Rosjanie zniszczyli maszynę i zabili lotników w odwecie za omyłkowe zestrzelenie JAK-ów

Jakub Pikulik
Historia poszukiwań amerykańskiego bombowca z czasów II wojny światowej zaczęła się, gdy delegacja USA rozpoczęła w okolicach Kostrzyna poszukiwania ciał lotników i kilkunastu jeńców...

O ile niemal pewne było, że los jeńców związany jest z obozem Stalag III C, który przed wojną mieścił się w Drzewicach pod Kostrzynem, o tyle los dwóch lotników był niemal nieznany. Grupa ze Stanów Zjednoczonych nawet nie wiedziała, w którym miejscu rozbił się samolot. Był to bombowiec B-17, z dziewięcioosobową załogą. Los siedmiu członków jest znany. Po dwóch - mechaniku Leonardzie Marino i radiotelegrafiście Johnie Sunbergu - ślad zaginął.

Kiedy gorzowianin Marcin Frąckowiak, który pracuje na uniwersytecie w Birmingham w Anglii, przeczytał informację o wizycie poszukiwaczy z USA, skontaktował się z naszą redakcją. Opowiedział, jak rok temu spędzał wakacje w Gorzowie i natknął się na szczątki wraków z czasów II wojny światowej.

W tym prawdopodobnie tego konkretnego, którego poszukiwali Amerykanie. - Nie jestem pasjonatem historii, nie zbieram pamiątek z tych czasów. Ale historia, którą chcę wam opowiedzieć, jest naprawdę niesamowita - zaznaczył.

Tego samego dnia wskazał miejsce, w którym do dziś można znaleźć masę szczątków rozbitego bombowca. Gumowe przewody, elementy poszycia i awioniki, łuski wystrzelonych pocisków... Wszystko leży w bagnach niedaleko wsi Wysoka pod Gorzowem.

Wiedzą o tym okoliczni mieszkańcy i pasjonaci historii. - Kiedyś chodziło się tam kopać naboje. Starsi pamiętają jeszcze, jak z bagna wystawał ogon maszyny. Później zawieziono go na złom. Prawdopodobnie do Myśliborza albo do Gorzowa - wspomina jeden z mieszkańców.

Ale niewielu zna historię maszyny, która tu się rozbiła. Pojechaliśmy w to miejsce z grupą badaczy ze Stanów Zjednoczonych. - Nie mieliśmy pojęcia, że tu leżą szczątki samolotu - przyznaje Christine Cohn, historyk z Departamentu Obrony USA, która przewodniczyła delegacji.

Amerykańska delegacja na bagnach niedaleko Wysokiej. Dzięki naszemu Czytelnikowi wskazaliśmy historykom miejsce, w którym rozbił się poszukiwany bombowiec. Prawdopodobnie wiemy też, gdzie pochowano ciała dwóch lotników.

Okazuje się, że to prawdopodobnie właśnie tej maszyny poszukiwali. Jak to się stało, że pod Gorzowem spadł potężny bombowiec, przez wielu nazywany latającą fortecą? To zdradzają amerykańskie akta oraz wspomnienia lotników amerykańskich i radzieckich.

Z akt dostępnych w internecie wyłania się ponury opis katastrofy, do której tak naprawdę wcale nie musiało dojść. Jest 18 marca 1945. Trwa jeden z największych nalotów aliantów na Berlin. Blisko tysiąc bombowców jest eskortowanych przez kilkaset myśliwców.

Dochodzi do tragicznej w skutkach pomyłki. Między 13.00 a 13.30 wracająca znad Berlina grupa myśliwców i bombowców amerykańskich dociera na północ od Kostrzyna. Ścigają ją myśliwce niemieckie. Zauważają to Rosjanie, którzy utworzyli już polowe lotnisko w Moryniu.

Podrywają swoje maszyny, aby - jak wynika z zeznań radzieckich pilotów - pomóc Amerykanom. Ci z nieznanych do końca powodów, prawdopodobnie omyłkowo, ostrzeliwują zarówno Niemców, jak i Rosjan. W bratobójczej walce ginie dwóch radzieckich pilotów, a jeden zostaje ciężko ranny.

Pozostałością po tej bitwie po dziś dzień jest wrak myśliwca Jak-9, atrakcja turystyczna jeziora w Moryniu. Nurkowie doskonale znają to miejsce. Pod wodą widać silnik, części kadłuba, elementy podwozia... Tego Jaka pilotował Timofiej Piotrowicz Pimienowskij, as radzieckiego lotnictwa.

Po bratobójczej walce pada rozkaz: Rosjanie mają strzelać do każdego samolotu USA, który tego dnia przekroczy linię Odry. Być może, zdezorientowani, nie wiedzą, jakie są zamiary Amerykanów, a może po prostu chcą dać im nauczkę i wziąć odwet za zestrzelone nad Moryniem maszyny.

W każdym razie o pomyłce, bratobójczej walce i rozkazie Rosjan nie mają pojęcia piloci uszkodzonych nad Berlinem "latających fortec". Wiedząc, że samoloty ledwo trzymają się w powietrzu, prą na wschód, do sojuszników.

Mają nadzieję, że tu, nawet jeśli maszyny się rozbiją, załoga znajdzie pomoc. Uszkodzony w walce bombowiec B-17 jest nad Mosiną, kilka kilometrów na północ od Witnicy. Zgodnie z rozkazem atakują go radzieckie myśliwce. "Latająca forteca" nie ma szans w tym starciu.

Rozbija się na bagnach niedaleko wsi Wysoka. My jesteśmy tu 67 lat później. I wciąż widać szczątki bombowca. Jak mówią okoliczni mieszkańcy, głęboko pod ziemią są jeszcze trzy silniki i masa powyginanego żelastwa.

Wiemy, gdzie rozbił się B-17. Ale co z załogą? Losy siedmiu z dziewięciu lotników są znane. Dwóch zginęło prawdopodobnie jeszcze w powietrzu. Według relacji pozostałych, gdy Marino i Sunberg opadali na spadochronach, stali się celami dla radzieckich myśliwców.

I tu ślad po nich się urywa. Jedna z wersji głosi, że Rosjanie, aby zatrzeć ślady, zabrali ciała mechanika i radiotelegrafisty i wrzucili do bagna, gdzie rozbił się samolot. Inna, bardziej prawdopodobna, mówi o pochowaniu lotników w... Mosinie.

W ostatnich kilku dniach rozdzwoniły się telefony w naszej redakcji. Czytelnicy wskazywali, gdzie rozbijały się samoloty, gdzie były groby Amerykanów. Większość to miejsca dobrze znane delegacji zza oceanu. Poza jednym. - Zdaje się, że wiem, gdzie pochowano lotników. A wie o tym naprawdę niewielu - zdradził nasz Czytelnik.

Pojechaliśmy we wskazane miejsce niedaleko Witnicy. 40 lat po wojnie była tu kobieta, która pracowała w niemieckim majątku jako służąca. Pamiętała, jak pod koniec wojny w ogrodzie właściciele chowali zwłoki dwóch lotników. Według niej byli to Amerykanie. Zdaniem mieszkańców w tym miejscu nikt nigdy nie kopał, nie szukał ciał.

Przekazaliśmy ten sygnał delegacji z USA. Niestety, czas wizyty dobiegał już końca i badacze nie zdążyli odwiedzić tego miejsca. - Sygnał jest niezwykle interesujący. Na pewno będziemy chcieli go sprawdzić. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wrócimy tu za rok - zapewnili.

Amerykanie, którzy przez kilka dni odwiedzili Kostrzyn, Gorzów, Gubin i parę innych miejscowości w naszym regionie, byli pod wrażeniem przyjęcia, jakie zgotowali im mieszkańcy. - Na każdym kroku spotykamy się z wyrazami sympatii, z chęcią pomocy. Ludzie opowiadają niesamowite historie, staramy się wszystkie sprawdzać - podkreśla Christine Cohn.

Faktycznie, członkowie delegacji skrupulatnie notowali każde zdanie informatorów. Część wiadomości okazywała się zwykłymi plotkami. Ale były też takie, do których Amerykanie podchodzili z najwyższą powagą. Jak zagadka B-17, którą z pomocą naszych Czytelników niemal udało się rozwiązać.

- Żeby do końca napisać tę historię, trzeba jeszcze znaleźć szczątki dwóch pozostałych członków załogi. Mam nadzieję, że prędzej czy później uda się sprawdzić wskazane miejsce niedaleko Witnicy - dodaje Marcin Frąckowiak, od którego to się zaczęło.

W ciągu czterech dni do naszej redakcji zadzwoniło kilkadziesiąt osób z ciekawymi informacjami na temat samolotów USA, które w latach 1944-1945 rozbiły się w okolicy Gorzowa.
Amerykanie szukają jeszcze szczątków 120 swoich wojskowych, rozsianych po całej Polsce. Dlaczego przykładają do tego taką wagę? Gdy w Stanach Zjednoczonych żołnierz przysięga ginąć za ojczyznę, państwo gwarantuje mu, że zrobi wszystko, żeby sprowadzić jego szczątki i pochować w ojczystej ziemi.

Obietnica jest aktualna nawet kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny.

JAKUB PIKULIK, Gazeta Lubuska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia