Urnental: Miejsce w Wielkopolsce, gdzie dawni sąsiedzi stawali się panami Polaków

Grzegorz Okoński
Sceny do dokumentu poświęconego wysiedleniom przygotowano w Kaźmierzu. Ich reżyserem był Jerzy Oses, a w rolę mieszkańców wcielili się kaźmierzanie z grupy Huzar.Przejdź do kolejnego zdjęcia --->
Sceny do dokumentu poświęconego wysiedleniom przygotowano w Kaźmierzu. Ich reżyserem był Jerzy Oses, a w rolę mieszkańców wcielili się kaźmierzanie z grupy Huzar.Przejdź do kolejnego zdjęcia --->Grzegorz Okoński
Ledwo umilkły strzały Wojny Obronnej 1939 roku, a już wojna zapukała do drzwi Wielkopolan - rozpoczęły się wysiedlenia. W Kaźmierzu koło Tarnowa Podgórnego odtworzono tamte chwile dla potrzeb dokumentu historycznego.

Gdy w 1939 roku Niemcy zajęli polskie terytorium, a z wielkopolskich ziem utworzyli Okręg Rzeszy Poznań, przemianowany szybko na Okręg Rzeszy Kraj Warty, nie kryli, że nie będą tu tolerowali polskich rodzin. Rozpoczęły się egzekucje polskich patriotów i wysiedlenia.

Przeznaczeni do wysiedlenia Polacy mieli opuszczać swoje gospodarstwa, podpisując dokumenty, że dobrowolnie się wszystkiego zrzekają, a na ich miejsce od razu wprowadzano rodziny niemieckie.

Nowym gospodarzom mówiono, że Polacy opuścili swoje domy, zostawiając cały dobytek i zwierzęta, bo byli leniwi i nie płacili podatków. Listy rodzin do wysiedleń przygotowywali wcześniej miejscowi Niemcy, wśród których jednak trafiali się czasem porządni ludzie, którzy ostrzegali zawczasu polskich sąsiadów, by ci mieli czas na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.

Dawni sąsiedzi stawali się naszymi panami

Gmina Kaźmierz w powiecie szamotulskim należała do pierwszych, w których przeprowadzono masowe wysiedlenia. Zanim do Kaźmierza wkroczyła administracja niemiecka, to faktyczne rządy objęli niemieccy mieszkańcy, którzy dobrze wiedzieli, gdzie mieszkają byli powstańcy wielkopolscy, miejscowi patrioci, albo Polacy, którzy byli dla nich konkurencją ekonomiczną.

- Nasi dawni sąsiedzi stawali się naszymi panami – wspominała po latach Joanna Pokorska z Kaźmierza. Dziś niewielu jest mieszkańców pamiętających tamte straszne czasy – jednak od kilku lat prowadzone są starania, by ocalić od zapomnienia historię, ku przestrodze dla dzisiejszych i kolejnych pokoleń. W 2015 roku powołano Obywatelski Komitet Organizacji Obchodów Upamiętnienia 75. Rocznicy Wysiedleń.

Swoje łamy udostępniła na wspomnienia – spisane nierzadko przez dzieci i wnuków bohaterów tamtych czasów – miejscowa gazeta Obserwator Kaźmierski, wydawana przez gminę Kaźmierz, w której dr Sylwia Zagórska zebrała informacje dotąd znane niewielkiemu gronu, powtarzane jedynie w rodzinach. I nie są to prace już zakończone, bo wciąż mile widziane są wszystkie dotąd niepublikowane wspomnienia, zdjęcia i dokumenty.

Usłyszeliśmy pogłoski, że Niemcy zaczynają wysiedlać Polaków

1 września 1939 roku dziewięcioletnia Salomea Gawlak, wówczas z Dolnego Pola, dziś z Kaźmierza, wyszła z siostrą Marianną na drogę łączącą Brzezno z Kaźmierzem i widziała krążące samoloty.

- Byłyśmy przekonane, że trwają ćwiczenia wojskowe, rzeczywistość okazała się bardziej drastyczna. Ojciec wracający od wuja schował mnie, siostrę, siebie i konia pod ogromną płaczącą wierzbę, która pozwoliła ukryć się przed nadjeżdżającymi czołgami i nadlatującymi samolotami. Jedna z bomb spadła na pole sąsiada, pana Siwka. W domu rodzinnym po upadku bomby spadły kubki z szafy oraz inne naczynia. W tym czasie moja mama słuchała radia i usłyszała komunikat o wybuchu wojny. Przez całe popołudnie wokół naszych miejscowości krążyły samoloty. Od tej pory żyliśmy w ciągłej niepewności i strachu – wspominała po latach Salomea Nowicka z domu Gawlak. - Po kilku tygodniach usłyszeliśmy pogłoski, że Niemcy zaczynają wysiedlać Polaków.

Już 3 grudnia 1939 roku hitlerowcy zorganizowali pierwsze masowe wysiedlenia z powiatu szamotulskiego. Wytypowali 160 rodzin, w tym z gminy Kaźmierz, z której wysiedlono następujące rodziny: Agacińscy, Czajka, Dolata, Ignyś, Janczewscy, Kalemba, Koralewscy, Nowaccy, Obst, Paul, Pielucha, Przybylscy. Jak ustaliła dr Sylwia Zagórska, zanim skierowali wysiedleńców do Jędrzejowa koło Kielc, to przetrzymywali ich osiem dni w więzieniu we Wronkach, przy czym większość osadzonych stanowiły dzieci.

- Południe – ugotowałam obiad i miałam podawać na stół, gdy usłyszałam walenie do drzwi – wspominała Rozalia Dolata niedzielę 3 grudnia 1939 r. - Otworzyłam, wszedł żandarm i dwóch cywilów z karabinami i powiedzieli, że w dwudziestu minutach mamy być gotowi do opuszczenia domu. „Prędko, prędko”, „Nie wolno nic zabierać, tylko na trzy dni jedzenie”. Wzięłam walizkę i z szafy chciałam wziąć trochę odzieży. Żandarm krzyczał ze złością, że mam wszystko zostawić, zabrał pieniądze z torebki i już byliśmy za drzwiami – to był straszny szok. Siostra męża mieszkała w drugiej połowie domu i chciała nam podać derkę do okrycia, mąż się cofnął, by ją zabrać. Jeden z cywilów kopnął go (mąż upadł jak długi na twarz) i powiedział: „Ty psie, gdzie się cofasz”. Wysiedlali podług listy i zapędzili nas do Domu Katolickiego. Gdy wszystkie rodziny wysiedlili, to pędzili nas pod karabinami na dworzec – tam już stał pociąg z ludźmi. Zawieziono nas do Wronek do więzienia, w którym byliśmy przeszło tydzień. Rano dozorca powiedział, że mamy przygotować się do transportu. Zostawił dwa bochenki chleba i jeden dzbanek kawy. Na dworcu stał długi pociąg do transportu bydła, wagony były puste. Kobiety osobno i mężczyźni osobno…

Dzieci wstańcie bo do nas idą

Gdy Niemcy wkroczyli do Dolnego Pola, była noc. Mama Salomei Gawlak, Zofia obudziła się, bo usłyszała, jak przed domem zatrzymują się jakieś pojazdy.

- Mama obudziła tatę i powiedziała, że chyba Niemcy przyjechali wysiedlać mieszkańców Dolnego Pola. Tata wyszedł za narożnik domu, schował się, by go nie było widać i usłyszał, jak Niemcy naradzali się i rozdawali komendy, który idzie wysiedlać daną rodzinę. Tej nocy wysiedlono rodziny Szczepana Malinowskiego, Stanisława Przybylskiego, Antoniego Łukaszyka, Michała Gawlaka i Jakuba Lembicza. Tata przyszedł do domu i powiedział – dzieci wstańcie, bo do nas idą. Nas wysiedlał m.in. Niemiec o nazwisku Hynka, dobry kolega mojego ojca – gdy przyszedł nas wysiedlać był pijany; gdy my pakowaliśmy się, on spał na ławce przy stole w naszej kuchni. Dla wysiedlonych mieszkańców przyjechały z Chlewisk wozy konne i każda rodzina miała na nie zapakowac siebie i niezbędne rzeczy, ale mogły to być tylko ubrania. Dalej zostaliśmy przewiezieni na rynek w Kaźmierzu, a następnie do Szamotuł na stację kolejową i zapakowano nas do bydlęcych wagonów.

Polaków przewieziono do Łodzi, tam musieli wszystko oddać, ponadto poddano ich szczegółowej rewizji, by odebrać pieniądze i biżuterię: mężczyznom rozpruwano buty, rozrywano poduszki, rozcinano wózki niemowlęce. Tu rozdzielano rodziny, kierując do obozów przejściowych lub na roboty do niemieckich gospodarstw…

Na terenie gminy Niemcy zmienili nazwy miejscowości, początkowo zniemczając polskie słowa, a następnie wprowadzając zupełnie nowe: od 26 października 1939 roku Bytyń nazywał się Bythin, później Bytin, Chlewiska – Chlewisk, następnie Krisenrode, Kaźmierz – Kazmierz, a następnie Urnental, Kiączyn – Kiontschin, a później Staren. Radzyny stały się Radlau, Sokolniki Wielkie – Falkenried, a Witkowice – Witkowitze i Wittigau.

Kolbami w drzwi stacji

Kilka dni temu, Jerzy Oses, miejscowy regionalista, przygotowywał materiał filmowy, będący ilustracją dla tegorocznych obchodów rocznicy wysiedleń. Uczestniczyli w nim mieszkańcy, w znacznej części należący do grupy rekonstrukcji historycznych – Stowarzyszenia Miłośników Historii „Huzar”, którzy wystąpili w strojach z epoki, z walizkami i tobołkami. Obok wysiedlanych mieszkańców Kaźmierza byli też „Niemcy”, dla których mundury i wyposażenie zapewniła poznańska firma Mundury Historyczne Frankowski Andrzej.

Do dyspozycji ekipy było kilka charakterystycznych miejsc, które do dziś zachowały się tak, jak mogły wyglądać w 1939 roku. Należy do nich droga między Sokolnikami a Wierzchaczewem, kamienista z piaszczystym poboczem i rosnącymi przy nim drzewami. Wobec braku współczesnych zabudowań i infrastruktury, można było mieć wrażenie, że uczestnicy sceny cofnęli się w czasie. Dodatkowej powagi dodawał „aktorom” tytuł dokumentu filmowego, który mieszkańcom Kaźmierza mówił wszystko: Urnental, jak nazwali Niemcy ich miejscowość w czasie wojny.

Jedna ze scen kręcona była na nieczynnej stacji kolejowej w Kaźmierzu – tam przygotowano ujęcia wtargnięcia żołnierzy niemieckich do mieszkania i wyprowadzania zaskoczonych polskich mieszkańców. Pod uderzeniami kolb ustąpiły drzwi mieszkania, a siedzącym przy stole żołnierze oznajmili, że mają kilka minut na spakowanie. Salomea Nowicka wspominała, że jej rodzicom Niemiec rzucił na stół pismo z oświadczeniem, że dobrowolnie się zrzekają całego majątku i natychmiast go opuszczają. Ojciec nie chciał tego zrobić, ale mama widząc, że nie ma wyjścia, a jeszcze rodzina może stracić życie, kazała mu podpisać ten papier. Ta właśnie scena została odtworzona w materiale filmowym.

Żołnierze wygonili następnie mieszkańców na bruk przed budynkiem stacji, formowali kolumnę i prowadzili tam, gdzie w rzeczywistości miały na nich czekać wozy konne. Doprowadzanie grup wypędzanych kaźmierzan Jerzy Oses uwieczniał też w rejonie kościoła, gdzie idącym zrozpaczonym ludziom żołnierze wyrywali tobołki, odrzucając je w błoto. Inna scena wypędzenia nagrana była w zabudowaniach Jarosława Pszczoły w Radzynach: tu trzeba było trafić na moment, w którym drogą w kierunku Szamotuł nie przejeżdżały samochody: współczesne pojazdy nie mogły przecież znaleźć się w kadrze.

Inne sceny - z załadunku mieszkańców do wagonów kolejowych w Szamotułach i wyładunku w Generalnej Guberni nakręcono w Nojewie, na stacji, na której udostępniono ekipie zabytkowe wagony kolejowe. Był też niemiecki kolejarz w przepisowym mundurze i – w kadrach przedstawiających wyładunek poza Wielkopolską – tzw. granatowy policjant.

Wrócili, ale zawsze będą pamiętać

Wysiedlanych mieszkańców wywożono do Kutna, dalej do Łodzi, Częstochowy, Kielc, w rejon Warszawy i Lublina. Zabroniono im powrotu pod karą śmierci. To nie były przelewki - zamordowano Leona Koralewskiego, właściciela mleczarni, który wrócił w lutym 1940 roku do Kaźmierza. Wywożono też młodszych i silniejszych mieszkańców do niewolniczej pracy w gospodarstwach i fabrykach III Rzeszy. Ocenia się, że wysiedlono i wywieziono na roboty do Niemiec blisko połowę mieszkańców gminy. Ci co wrócili w 1945 roku, nieraz ledwo poznawali swoje dawne gospodarstwa, do tego jeszcze musieli płacić na rzecz państwa polskiego podatek od wzbogacenia wojennego.

Wszyscy mówili wówczas - i ci co żyją, nadal mówią - nigdy więcej wojny, wypędzania z domów i gnania w nieznane. Trzeba o tym mówić, by ludzie znali swoją historię...

Sceny do dokumentu poświęconego wysiedleniom przygotowano w Kaźmierzu. Zobacz zdjęcia:

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: wydawca@glos.com

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia