Sowieci w Mielcu uwięzili amerykański bombowiec

Bombowiec B-24 Liberator stanowił w tamtym czasie szczyt myśli technicznej. Sowieci chcieli go przechwycić i rozpracować
Bombowiec B-24 Liberator stanowił w tamtym czasie szczyt myśli technicznej. Sowieci chcieli go przechwycić i rozpracować archiwum
Amerykańskich pilotów trzymano pod strażą, ale udało im się uciec. Incydent zwiastował zbliżającą się się zimną wojnę

Jest 22 marca 1945 roku. Z Wysp Brytyjskich startuje amerykański bombowiec z 10-osobową załogą dowodzony przez porucznika Donalda Bridga. Leci nad Niemcy, zrzuca bomby na Berlin. Kiedy pilot orientuje się, że zabraknie mu paliwa na powrót do bazy, postanawia wylądować za linią frontu wschodniego na lotnisku sojusznika. Ląduje w Mielcu. I zostaje natychmiast aresztowany przez czerwonoarmistów.

Lotnicza fabryka w Mielcu wraz z lotniskiem opanowana była przez żołnierzy radzieckich już od pół roku. Tutejsze zakłady lotnicze pełną parą pracowały na rzecz sowieckiego przemysłu, a lotnisko stało się wojskową bazą Rosjan.

Po aresztowaniu samolotu Sowieci umieścili porucznika Bridga wraz z załogą w pobliskiej chacie. I to pod strażą! Gdy Amerykanie wspominali, że chcieliby już odlecieć, Sowieci kręcili, próbowali mnożyć przeszkody.

Wymyślali, że nie można zatankować samolotu, bo akurat zabrakło im paliwa lotniczego albo że pogoda nie pozwala na bezpieczny start. W końcu po 2 dniach Amerykanom udało się zatankować maszynę i szykowali się do startu. Radziecki pułkownik poinformował jednak, że bez zezwolenia startować nie wolno.

Widząc co się święci, alianccy piloci postanowili wymknąć się Rosjanom. Zażądali zgody na przyniesienie prywatnych rzeczy z samolotu. Sowiecki mechanik zaakceptował prośbę i wpuścił załogę na pokład. Kiedy tylko Amerykanie znaleźli się w samolocie, włączyli silniki i ignorując wszelkie sygnały, wzbili się w powietrze.
Rosjanie zaczęli ostrzeliwać "sojuszniczą" maszynę, ale lotnikom udało się bez szwanku dolecieć do włoskiego Brindisi.

Incydent wywołał poważne reperkusje pomiędzy sojusznikami. Stosowne raporty wylądowały na biurkach najwyższych dowódców. Propaganda sowiecka wkrótce wykorzystywała incydent jako dowód, że wrogie elementy używają lotnisk do transportu na terytorium Polski terrorystów, sabotażystów i agentów polskiego rządu w Londynie. Wielu historyków uważa mielecki incydent za pierwszy sygnał nadciągającej zimnej wojny pomiędzy Wschodem a Zachodem.

Krwawa bitwa o ropę

Skąd na głębokim zapleczu frontu wschodniego znajdowały się samoloty zachodnich sojuszników? Jak tłumaczy profesor Andrzej Olejko, historyk z Uniwersytetu Rzeszowskiego, alianci, chcąc przyspieszyć koniec wojny, postanowili uderzyć w czuły punkt nieprzyjaciela. Chodziło o zniszczenie jego zagłębia paliwowego. Armie powietrzne USA stacjonujące w Wielkiej Brytanii oraz we Włoszech rozpoczęły w 1944 r. naloty na wyselekcjonowane cele III Rzeszy.

Bitwa o ropę toczyła się również na polskich terenach okupowanych przez Niemców. Startujące w osłonie myśliwców z południowych Włoch amerykańskie bombowce atakowały zakłady chemiczne i rafineryjne w Oświęcimiu, Zdzieszowicach, Trzebini, Blachowni Śląskiej, Czechowicach-Dziedzicach.

Niemiecka obrona przeciwlotnicza strąciła wiele alianckich maszyn, a niektóre, nie mogąc dolecieć do swych baz, skręcały na Wschód, za linię frontu i lądowały na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Zdarzało się też, że alianckie samoloty były zestrzeliwane bądź uszkadzane przez radzieckie myśliwce.

Szczególnie koszmarnym dniem dla amerykańskich lotników był 13 września 1944 roku, kiedy to nad Polską ponieśli ogromne straty. Właśnie tego dnia niemiecka obrona przeciwlotnicza trafiła m.in. samolot B-24, zwany liberatorem, który miał bombardować zakłady syntezy chemicznej w Oświęcimiu. Nie mając szans na powrót do Włoch, piloci skierowali się na wschód, żeby wylądować na terenach zajętych przez Rosjan.

Niespodziewanie nad Dębicą liberator został zestrzelony przez rosyjskie jaki. Załodze udało się wyskoczyć na spadochronach, ale Sowieci lotników aresztowali i brutalnie przesłuchiwali. Dopiero po kilku dniach dziesięcioosobową załogę przetransportowano do Połtawy, następnie do Teheranu, skąd dotarli do Kairu.

22 grudnia 1944 roku amerykański liberator wylądował na polowym lotnisku Armii Czerwonej w Zalesiu pod Rzeszowem. Ale cały czas był ostrzeliwany z broni maszynowej i dział przeciwlotniczych. Nawet wtedy, gdy już toczył się po trawie. Załoga przeżyła.

- Rosjanie wszędzie doszukiwali się szpiegostwa, szpiegostwa i jeszcze raz szpiegostwa - tłumaczy historyk.
Inną maszynę sojuszniczą zestrzeliła rosyjska artyleria na wysokości Skopania.

- Ciągle nie wiadomo, co się stało z Dżozefem Gorczycą, pilotem liberatora, który 2 grudnia 1944 r. z powodu braku paliwa spadł w rejonie Suwczyna. Do dziś trwają poszukiwania jego ciała. Wiele śladów prowadzi do Dąbrówki Starzeńskiej i tamtejszego parku przydworskiego - przypomina prof. Olejko.

Zachodnia myśl techniczna łakomym kąskiem dla Sowietów

Alianckie samoloty, które zapędzały się na tereny zajęte przez Armię Czerwoną, były dla Sowietów łakomym kąskiem. Bombowiec B-24 Liberator nazywany "latającą wanną" i latająca forteca B-17, zwana "dupiastym ptaszkiem", w tamtym czasie stanowiły szczyt myśli technicznej lotnictwa.

Miały nowoczesne silniki i systemy łączności radiowej, a zwłaszcza magiczne oko radaru pokładowego, który ułatwiał naprowadzanie nad wybrane cele. A o tym wszystkim konstruktorom radzieckim nawet się nie śniło.

Czy więc - wracając do incydentu w Mielcu - Sowieci zaaresztowali amerykański samolot, aby wykraść zachodnią technologię? Bombowiec był tym bardziej cenny, że nie był uszkodzony. Start zapewne opóźniano, aby do Mielca mogli przyjechać specjaliści i dokładnie wszystko skopiować.

Prawdopodobnie już nigdy bombowiec by do swoich nie wrócił. Tyle że Amerykanie podstępem wsiedli do maszyny i uciekli.
Jakimś sposobem Sowietom udało się jednak skopiować zachodnie osiągnięcia.

- Stąd późniejsze radzieckie konstrukcje lotnicze, m.in. Tupolewa, są łudząco podobne do amerykańskich samolotów bombowych dalekiego zasięgu, jak superforteca B-29 - zaznacza historyk.

Stanisław Siwak
NOWINY

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia