańskiej tradycji pomimo niechęci władzy. Na zdjęciu kobieta robiąca kurpiowskie palmy. Kliknij w obrazek, aby zobaczyć archiwalne zdjęcia z Wielkanocy. Narodowe Archiwum Cyfrowe/domena publiczna
Okres Polskiej Republiki Ludowej w widoczny sposób odcisnął piętno na naszej kulturze kulinarnej. Święta Wielkanocne również nie obyły się bez nacisków władzy. Monika Milewska, autorka książki „Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL” opublikowanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy zauważa jednak, że nawet w ciężkich czasach kryzysu rodacy hołdowali zasadzie „zastaw się, a postaw się”. - Marzeniem było, aby chociaż w świąteczne dni najeść się do syta dobrej szynki, baleronu, pysznych, domowych ciast i pojawiających się tylko na święta pomarańczy. I zapomnieć na chwilę o codziennej mizerii peerelowskich sklepów - mówi autorka.

Spis treści

We wstępie do książki „Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL” Monika Milewska zaznacza, że od pierwszych dni istnienia Polski Ludowej kwestie żywnościowe urastały do spraw wagi państwowej. Głównie dlatego, że braki żywności często były zalążkiem do powstawania nastrojów rewolucyjnych. Dla komunistów, którzy hołdowali idei państwa ateistycznego, kwestie Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy były szczególnie ważne. Na przykład w czasopismach kobiecych i książkach kucharskich zamiast śniadania wielkanocnego pisało się o śniadaniu na pierwszy dzień wiosny. Byliśmy ciekawi, czy wpływało to w istotny sposób na podanwane dania.

- W książkach kucharskich pojawiają się zachęty do urozmaicania wielkanocnego stołu sałatkami, surówkami i owocami. Rzodkiewki ze szczypiorkiem w śmietanie nie mają tu być bynajmniej symbolem wiosny, ale zdrowym dodatkiem do tłustych potraw mięsnych, w myśl propagowanych w PRL-u wymogów prawidłowego żywienia – stwierdza Monika Milewska.

Kliknij w przycisk, aby zobaczyć, jak wyglądała Wielkanoc w PRL-u

Komunizm, a brak Wielkiego Postu

W okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej władze chciały wymazać ze świadomości Polaków religijne podejście do Wielkiego Postu, ale pozostawiono post jako okazję do oszczędzania i ograniczenia jedzenia. Monika Milewska przybliżyła nam, jak to wyglądało w praktyce. Stwierdziła, że z przyczyn taktycznych władze, pomimo ustawicznej walki z Kościołem, nie potępiały nakazanych przez niego postów. Nawet w czasach niechętnego Kościołowi Władysławowi Gomułce „Życie Warszawy” bez skrępowania pisało na kilka dni przed Wielkanocą, że śledzie „będą zapewne jednym z najbardziej chodliwych artykułów w postnym tygodniu”. Tuż po wojnie władze chętnie wykorzystywały postne dni do propagowania dorsza, zarówno na stołówkach, jak i w jadłospisach publikowanych w pismach kobiecych.

W roku 1950 „Przyjaciółka” - oprócz smażonego dorsza - polecała swoim czytelniczkom na piątkowe obiady następujące dania: śledzie marynowane z ziemniakami, śledzie smażone nadziewane, rybę smażoną, kaszę gryczaną lub perłową z sosem jarzynowym, barszcz z fasolą, fasolę w kwaśnym sosie, ziemniaki wypiekane z jajami, zacierki ze słoniną i pierożki z wątróbką. Można uznać, że poza dwoma ostatnimi, budzącymi pewne wątpliwości potrawami, były to ewidentnie dania postne. Jeśli jednak przyjrzymy się uważnie propozycjom „Przyjaciółki” na pozostałe dni tygodnia, z wyłączeniem niedziel i niekiedy sobót, zobaczymy, że zdecydowana większość dni w początkach lat 50. to dni postne – dodaje autorka książki.

Wielkanoc a cenzura

Święta Wielkanocne były też czasem wzmożonej pracy cenzorów. W szczególności w czasach stalinowskich zamiast słowa „Wielkanoc” stosowano określenie „święta wiosenne”. Czujni czytelnicy o nadchodzących świętach mogli domyślić się z prasy, ponieważ kolejny numer ukazywał się dopiero za trzy dni. Jak zauważyła Monika Milewska, w późniejszych dekadach starano się za wszelką cenę zatrzeć religijny wymiar Wielkanocy. Media wspominały co najwyżej o przedświątecznym zaopatrzeniu sklepów, myciu okien, malowaniu jajek i obfitym w tych czasach dyngusie.

- Cenzorzy mieli też dodatkowe zmartwienia. W 1986 roku w piśmie „Powściągliwość i Praca” wstrzymany został przez cenzurę rysunek autorstwa Juliana Bohdanowicza, przedstawiający wielkanocnego zajączka w otoczeniu pisanek, ponieważ – jak czytamy w decyzji urzędników z Mysiej – „treść rysunku bulwersująca opinię publiczną może wyrządzić poważne szkody interesom PRL”. Tym, co miało tak bulwersować opinię, był cień zajączka, czyli tzw. zajączek, znak solidarnościowej victorii (znak zwycięstwa – przyp. red.) - wspomina Monika Milewska.

Autorka „Ślepej kuchni” podkreśla też, że czasopisma kobiece w przemyślany sposób obchodziły cenzurę. Nie stosowano słowa Wielkanoc, ale przepisy podawane gospodyniom w druku, mogły naprowadzać skojarzenia wielkanocne. I tak w latach 50. XX wieku „Przyjaciółka” na śniadanie na pierwszy dzień świąt proponowała gospodyniom przepisy na:

  • barszcz czerwony,
  • bigos,
  • galaretkę z nóżek,
  • jajka do święconego,
  • mazurek czekoladowy.

Dzięki temu w ciekawy sposób udało się przemycić informację, że podczas „wiosennych świąt” święci się pokarmy. Dalej „Przyjaciółka” podpowiadała: „Z ciast najlepiej upiec zwykły drożdżowy placek dobrze słodki, z kruszonką. Jest mniej kosztowny niż babka, łatwiej go przygotować i piec”.

Jako świąteczne mięsiwo polecała zaś… ozór wołowy peklowany, albowiem „obecnie ozory są na rynku i nie są drogie”. W „Dobrej kuchni" z 1970 roku jako tradycyjne potrawy wielkanocne wymieniano gotowaną szynkę, białą kiełbasę gotowaną i pieczoną, pieczeń cielęcą, drób w różnej postaci oraz pisanki i ciasta: babki, mazurki i serniki. W stanie wojennym magazyn „Kobieta i Życie” pisał, że uginające się od potraw stoły to tradycja „już niemodna i nie na czasie”, a „Życie Warszawy” zapewniało, że „nawet najgorsza kiełbasa nabiera wdzięku, jeśli ją się podaje i zjada z różnymi sosikami i smaczkami, np. z majonezem, sosem tatarskim, ćwikłą i chrzanem” - mówi ekspertka.

Monika Milewska zauważa, że mimo takich zaleceń w wydanych wówczas „Obiadach u Kowalskich” na pierwszy dzień Wielkanocy proponowano zimne zakąski, wędlinę lub ryby, barszcz czerwony w filiżankach, indyczą pieczeń z farszem rodzynkowym, ziemniaki, smażone borówki i paschę, zapominając w tym bogactwie o jajkach i żurku z białą kiełbasą.

Wielkanoc a kulinarna indoktrynacja

Według Moniki Milewskiej kulinarna indoktrynacja na szczęście była dość powierzchowna, a zachęty do wstrzemięźliwości i liczenia kalorii w święta nie padały na podatny grunt.

- Dla Polaków było marzeniem, aby chociaż w świąteczne dni najeść się do syta dobrej szynki, baleronu, pysznych, domowych ciast i pojawiających się tylko na święta pomarańczy. I zapomnieć na chwilę o codziennej mizerii peerelowskich sklepów – dodaje

.

Kuchnia polska nie przyjmowała też ochoczo radzieckich wpływów. Śladem kuchni rosyjskiej mogłaby być wielkanocna pascha, choć prawdopodobnie przywędrowała ona raczej z Kresów Wschodnich, wraz z przesiedlaną stamtąd ludnością. Warto pamiętać, że nie była ona jednak wytworem radzieckiej kultury kulinarnej, pascha to danie tradycyjnie goszczące na prawosławnym stole wielkanocnym. Autorka książki dodała, że inaczej niż dzisiaj – pascha jadana była wyłącznie raz do roku.

Wielkanoc, a niemarnowanie jedzenia w PRL-u

Z książki „Ślepa kuchnia” wynika, że nawet w ciężkich czasach kryzysu Polacy hołdowali zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Monika Milewska opowiedziała nam, co świadczyło o „bogactwie” stołu w trudnych czasach komunizmu.

- Niezależnie od nękających Polskę Ludową kryzysów, charakterystyczne dla świątecznej obrzędowości rytuały nadmiaru rokrocznie prowadziły do zapełnienia szpitalnych izb przyjęć pacjentami chorymi z przejedzenia. Jak udawało się zgromadzić takie masy świątecznego jedzenia? Legalnie można było wystać niewiele, dlatego handlowano kartkami i potajemnie przywożono ze wsi maluchem mityczne „pół świniaka”. W modzie były wielkie, sklepowe zamrażarki, w których – w niewielkich kuchniach - gromadzono zapasy na święta - opowiada historyczka.

We współczesnych książkach kucharskich często podnosi się problem związany z ekologiczną ideą zero waste (niemarnowania żywności), w PRL-u była mowa o gospodarności. Byliśmy ciekawi, czy te dwa podejścia różnią się w założeniu.

- Niemarnowaniu żywności w PRL-u nie towarzyszyła jakaś większa idea, taka jak dzisiejsza myśl o ochronie planety. Gospodyni wykorzystywała resztki, zwłaszcza te ze świątecznego stołu, ponieważ były one dla niej cenne. Wystała je przecież w wielogodzinnych kolejkach, kupiła na kartki, często za ostatni grosz. Społeczeństwo tamtych czasów było dość ubogie, a większość dochodów przeznaczana była na żywność. Nic zatem nie powinno się było zmarnować. W stanie wojennym wyszła nawet książka kucharska, której autorka zachęcała do odświeżania spleśniałego dżemu - przypomniała autorka książki „Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL”.

W czasach PRL-u hołdowano chrześcijańskiej tradycji pomimo niechęci władzy. Na zdjęciu kobieta robiąca kurpiowskie palmy. Kliknij w obrazek, aby zobaczyć archiwalne zdjęcia z Wielkanocy.

Śniadanie wiosenne, zakazane zajączki i kulinarna cenzura. T...

Akcesoria, które ułatwią Ci pracę w kuchni

Materiały promocyjne partnera

Zobacz inne tematy kulinarne ze Strony Kuchni:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kulinaria

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia