Członkowie Werwolfu mieli prowadzić akcje dywersyjne na terenach niemieckich zajętych przez Amerykanów, jak i Rosjan w całej Rzeszy. To oni też mieli szerzyć terror na polskich ziemiach zachodnich i torpedować wysiedleńczą akcję. Ale część historyków jest przekonanych, że często to propaganda PRL straszyła Werwolfem osadników i przypisywała niemieckim partyzantom zbrodnie i napady czynione przez sowieckich żołnierzy.
Na początku fakt zawiązania organizacji stanowiącej ruch oporu był ściśle tajny. Sam pomysł stworzenia jej był wielce ryzykowny, bo za sianie niewiary w zwycięstwo groziła kara śmierci. Dlatego przygotowania odbywały się w tajemnicy przed Hitlerem. Jej pomysłodawcą był Reinhard Gehlen (po wojnie stworzył on wywiad wojskowy RFN).
Na podstawie dokumentów przejętych przez Niemców, ci mieli zamiar stworzyć struktury wzorowane na organizacji Armii Krajowej. Wilkołaki miały działać w każdej, nawet najmniejszej wiosce w luźnych zespołach po kilka osób. Zakładano stworzenie tajnych magazynów z żywnością i bronią. Dodatkowo członkowie Werwolfu mieli być szkoleni w zakresie skrytego posługiwania się bronią i konstruowania ładunków wybuchowych.
Celem organizacji było prowadzenie akcji dywersyjnych na zapleczu wrogich linii. Zaś po przejęciu ziem przez okupanta faszyści mieli niszczyć urządzenia przemysłowe (wodociągi, mosty, cegielnie), podpalać domy polskich osadników oraz ich zabijać. Wszystko po to, aby zniechęcić ludzi do przyjazdu na nowe polskie ziemie i zapobiec wyjazdowi stąd Niemców. Faszyści spodziewali się, że w ciągu dwóch, trzech lat wybuchnie wojna pomiędzy ZSRR i aliantami zachodnimi.
Reinhard Gehlen, generał Wehrmachtu, był jednym z inicjatorów zawiązania pododdziałów Werwolfu. Po wojnie budował niemiecki wywiad.
(fot. Wikimedia Commons)
W'1945 roku Werwolf miał działać na Pomorzu, Śląsku i na ścianie zachodniej Polski. Jednak do dzisiaj część historyków nie jest przekonana, czy faktycznie akcje dywersyjne, morderstwa i grabieże były dziełem tej organizacji. Część potwierdza tezę, że była to propaganda PRL. Chodziło o to, aby zakamuflować przestępstwa popełnione przez żołnierzy Armii Czerwonej, czy wręcz samych polskich szabrowników. Komuniści poprzez podsycanie atmosfery chcieli również doprowadzić do usunięcia jak największej liczby Niemców.
Twierdzili, że czynnie pomagają im, dostarczając żywności i informacji. Była to zresztą prawda, bo działalność dywersyjna zakończyła się pod koniec 1946 roku, kiedy to większość Niemców wywieziono za Odrę. Faktem jest, że ginęli ludzie, płonęły domy i dokonywano zniszczeń. Jednak dzisiaj ciężko jest ustalić, czy dokonywali tego faktycznie faszystowscy partyzanci, czy niedobitki Wehrmachtu bądź SS-mani, którzy ukrywali się w pomorskich lasach.
Amerykanie szacują, że po wojnie niemieckie podziemie mogło zabić nawet od 3 do 4 tysięcy osób w całych Niemczech.
(fot. Archiwum/Głos Dziennik Pomorza)
Aby podtrzymać ducha walki w Niemczech, w mediach podano, że istnieje organizacja Werwolf, która działa na terenach zajętych przez wroga. Miała ona zabijać każdego, kto przyjedzie na ziemie odzyskane. W każdej wsi niemieckiej. Był to mit, którego nigdy nie udowodniono. Członków ruchu oporu było niewielu, chociaż do wielu akcji dywersyjnych dochodziło.
Najwięcej w okolicach Szczecina i dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego. Najczęściej były to tajemnicze podpalenia dokonywane przez niemieckich sąsiadów. Jednak do akcji z użyciem broni palnej i ładunków wybuchowych także dochodziło. A każdy z tych przypadków nie był bagatelizowany.
Największe nasilenie walk miało miejsce po 10 lipca 1945 roku. Wówczas Szczecin został opuszczony przez Armię Czerwoną, jednak nie wyznaczono jeszcze oficjalnej granicy. Około jednej trzeciej części miasta zostało pod zarządem niemieckim. Faszystom chodziło o to, aby Polacy nie napływali do miasta, miało ono pozostać niemieckie. Dopiero postanowienia układu w Poczdamie przyniosły częściowo kres walce.
Do tego czasu napadano na posterunki policji, zabijano pojedynczych żołnierzy i osadników. Podpalano również domy i mieszkania, w których osiedlali się Polacy. Największym sukcesem faszystów było spalenie jedynego mostu kolejowego wiodącego przez Odrę. Sprawców złapano i jednym z nich okazał się oficer SS wraz z cywilem. Uniemożliwili przez to funkcjonowanie głównej stacji repatriacyjnej Szczecin-Gumieńce.
Na początku z Werwolfem walczyli czerwonoarmiści wraz z milicją obywatelską wspomaganą przez UB. Aby przyśpieszyć efekt, do walki skierowano również specjalnie powołaną 12 Dywizję Piechoty. Największym sukcesem żołnierzy było rozbicie grupy płetwonurków, która uniemożliwić miała działania na kanale zalewowym. Praktycznie na Pomorzu walka zakończyła się wraz z wysiedleniem ludności niemieckiej. Po prostu faszystom nie miał kto pomagać. Historycy szacują, że czynnych członków tej organizacji nigdy na Pomorzu nie było więcej jak tysiąc.
SYLWIA LIS, Głos Dziennik Pomorza