Było ciepłe, słoneczne przedpołudnie, gdy obok położonego na obrzeżach belgijskiego miasteczka Kortijk domu niespodziewanie, nie wysuwając podwozia, wylądował samolot. W krótkim czasie na miejscu pojawił się tłum fotoreporterów. Odrzutowiec, który osiadł kilkaset kilometrów od granicy dzielącej Europę, na stateczniku pionowym miał namalowaną czerwoną gwiazdę.
Lotnisko-widmo
Samolot, który 4 lipca 1989 r. niespodziewanie dotarł do Belgii, około godziny wcześniej wystartował z radzieckiego lotniska, w oddalonym zaledwie kilka kilometrów od Kołobrzegu Bagiczu. Bazę dla samolotów stworzono tam w latach trzydziestych ubiegłego wieku; niemal do końca II wojny światowej użytkowane było przez niemieckie Luftwaffe. Podczas oblężenia Kołobrzegu w marcu 1945 r. rozbudowany, nadmorski kompleks zajęła Armia Czerwona. Kilka tygodni później skoszarowano na jego terenie pierwszą, radziecką jednostkę - 51. Minowo-Torpedowy Pułk Lotniczy Marynarki.
Od 1956 r. baza, wraz z przylegającym do niej bezpośrednio terenem, została de facto wyłączona z polskiego Pomorza; całkowitą jurysdykcję nad nią, aż do roku 1992, sprawowali Rosjanie.
Noszące od 1965 r. kryptonim "Masandra" lotnisko oraz zbudowane wokół niego miasteczko żyło własnym rytmem. Ubranych w mundury radzieckich lotników spotkać można było nie tylko w pobliskim Kołobrzegu, ale także w oddalonym 40 km na wschód Koszalinie.
Na mapach stanowiło ono jedną z wielu białych plam.
W połowie lat sześćdziesiątych do Bagicza, prawdopodobnie z Dębicy pod Rymaniem, przeniesiono 871. Sewastopolski Pułk Myśliwsko-Szturmowy. Była to jedna ze starszych jednostek lotniczych Armii Czerwonej, za zasługi okresu ofensywy letniej 1944 r. odznaczona Orderem Czerwonego Sztandaru. Od 1973 roku jej żołnierzy uzbrojono w budzące strach w szeregach NATO samoloty MiG-23.
Na Zachód znad Bałtyku
To właśnie tego rodzaju maszyna, nosząca numer taktyczny 29, stała się bohaterem jednej z najbardziej niezwykłych historii w dziejach lotnictwa. 4 lipca 1989 r., mniej więcej kwadrans po godz. 9.00 czasu miejscowego z bagickiej płyty poderwała się pierwsza partia samolotów MiG-23M. Za sterami jednego z nich zasiadł doświadczony lotnik, a zarazem szef Wydziału Politycznego 239. Baranowickiej Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego, pułkownik Nikołaj Skuridin.
W Polsce stacjonował od roku, mając za sobą 1700 godzin spędzonych za sterami różnych, odrzutowych myśliwców. Nieco ponad pół minuty po starcie pilot usłyszał trzask. Mimo włączenia dopalacza silnik pracował coraz wolniej. Wnioskując, iż uległ on uszkodzeniu, na wysokości około 150 m pułkownik katapultował się. Samolot, lecący wówczas z prędkością około 400 km/h zniknął nad morzem.
Chwilę później piloci wysłanych na rekonesans dwóch innych myśliwców potwierdzili prawdopodobne rozbicie samolotu w bałtyckich falach.
Dalszego biegu zdarzeń nie był w stanie przewidzieć nikt. Niedługo po opuszczeniu kabiny przez Nikołaja Suridina silnik odzyskał moc.
Odrzutowiec wrócił na wcześniej obrany tor lotu i na pułapie ponad 12 km ruszył na zachód. Przeleciał nad terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej; około 9.44 przekroczył granicę RFN w okolicy miasta Danneberg. Tam na jego trop wpadł amerykański samolot radarowy E-3 Sentry, a wraz z nim - para myśliwców F-15. Zaskoczeni brakiem obecności pilota lotnicy NATO otrzymali rozkaz eskortowania myśliwca, ponieważ wychodzono z założenia, iż w krótkim czasie rozbije się on w Morzu Północnym (obawiano się, że zderzenie z ziemią po zestrzeleniu pociągnie za sobą ofiary śmiertelne wśród ludności cywilnej).
Chwilę później MiG-23 był już nad Holandią. Kontrolerzy lotów z bazy Nieuv Millingen uderzyli na alarm, sugerując, jakoby był to samobójczy atak nuklearny bądź z użyciem broni biologicznej. W pełnej gotowości stanęło lotnictwo francuskie, które otrzymało polecenie unieszkodliwienia intruza.
Do powietrznej konfrontacji nie doszło. O godz. 10.37 z powodu braku paliwa radziecki odrzutowiec, nie wysunąwszy podwozia, szybując, spadł na obrzeża flandryjskiego miasta Kortijk. Skrzydło sunącej po ziemi maszyny zahaczyło o werandę jednego z domów, zabijając osiemnastoletniego Wima Delaere. Bagicki MiG--23M zatrzymał się po samodzielnym pokonaniu dystansu 900 km.
Rekord i skandal
Jako pierwszy na katastrofę, jeszcze 4 lipca, zareagował rząd Królestwa Belgii. Minister spraw zagranicznych Mark Eyskenes oficjalnie zażądał od ambasadora ZSRR w tym kraju, Feliksa Bogdanowa, natychmiastowych, obszernych wyjaśnień.
Atmosferę podgrzewał fakt, iż już w trakcie akcji ratunkowej Moskwa nie poinformowała, jakie uzbrojenie przenosiła maszyna (ostatecznie okazało się, że była to jedynie amunicja do działka pokładowego kalibru 23 mm).
Zabrakło też jakiegokolwiek ostrzeżenia o zbliżającym się ku zachodowi odrzutowcu.
Protest złożyły władze Holandii i Republiki Federalnej Niemiec. Dzień po zdarzeniu oficjalną informację na jego temat opublikowała gazeta "Krasnaja Zwiezda". Kolejnej doby natychmiast odwołany z Bagicza do Moskwy pułkownik Skuridin wystąpił podczas konferencji prasowej.
- Powinienem był przewidzieć skutki takiego bezzałogowego lotu i pozostać na pokładzie maszyny do końca - mówił. Krótko potem przeszedł załamanie nerwowe. Jeszcze tego samego miesiąca w Kortijk pojawiła się delegacja Ministerstwa Obrony ZSRR. Po zbadaniu sprawy wykluczono winę pilota, przenosząc ją na prowadzące wcześniej przegląd samolotu Zakłady Remontowe w Czugujewie (stwierdzono, że w związku z oddziaływaniem morskiej wody mechanicy nie dostrzegli oznak korozji w silniku samolotu, a to one legły u podstaw jego wadliwego działania). Rodzinie ofiary katastrofy Moskwa wypłaciła odszkodowanie.
Bezzałogowy lot, który I zastępca dowódcy radzieckiego lotnictwa, generał Jewgienij Szaposznikow uznał za "unikatowy w historii lotnictwa przypadek", pociągnął za sobą również dalsze konsekwencje.
We wrześniu 1989 r. 871. Pułk przeniesiono na dolnośląskie lotnisko Brzeg, wcześniej 3 samoloty oddając na części polskiemu 28. Pułkowi Lotnictwa Myśliwskiego ze Słupska. Spekuluje się również, iż ze względu na trudne do przewidzenia zachowania ze strony żołnierzy radzieckich w Bagiczu, których potwierdzeniem miał być lipcowy wypadek, do zaniechania wizyty w Kołobrzegu przekonano pielgrzymującego w 1991 r. do Polski papieża Jana Pawła II.
Wiele wątków związanych z katastrofą samolotu pułkownika Skuridina do dziś wymaga dogłębnego zbadania. Podstawowe pytanie dotyczy zaskakującego braku reakcji na pojawienie się samolotu jednostek radzieckich stacjonujących na terytorium NRD.
Kolejny to niecodzienne zachowanie amerykańskich pilotów, pozwalających maszynie na dalszy lot.
Na razie zagadki te nadal pozostają bez odpowiedzi.
ŁUKASZ GŁADYSIAK, Głos Koszaliński