Pierwsze jednostki lotnicze w Redzikowie Niemcy stworzyli już w okresie I wojny światowej. W czasie II wojny światowej z regionem związane były: niemiecki 2. Pułk Sztukasów "Immelmann", 3. Szkoła Pilotów Myśliwskich i 103. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego.
Po wojnie 28. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego zaczęto formować wiosną 1952 roku. Słupskowi przypisano 10. Dywizję Lotnictwa Myśliwskiego Obrony Przeciwlotniczej. W Redzikowie miało stacjonować jej dowództwo oraz dwa z trzech pułków: 25. oraz 28. PLM OPL. Według rozkazu, pułki te miały liczyć po 292 osoby, a dowództwo dywizji - 104.
Jednostka z Redzikowa traktowana była jako jedna z najważniejszych w kraju. Zawsze jako jedna z pierwszych wyposażana była w nowy sprzęt, wchodzący kolejno na wyposażenie polskiego lotnictwa. Pierwsze MiGi 15 przyleciały do Słupska z Bemowa pod Warszawą 15 i 17 września 1952 roku, a dowodził nimi Wasyl Krymski, radziecki major, który został pierwszym dowódcą polskiego pułku.
Potem, w 1953 roku, na wyposażenie weszły MiGi 15 bis, wówczas otoczone przez Rosjan wielką tajemnicą. Gdy nie latały, na stojankach lotniskowych podejść do nich bronili zwykłym żołnierzom wartownicy.
Zataił pochodzenie rodziców
Franciszek Jarecki urodził się we wrześniu 1931 roku w Gdowie koło Krakowa. Jeszcze przed wojną rodzina (ojciec był żołnierzem) przeniosła się do Stanisławowa. Po zakończeniu II wojny światowej w wyniku zmiany granic Franciszek z matką (ojciec poległ w 1939 roku) przenieśli się do Bytomia. W 1946 roku zapisał się na kurs szybowcowy, a cztery lata później wstąpił do dęblińskiej Szkoły Orląt, którą ukończył jako prymus.
Zataił fakt, że matka prowadziła sklep, a ojciec był w przedwojennym wojsku. W tamtych czasach ludzi z takim pochodzeniem do wojska nie przyjmowano. Badała to zbrodnicza Informacja Wojskowa. Jej funkcjonariusze próbowali nakłonić Jareckiego do współpracy i donoszenia na kolegów. Nigdy się na to nie zgodził. W nauce miał bardzo dobre wyniki, władze szkolne i pułkowe stawiały go jako przykład. W nagrodę otrzymał radio na którym... usłyszał audycje Radia Wolna Europa.
Jarecki podczas pobytu w Słupsku (trafił tu w listopadzie 1952 roku) odwiedzał kino Polonia, kawiarnię Franciszkańską i restaurację Metro. Tam jeden ze starszych robotników opowiadał mu o urobieniu polskiej młodzieży na modłę bolszewicką.
Parę dni później w świetlicy zobaczył karykaturę z widokiem wyspy Bornholm i żołnierzami duńskimi i amerykańskimi. To dało mu wiele do myślenia. Zaczął bardzo poważnie myśleć o ucieczce na duńską wyspę. Nikt się nie mógł spodziewać, że on przodownik, obdarzony pełnym zaufaniem przełożonych, mógł tego dokonać.
W Słupsku Jarecki zapisał się do PZPR. Liczył na to, że dzięki temu przestanie się nim interesować Informacja Wojskowa. Było jednak inaczej. Wiedział, jakie mogą go spotkać kłopoty. Powziął decyzję o ucieczce. Okazja nadarzyła się 5 marca 1953 roku (dzień śmierci Józefa Stalina).
"Lecę po lekarstwo dla Stalina"
Ćwiczebny lot miał zaplanowany na godzinę 6.50. Razem z Jareckim w parze był pilot por. Józef Caputa, wtedy zastępca dowódcy I eskadry. Mieli lecieć na Darłowo i Kamień Pomorski. Za Darłowem na wysokości Kołobrzegu około godziny 7.10 Jarecki odłączył się od Caputy i skierował się w stronę wyspy Bornholm. Jarecki miał przy sobie pistolet, aby popełnić samobójstwo na wypadek, gdyby zawiodły silniki lub miał być zestrzelony.
Chcąc lecieć nisko i szybciej, mógł zrzucić ciężkie zbiorniki paliwa, co z trudem, ale się udało. Caputa myślał, że Jarecki się rozbił, taki też wysłał meldunek. Usłyszeli to Rosjanie, którzy patrolowali Bałtyk. Szukało go 8 samolotów. Znając częstotliwość radiową, ustalił z nasłuchu położenie radzieckich maszyn. Szczęśliwie minął się z pościgiem.
Gdy wzywał go radziecki pilot, Jarecki odparł: Lecę po lekarstwo dla Stalina (wcześniej informowano o złym stanie zdrowia generalissimusa ZSRR). Jak się jednak okazało "pacjent" tego dnia zmarł.
Od wyspy dzieliło go 120 kilometrów i 7 minut lotu. Leciał na bardzo niskiej wysokości, tuż nad morzem.
Lądował na niewielkim lotnisku koło Ronne. Szukał ogromnej bazy amerykańskiej, o jakiej nasłuchał się na propagandowych pogadankach. Takiej tam jednak nie znalazł. Trawiaste lotnisko miało kształt niezbyt regularnego koła. Wybrał odcinek biegnący równolegle do morza.
- Przed samym dojściem do lotniska zauważam w ostatniej chwili, że tam jest parkan z drutu kolczastego, oderwałem szybko samolot, dodałem trochę obrotów, żeby osiąść na samym skraju lotniska, bo ono było strasznie małe - mówił Franciszek Jarecki.
Wylądował ostatecznie w piasku. Jareckiego wystraszył radziecki napis na lotnisku. Była to pozostałość po radzieckiej okupacji Bornholmu. Myślał, że się pomylił. Nadeszli żołnierze, którzy okazali się Duńczykami.
To był pierwszy nietknięty MiG w rękach Zachodu
Samolot odesłano do Kopenhagi i rozłożono go na części i wykonano 72 tysiące zdjęć, wiele elementów odlano w gipsie, potem według prawa międzynarodowego drogą lądową już 20 marca odesłano go do Polski.
Amerykanie bardzo bali się tego samolotu MIG 15 bis. Z jego skutecznością spotkali się podczas wojny w Korei. Wyznaczyli wtedy nawet nagrodę (informację o tym zawarli w rozrzucanych nad terenami północnokoreańskimi ulotkach). Na nagrodę w wysokości 50 tysięcy dolarów nikt się jednak wtedy nie skusił.
W Polsce słupski pilot zaocznie otrzymał wyrok kary śmierci. Na Zachodzie Jarecki stał się bohaterem. Udzielał licznych wywiadów stacjom radiowym i telewizyjnym. Spotykał się z prezydentami Stanów Zjednoczonych Dwightem Eisenhowerem, Johnem Kennedym, Ronaldem Reaganem. Generał Władysław Anders odznaczył go Krzyżem Zasługi z Mieczami.
Ucieczka młodego Polaka stała się świadectwem prawdziwych uczuć pokolenia wychowanego w epoce Stalina. Sam pilot komentował swój wyczyn: "Uciekłem na Zachód, żeby udowodnić, że młodzież polska nie jest komunistyczna".
Komunistyczni oprawcy skatowali podczas przesłuchania jego matkę, której uszkodzono czaszkę.
Konsekwencje poniósł także Caputa, którego przesłuchiwano w Warszawie dzień i noc. Kolegę z pokoju Henryka Szymańskiego wydalono ze służby i skazano na roboty w kopalni.
Caputa był jednak cenionym pilotem. Wyszedł z więzienia dzięki dowódcy polskich wojsk lotniczych - Rosjaninowi Iwanowi Turkielowi.
Gdy wrócił do jednostki, weszło nowe zarządzenie, według którego samoloty przed każdym lotem zostały uzbrojone (wcześniej amunicja była na pokładzie, ale nie była podłączona do karabinów).
Szef Informacji Wojskowej Dymitr Wozniesienski nakazał inwigilację wszystkich polskich pilotów. Wydał także zarządzenie, by kawalerowie-piloci natychmiast znaleźli żony, co miałoby zapobiec podobnym przypadkom ucieczek.
Na Jareckiego w 1959 roku w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono zamach. Strzelano do niego, gdy znajdował się na skrzyżowaniu ulic w samochodzie. Sprawcy nie zostali ustaleni. Nagroda za samolot ostatecznie została Jareckiemu wypłacona.
Obywatelstwo Stanów Zjednoczonych otrzymał już po 2 miesiącach pobytu. Tam prowadził firmę Jarecki Valves produkującą zawory dla amerykańskiej armii. Ukończył studia na Uniwersytecie Kalifornijskim, potem Alliance College, zdobył tytuł doktora nauk technicznych, pracował jako przedstawiciel handlowy. Kombinezon lotniczy, w którym odbył swój pamiętny lot na Bornholm, znajduje się dzisiaj w National Air and Space Museum w Waszyngtonie. Zmarł 24 października 2010 roku w Erie.
Śladem Jareckiego poszli inni
20 maja 1953 roku koło Nexo zauważono kolejnego MiGa. Wylądował na wojskowych terenach ćwiczebnych. Pilotował go Zdzisław Jaźwiński. Jaźwiński był pilotem 41. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Malborku. W ramach ćwiczeń miał przechwycić razem z kolegą Romanem Jachcikiem lecący nad Bałtykiem sowiecki bombowiec. Jaźwiński specjalnie opóźnił swój lot i po starcie skierował samolot na Bornholm. W obawie przed radarami tak samo jak Jarecki leciał na minimalnej wysokości.
Po jego ucieczce jednostka, w której służył, została rozwiązana, a trzech dowódców eskadr oskarżono o udział w spisku i skazano na 12 lat więzienia. Urząd Bezpieczeństwa aresztował jego ojca. Jaźwiński, podobnie jak Jarecki, otrzymał medal od gen. Andersa. Osiadł na stałe w USA i otrzymał tamtejsze obywatelstwo. Służył w armii amerykańskiej, a później w lotnictwie cywilnym.
Kolejna ucieczka miała miejsce 25 września 1956 roku. Z 26. PLM bazującego w Zegrzu Pomorskim podczas wykonywania zadania walki powietrznej uciekł por. pilot Zygmunt Gościniak. Skierował samolot Lim-2 w kierunku morza, by po kilkunastominutowym locie wylądować awaryjnie bez podwozia na wyspie Bornholm w rejonie remontowanego lotniska w Ronne. Samolot został uszkodzony, ale pilotowi się nic nie stało.
JAROSŁAW STENCEL, Głos Pomorza