Ten pogrzeb przyciągnął dziesiątki tysięcy ludzi. Tak Warszawa żegnała Grzegorza Przemyka, maturzystę pobitego na śmierć przez ZOMO

Joanna Grabarczyk
Trumnę na warszawskie Powązki nieśli koledzy i przyjaciele Grzegorza.
Trumnę na warszawskie Powązki nieśli koledzy i przyjaciele Grzegorza. Instytut Pamięci Narodowej
19 maja 1983 roku żoliborska parafia pod wezwaniem św. Stanisława Kostki przeżywa prawdziwe oblężenie. Świadkowie tamtych zdarzeń szacują, że na pogrzeb skatowanego przez ZOMO maturzysty, Grzegorza Przemyka, przybyło około 30 tysięcy ludzi. Pomimo tłumów w kościele i podczas pogrzebu, a także w trakcie pochodu na warszawskie Powązki, panuje cisza. Zaapelował o nią ksiądz Jerzy Popiełuszko.

Chociaż pogrzeb stał się wielką manifestacją polityczną, atmosfera w świątyni, a także w trakcie uroczystości jest żałobna.

- To był wielki pogrzeb. Dzisiaj występuje tendencja do przeszacowywania tej manifestacji, ale tam były na pewno ze trzy dychy ludzi. Tak bez przegięć. Dzieciarnia licealna ubrana na biało. W ogóle ludzie ubrani na biało... Całkowicie cichy przebieg. Poszliśmy tutaj prosto – najbliżej, jak jest od św. Stanisława Kostki na Powązki, czyli Elbląską bodajże? I cały czas była cisza. Taka atmosfera prawdziwej żałoby. Dlatego, że to był szok. To jednak nie była norma, to co się stało. To był eksces

– wspomina tamten dzień Igor Bieliński, jeden z najbliższych przyjaciół Grzegorza Przemyka.

To ksiądz Jerzy Popiełuszko zorganizował ten pogrzeb

Do trumny przyczepiona jest drobna flaga „Solidarności”. Grzegorza niosą na cmentarz przyjaciele. Żegna go rodzina, koledzy ze szkoły, znajomi, przyjaciele domu, a także wielu obcych ludzi. Organizacją pogrzebu zajął się osobiście błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko. Jego charyzma i szacunek, którym darzą go wierni, a także szok po tym, co się stało, przyciąga do żoliborskiej parafii prawdziwe tłumy.

- Nie mogłem się odnaleźć w tym, co się tam działo. Mam awersję do tłumów, a to był rzeczywiście bardzo tłumny pogrzeb. Pamiętam, że do św. Kostki na Żoliborzu w ogóle nie można było się dostać. Dla mnie to wszystko było bardzo nierzeczywiste. Kiedy dziś myślę o tych dniach bezpośrednio po - byłem chyba w jakimś takim stanie autyzmu... A ten pogrzeb to dla mnie było już coś zupełnie nie z tej planety. Nie mogłem się odnaleźć w tym kościele: mam być blisko tej trumny? Czy może daleko? Mam stać przy Baśce? Myślę o tym nawet dzisiaj, po latach, z jakąś grozą. Tutaj mój przyjaciel w tej trumnie, co samo w sobie jest nierzeczywiste, i do tego te tysiące ludzi… Przypominam sobie jeszcze, że tam na przedzie byłe taka elegancka delegacja ze szkoły Grzegorza: uczniowie w białych koszulach, dziewczyny w granatowych spódniczkach…

- wspomina Dawid Bieńkowski, pisarz i psychoterapeuta. Z Grzegorzem Przemykiem przyjaźnił się od ósmego roku życia, kiedy Barbara Sadowska – matka zamordowanego maturzysty – przygarnęła go do siebie na kilka miesięcy.

Mszę z wnętrza parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki słychać przez głośniki umieszczone przed wejściem do świątyni. Nabożeństwo celebrował biskup Miziołek. Homilię wygłosił ksiądz Dembowski. Tłum w ryzach utrzymywał ksiądz Popiełuszko. To on zaapelował do zgromadzonych, by przejście na Powązki odbyło się w ciszy, bez śpiewów lub okrzyków. Kto by wyłamał się z tej umowy, uznany będzie za prowokatora.

Powązki nie pomieściły wszystkich

- Pogrzeb był wspaniały. Dla mnie to było duże przeżycie i w pewnym sensie pocieszenie. Nam ci wszyscy ludzie pomogli. Ale ja mówię to jako osoba nie z rodziny. Ja jestem tylko przyjacielem Grzegorza. Matka, dziewczyna, ojciec, rodzeństwo – oni inaczej to przeżywali. Nie oszukujmy się. Nie porównujmy naszego bólu – towarzystwa, że tak powiem – a ich bólu. Dla nas była to, jako dla bardzo młodych ludzi, w pewnym stopniu sensacja

– wspomina Igor Bieliński.

Ludzie idący z kościoła za trumną, gdzie miała miejsce msza żałobna, łączą się z tymi, którzy na kondukt pogrzebowy czekają pod bramą Cmentarza Powązkowskiego. Ścisk robi się nieprawdopodobny. Ruch przy ulicy Powązkowskiej zostaje zablokowany. Wąskie alejki Powązek pełne są żałobników. Kilku młodym udało się wdrapać na mur po to, by kwiaty i wiązanki, które przynieśli ze sobą osoby chcące pożegnać Grzegorza, móc podawać dalej, aż do miejsca, w którym zgromadziła się rodzina Grzegorza oraz jego koledzy z klasy czwartej „a” liceum im. Frycza – Modrzewskiego w Warszawie. Nie wszystkim z przyjaciół Grzesia udaje się przedostać do grobu:

- Na cmentarz chyba już w ogóle nie dotarłem. Tam przy bramie była jakaś prowokacja, jakieś okrzyki…

- wspomina Dawid Bieńkowski.

Dni po pogrzebie

Przyjaciele Grzegorza, z którymi wchodził w dorosłość, nie zapomnieli o swoim przyjacielu. Choć od śmierci pobitego maturzysty minęło 40 lat, nadal przychodzą na jego grób. Igor Bieliński wspomina, że tuż po pogrzebie takich odwiedzin było sporo:

- Pierwszego razu po pogrzebie to nie pamiętam, ale to mogło być zaraz, prawda? To mi się tak zlewa raczej… Pamiętam ten raz, kiedy zostaliśmy tu na tyle długo, że musieliśmy przez ten mur wychodzić. Jakoś nam zeszło... Być może mieliśmy jakiś alkohol ze sobą? To w końcu nic takiego… Przecież w kulturze meksykańskiej czy śródziemnomorskiej to jest normalne. Lubiliśmy pić alkohol razem z Grzegorzem. To było adekwatne – uśmiecha się Bieliński.

Grzegorz Przemyk zwinięty przez funkcjonariuszy ZOMO na komisariat przy ul. Jezuickiej 1/3, został pobity tak dotkliwie, że nie dało się go uratować. W dwa dni po skatowaniu zmarł w szpitalu na Solcu. Chirurdzy byli bezradni. Podczas procesu w sprawie zabójstwa zeznawali, że skala pobicia sprawiła, iż ofiara „wyglądała w środku tak, jakby przejechał po niej samochód ciężarowy”. Cała sprawa zyskała wymiar polityczny. O spowodowanie śmierci Przemyka oskarżono niewinne osoby.
Pogrzeb relacjonowany był przez media z całej Europy i świata. Polskie gazety zdecydowały jednak o nim milczeć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia