Czterdzieści dwuosobowych załóg, ponad 23 tys. misji, 3 tys. zrzuconych bomb - takich wyników dorobiły się Nocne Wiedźmy w ciągu trzech lat II wojny światowej - od 1942 do 1945 r.
Nic dziwnego, że oddział - powołany z inicjatywy samego Józefa Stalina - był najczęściej odznaczanym w lotnictwie ZSRR. 23 członkinie pułku otrzymały także tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. W drugiej połowie 1941 r., kiedy Związek Radziecki przeciwstawiał się rozpoczętej w czerwcu niemieckiej inwazji, Stalin zdecydował o powołaniu jednostek powietrznych, w skład których wchodzić miały wyłącznie kobiety.
Wśród pierwszych wolontariuszek, które zgłosiły się do projektu, była 19-letnia Nadieżda Popova, która w krótkim czasie stała się jedną z najbardziej hołubionych bohaterek radzieckiej Rosji. Ta jedna z najdłużej żyjących Wiedźm zmarła niedawno w wieku 91 lat.
Urodzona w grudniu 1921 r. we wsi Szabanówka [dzisiejsze Dolgoje - red.], była córką kolejarza. Lotniczego bakcyla połknęła już w dzieciństwie.
Zobaczyłam kiedyś tak całkiem z bliska, jak w pobliżu naszego domu ląduje samolot. Od tamtej pory pilotowanie stało się moim marzeniem i celem
wspominała na łamach "The Times" Popova.
Nie traciła czasu. Jako piętnastolatka dołączyła do klubu lotniczego, a już rok później po raz pierwszy skoczyła ze spadochronem. Po inwazji Hitlera na ZSRR jej rodzinna wieś trafiła pod okupację niemiecką. To wtedy dowiedziała się o naborze do oddziału pilotek bombowych. Zgłosiła się więc na ochotnika.
Począwszy od czerwca 1942 stworzony przez płk. Marinę Raskovą 588 Pułk Nocnych Bombowców wchodził w skład 4 Armii Lotniczej. W początkach 1943 r. przemianowano go na 46 Gwardyjski Pułk Nocnego Lotnictwa Bombowego, a w październiku w ramach uhonorowania jego zasług w walce o Półwysep Tamański przemianowano go na 46 Tamański Pułk Nocnego Lotnictwa Bombowego Gwardii. Jednostka posługiwała się dwupłatowymi samolotami Polikarpow PO-2. Były to przestarzałe, ciężkie, drewaniano-płócienne maszyny przed wojną wykorzystywane do szkolenia pilotów i... spryskiwania pól.
Dwuosobowe PO-2 były powolne i mało zwrotne. Nie miały radia, dział ani spadochronów. Do sterowania pilot musiał używać stopera i mapy. Polikarpowy były także wrażliwe na ostrzał artylerii przeciwlotniczej, więc do lotów dziennych właściwie ich nie używano. W nocnych atakach Wiedźm świetnie się jednak sprawdzały. M.in. dlatego, że PO-2, wbrew pozorom, był maszyną trudną do zestrzelenia przez samoloty, których używała Luftwaffe. Wartość minimalnej prędkości, jaką musiały utrzymywać szybkie myśliwce Hitlera, była o wiele wyższa niż standardowa prędkość dwupłatowców. Nie mogąc zwolnić na tyle, by namierzyć Polikarpowa, niemieccy piloci często w niego nie trafiali.
Wiedźmy latały w formacjach składających się z trzech samolotów. Dwa PO-2 miały działać jako wabiki i przyciągać reflektory, trzeci zaś miał skupić się na tym, by jak najskuteczniej zaatakować. Polikarpowy jednak wśród wszystkich wad miały i tę, że były w stanie pomieścić tylko dwie bomby. Pilotki więc musiały każdej nocy po kilka razy startować i wracać do bazy, by pobierać nowe ładunki. Rekordzistki i bodaj najbardziej utytułowane pilotki z pułku - Katia Riabova i Nadieżda Popova - pewnej nocy zrobiły 18 takich okrążeń, zrzuciły zatem w sumie 36 bomb.
Sama Popova mówiła potem w rozmowie z "The Times", że była to bardzo zimna, mroźna noc, którą pamięta do dziś.
- Wiatr był tak silny, że rzucało samolotem - wspominała. - Było tak zimno, że zamarzałyśmy. Zamarzały nam stopy, choć miałyśmy filcowe buty, zamarzało całe ciało. By nie zwariować, skupiałyśmy się na tym, co miałyśmy do zrobienia. Te z kobiet, które pozwalały sobie na najkrótszą chwilę słabości, miały więcej niż gwarantowane, że ich samoloty zostaną zestrzelone. Gdyby tak się stało, było prawdopodobne, że spłoną uwięzione w PO-2.
Nocne Wiedźmy miały jedno zadanie - dręczyć niemieckie punkty strategiczne, likwidować obozowiska, dworce, lotniska, magazyny. Ich naloty w sposób wprost niewiarygodny obniżały morale niemieckich żołnierzy.
Naziści uważali je za niebywale groźne, a każdy pilot Luftwaffe, który zestrzelił choćby jedną z nich, mógł spodziewać się odznaczenia Żelaznym Krzyżem.
To również właśnie naziści jako pierwsi zaczęli je określać jako Nocne Wiedźmy, ze względu na sposób i ciszę, w jakiej działały. Jedyną oznaką zbliżającego się zagrożenia był świst w naciągach samolotów. To ten złowróżbny hałas kojarzono z latającą miotłą bajkowych czarownic. Kolejne dźwięki, jakie słyszeli niemieccy żołnierze, były już wybuchem bomb.
Popova odbyła 852 misje na PO-2. Kilka razy była zestrzelona, ale nigdy nie została poważnie ranna. Na liście odznaczeń, jakie przyznał jej Stalin, był nie tylko tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, ale też medal Złotej Gwiazdy, Order Lenina i trzy Ordery Czerwonej Gwiazdy.
Wojna przyniosła jej nie tylko sławę i medale, ale i miłość. Pewnego razu po awaryjnym lądowaniu na Północnym Kaukazie dołączyła do wycofującej się sowieckiej kolumny, w której poznała innego zestrzelonego pilota - Siemiona Karla.
- Jego głowa była cała zabandażowana, wystawały tylko oczy - wspominała Popova. - Ale był uroczy, tryskał humorem, naprawdę był czarujący. Na tyle, że po kilku spotkaniach zgodziła się wyjść za niego za mąż.
Nim skończyła się wojna, Nadieżda Popova dorobiła się stopnia porucznika-pułkownika. W październiku 1945 r. 46 Gwardyjski Pułk Nocnego Lotnictwa Bombowego został rozwiązany. Pilotka wróciła do rodzinnej okolicy witana jak narodowa bohaterka. Przez następne dwie dekady pracowała jako instruktor latania.
Wraz z mężem żyła szczęśliwie aż do jego śmierci w 1990 r. Ich syn jest generałem białoruskich sił lotniczych.
Małgorzata Gołota