Życie na starych fotografiach. Opowieść z gminy Skierbieszów nie tylko z czasów II wojny światowej

Bogdan Nowak
Spotkaliśmy się w domu 85-letniego Gustawa Barana w Huszczce Małej w gminie Skierbieszów. Mężczyzna pokazał nam rodzinny album z pożółkłymi fotografiami. To rodzinne skarby, które były „pretekstem” do snucia opowieści o dziejach gminy Skierbieszów i całej Zamojszczyzny. Nie tylko. Na zdjęciach uwiecznieni zostali Janina z domu Struzik i Piotr Baran, rodzice gospodarza, Władysław Jeleń i Mieczysław Struzik, rozstrzelani przez Niemców partyzanci Armii Krajowej i wiele innych osób. Specjalne miejsce w tych opowieściach zajmuje jednak Bolesław Struzik, dziadek pana Gustawa. To była ciekawa postać.

- Mój dziadek ze strony mojej mamy, Bolesław Struzik, był pierwszym wójtem gminy Skierbieszów w czasach powojennych. Warto to przypomnieć, bo w niektórych źródłach podawane jest inaczej – podkreśla Gustaw Baran. - Przed wojną był on działaczem narodowościowym, a potem przeszedł do PSL-u. Urodził się w Studziankach w powiecie kraśnickim w (15 listopada) 1886 roku. Był synem Pawła Struzika, który pracował jako zarządca dworu w tej miejscowości i Agnieszki z domu Baldas.

Tak zaczęła się długa, fascynująca opowieść z fotograficznym albumem w rękach. Właściwie było to wiele historii, które płynęły w różnych kierunkach. Czasami się od siebie bardzo oddalały, po to by po pewnym czasie wrócić do „głównego nurtu”. Każdy wątek miał dla pana Gustawa ogromne znaczenie.

Rozstrzelanie partyzantów

W 1903 roku Paweł Struzik kupił gospodarstwo rolne w miejscowości Wysokie Drugie na tzw. Księżyźnie, w okolicach Skierbieszowa. Miało ponad 4 hektary. Tam założył duży sad. Rosły w nim różne rodzaje jabłek, gruszki i m.in. czereśnie. Paweł Struzik wybudował także dom z małym ganeczkiem. Budynek był podobny do okolicznych: drewniany, kryty strzechą. Składał się z kuchni, przedpokoju z sienią i trzech pokojów.

Budynek był sceną wielu ważnych, rodzinnych wydarzeń. Obok stanęła też stodoła, obora oraz rodzinna cegielnia. Podczas wojny wybudowano także dodatkowe pomieszczenie o wielkości trzy na cztery metry. To był rodzaj ukrytego „schronu”. Nie tylko tam powstała kryjówka. W lesie, poza zabudowaniami była tzw. debra (czyli duża bruzda w ziemi). W tym miejscu wybudowano kolejny, większy schron. Było to pomieszczenie do którego w razie zagrożenia przybywali także sąsiedzi, inni mieszkańcy wsi.

- Tam ludzie kryli się podczas niemieckich akcji, pacyfikacji czy wysiedleń – mówi Gustaw Baran. - Mieliśmy też inne kryjówki. Na granicy działki dziadka rósł podczas wojny szeroki żywopłot. Pod nim, co kilka metrów, dziadek wykopał doły. One były pod gałęziami niewidoczne. Tam także chroniliśmy się podczas II wojny światowej. Ja też. Pamiętam to bardzo dokładnie. Nie dało się jednak uciec od rzeczywistości.

Podczas wojny doszło do rodzinnej tragedii. - Mam skrzypce, które otrzymałem po zamordowanym ojcu chrzestnym: Mieczysławie, synu mojego dziadka Bolesława Struzika, a wnuku Pawła – mówi Gustaw Baran. - On był podczas wojny partyzantem w oddziale Armii Krajowej dowodzonym przez Józefa Śmiecha ps. „Ciąg”. Chyba w lutym 1942 roku, w czasie jednej z akcji, wraz z Władysławem Jeleniem, swoim partyzanckim kolegą, został aresztowany przez Niemców. Jak? Oni uczestniczyli w jednej z akcji w okolicach Krasnobrodu. Schwytano ich gdy wracali do domu nad ranem, w okolicach Dębowca Kolonii.

Trafili na posterunek w Udryczach. Zamknięto ich wówczas w piwnicy. - To był większy loch, taki na ziemniaki. Istnieje do dzisiaj. Więziony tam wcześniej partyzanta, który przygotowywał się do ucieczki – opowiada pan Gustaw. - On namówił mojego ojca chrzestnego i Władysława, żeby go podsadzili do miejsca skąd można było się wydostać. Twierdził, że ich potem wyciągnie. To było w nocy. Wyszedł, ale pozostali się na to nie zdecydowali. Bo byli przekonani, że zostaną zwolnieni. Nad ranem przyszli niemieccy wartownicy. Sprawdzili, że partyzant uciekł. Uznali, że udzielono mu pomocy. I obu mężczyzn rozstrzelano. Tak zginął mój ojciec chrzestny i jego kolega. Opowiadał mi o tym mężczyzna o nazwisku Budzyński, jeden z okolicznych mieszkańców. Inni też to potwierdzali.

Wojna dała o sobie znać także na wiele innych sposobów. W 1942 i 1943 roku w domu dziadka pana Gustawa i jego żony Anny pojawili się wysiedleńcy z kilku miejscowości Zamojszczyzny. Była to m.in. rodzina Pieczykolanów z Wolicy Uchańskiej oraz rodzina Kozarów i Badachów z Wolicy. W sumie kilkanaście osób.

Czarni

- Cofnijmy się trochę. Mój tata Piotr Baran, ożenił się z Janiną Struzik, córką Bolesława. On także zamieszkał w domu we wsi Wysokie Drugie - opowiada pan Gustaw. - Przebywał tam do 1939 r. Zdobył zawód księgowego. Miał także uprawnienia geodezyjne i pracował jako mierniczy. Jeszcze przed wojną mój ojciec był nadzorcą przy budowie szosy Skierbieszów-Sady. I zarobił trochę grosza. Mógł wówczas kupić cztery hektary ziemi w Huszczce. I tam powstało gospodarstwo, gdzie się przenieśliśmy. Dziadek ze swoją rodziną pozostał w Wysokim.

W Huszczce Małej i sąsiedniej Huszczce Dużej żyło wówczas wielu niemieckich kolonistów. To miało znaczenie dla losów rodziny. - Podczas II wojny światowej podpisali volkslistę i stali się volksdeutschami – opowiada Gustaw Baran. - I oni chcieli powiększyć swoje gospodarstwa naszym kosztem. Efekt? Moja wieś, Huszczka Mała została przesiedlona 6 listopada 1941 r. Wygnano wówczas z domów mieszkańców Huszczki Małej, sąsiedniej Huszczki Dużej, Podchuszczki i miejscowości Dulnik. Najpierw wywieziono nas do Zamościa do budynku zwanego kawalerem, który był częścią dawnych fortyfikacji. Nie miałem wówczas nawet czterech lat.

Z Zamościa rodzina trafiła do miejscowości Teptiuków (dawniej Teptiuchów gm. Hrubieszów). - Tam był rodzaj obozu na terenie, który należał wcześniej do wojska. Po drodze do tego miejsca nocowaliśmy w szkole w Hostynnym – opowiada Gustaw Baran. - W Teptiukowie przebywaliśmy do końca listopada lub początku grudnia 1941 r. Tam były baraki z salami dla przesiedlonych. Ludzie spali na słomie. Mój dziadek Bolesław, dzięki swoim kontaktom, dowiedział się jednak, że my tam jesteśmy. Udało mu się wyciągnąć z tego obozu moją mamę z bratem, mnie i tatę mojej mamy. Mój ojciec został. I trafił potem do Oszczowa.

W końcu rodzina spotkała się w całości w miejscowości Wysokie Drugie. I znów doszło do tragedii. - Po sąsiedzku mieszkało w Wysokim dwóch braci. Kawaler – Andrzej Kowalski prowadził kuźnię. Był on także partyzanckim rusznikarzem. Mój tato Piotr Baran, jako z zawodu księgowy, pomagał jego bratu - mówi pan Gustaw. - To było w maju w 1944 r. W niedzielę tato często przychodził do tego brata Andrzeja Kowalskiego, który pracował w gminie Skierbieszów jako agronom. Pomagał mu w rozliczeniach i różnych zapisach księgowych. Czasami też brał mnie ze sobą. Bo ów Kowalski miał córkę Izię (Izabelę), która była ode mnie o kilka miesięcy starsza. I myśmy się razem bawili.

Tego dnia przybył tam pewien Niemiec, także pracujący w gminie. - Wspólnie opracowywali jakiś dokument czy plan. Pamiętam, że nagle wszedł partyzant z Osiczyny, nie pamiętam jego nazwiska. On był w płaszczu, który mu się rozchylił. Pod spodem miał... granaty. Za pasem – wspomina Gustaw Baran. - Ten Niemiec jak to zobaczył po prostu zdębiał. Partyzant zapytał o Andrzeja Kowalskiego. Usłyszał, że go tam ma, więc odszedł. To była przypadkowa sytuacja. Niemiec też zaraz wyszedł. I co? Za kilka dni przyjechało do mojego dziadka Struzika kilku volksdeutschów, „czarnych”, jak ich nazywano.

Pan Gustaw dobrze ich pamięta. Pojawili się najpierw na podwórku, a potem weszli do domu.

Rewizja, następnie zabójstwo

- Padły pytania o mojego ojca i dziadka. Jeden z „czarnych” zaraz od nas wyszedł i poszedł do sąsiada: Kowalskiego, tego agronoma. Moja mama była zaniepokojona, bo zorientowała się, że dzieje się coś bardzo złego – opowiada Gustaw Baran. - „Czarni” przeprowadzili u nas rewizję. Przed domem pojawił się także Niemiec z karabinem przygotowanym do strzału. Mamie jednak udało się z domu wyrwać, bo tłumaczyła, że musimy iść za stodołę, za potrzebą. Gdy tam szliśmy… padł strzał.

Wtedy matka pana Gustawa pobiegła do sąsiada, do gospodarstwa znajdującego się poniżej. - Mieszkał tam brat partyzanta Jelenia, który zginął razem z moim chrzestnym ojcem – tłumaczy Gustaw Baran. - Mój tatuś sadził wtedy kartofle z kilkoma robotnikami na gruntach pod Olszanką. Matka poprosiła Jelenia, żeby siadł na konia i ostrzegł ojca, żeby się w domu nie pokazywał: przynajmniej przez kilka dni. On tak zrobił. I myślę, że dzięki temu się uratował.

Dziadek pana Gustawa był w tym czasie „głęboko w sadzie”. Pracował tam przy drzewach. - Volksdeutsche szukali dziadka, ale jakoś go nie odnaleźli. Jemu groziło wówczas ogromne niebezpieczeństwo – wspomina Gustaw Baran. - Ten strzał nie był jednak bez powodu. Zabito wówczas agronoma Kowalskiego. Za współpracę z partyzantką. Zadenuncjował go Niemiec, który go odwiedził w tym czasie co mój ojciec.

To był jeden z ostatnich, okupacyjnych akordów na okupowanej Zamojszczyźnie, który został w rodzinie zapamiętany. Jednak rzeczywistość po wyzwoleniu także nie była łatwiejsza.

Karol Gustaw

- Urodziłem się 28 grudnia 1938 roku. Ochrzczono mnie w kościele w Skierbieszowie. Ojcem chrzestnym był Mieczysław Struzik, a matką chrzestną siostra mojego taty Maria Suwała z Lipiny Nowej, która była już wówczas zamężna. W 1945 r. wróciliśmy do Huszczki. Tato uprawiał rolę i był głównym księgowym w Gminnej Spółdzielni. Pracował także jako zaopatrzeniowiec w GS w Huszczce Małej – opowiada pan Gustaw.

Szkołę Podstawową pan Gustaw skończył w Huszczce Dużej. - Moją nauczycielką była pani o nazwisku Hrywniak. Pomagała jej także Wanda Łoza – wspomina. - Ta szkoła funkcjonowała w poniemieckim budynku. To był drewniany, przedwojenny dom kolonisty. Tam była tylko jedna sala, w której dzieci uczyły się na zmiany: w klasach od pierwszej do czwartej. Potem uczyłem się w szkole w Kalinówce. Placówka mieściła się w dawnym dworze. Jej kierownikiem był repatriant z Wołynia o nazwisku Piotrowski. On przyjechał stamtąd z siostrą i inną rodziną. Uczył historii. Czasami żartował. Jak? Ja mam na imię Gustaw, więc on czasami nazywał mnie tak jak szwedzkiego króla. Więc bywałem Karolem Gustawem.

Z tego czasu nasz rozmówca ma również inne wspomnienia. - Po wojnie bardzo często, co roku, odwiedzałem słynny Jarmark Kiliana w Skierbieszowie – wspomina. - Przyjeżdżałem tam zwykle z dziadkiem Bolesławem. On tam kupował narzędzia potrzebne mu w sadownictwie, pszczelarstwie, bo tym także się zajmował. Chętnie słuchałem także muzyki. Grał tam czasami np. zespół z Wysokiego. Tam była harmonista i m.in. skrzypek. Grali muzykę ludową.

Chłopiec nie pozostał w rodzinnej okolicy. Gustaw Baran uczył się m.in. w Licem Biskupim w Lublinie (przez rok), a potem m.in. w Liceum w Grabowcu oraz w I Liceum Ogólnokształcącym w Zamościu. Ukończył następnie Politechnikę Gdańską. Ożenił się z Danutą (z domu Rajewską). Mieli syna Krzysztofa, który niestety zmarł. Teraz małżeństwo na stałe mieszka w Lublinie. Latem przebywają jednak w rodzinnym domu w Huszczce Małej.

W szponach ubeków

To nie był jednak koniec rodzinnych opowieści snutych przy fotograficznym albumie. Pan Gustaw wiele razy wspominał o swoim dziadku. Ta postać spajała wiele wątków. Bo postawa i zasługi Bolesława Struzika miały wielkie znaczenie w jego życiu. Z wielu względów. W 1950 roku Bolesław Struzik został aresztowany przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Oskarżono go o nieprawidłowości dotyczące „odprowadzenia odpowiedniej ilości kontyngentów” (władze obarczyły chłopów przymusem oddawaniem płodów rolnych lub zmuszały do ich sprzedaży w bardzo niekorzystnych cenach: te obowiązkowe dostawy nazywano kontyngentami).

24 października 1950 r. Bolesław Struzik został przesłuchany. Zachował się dokumentujący to protokół. „W roku 1941 wstąpiłem na jesieni do Batalionów Chłopskich, byłem w piątce powiatowej” – zeznawał Bolesław Struzik. „Zadaniem moim było wraz z Dymkiewiczem Janem ps. „Powolny”, Przesadą – imienia nie pamiętam zamieszkałym w Szczebrzeszynie i innymi, których nazwisk nie pamiętam, jak również ich pseudonimów, opanowanie administracji po ustąpieniu Niemców w miejscowości Skierbieszów. Broni żadnej nie posiadałem. W roku 1944 ja objąłem stanowisko wójta w Skierbieszowie, gdzie piastowałem to stanowisko do roku 1945 r. Następnie na własną prośbę zostałem zwolniony”.

Nie zrezygnował jednak z pracy w gminie. „Nadmieniam, że część członków z Batalionów Chłopskich po wejściu Armii radzieckiej wycofała się ze swoich stanowisk, tak jak z Milicji, a następnie rozeszła się do domów” – czytamy w zeznaniach Bolesława Struzika. „Po zwolnieniu się z wójta zostałem wybrany na przewodniczącego Gminnej Rady Narodowej w Skierbieszowie do roku 1947. W tym okresie zmarł mój ojciec i ja zwolniłem się na własną prośbę z zajmowanego stanowiska i pracowałem na roli do chwili obecnej. Obecnie jestem członkiem Stronnictwa Ludowego”.

Śledczy pytali nie tylko o życiorys, ale także o kontakty i znajomych, którzy odwiedzają dom Bolesława Struzika w Wysokim oraz m.in. o organizacje w jakich działał przed wybuchem II wojny światowej. Winy mu nie udowodniono. Bolesław Struzik został wówczas zwolniony do domu. Ubecy cały czas się nim jednak interesowali.

- Były też donosy na dziadka. W końcu oskarżono go o wrogą komunistycznemu państwu propagandę. Został aresztowany. Przesłuchiwano go w Zamościu i w Chełmie – opowiada Gustaw Baran. - Dziadek opowiadał mi, ze podczas tego drugiego przesłuchiwania był brutalnie bity. Odbito mu nerkę. Nie trafił jednak do więzienia. On potem cały czas chorował. I miał się coraz gorzej. Zmarł w grudniu 1959 r. Co mogę powiedzieć… Był ważnym człowiekiem dla mnie i całej rodziny. Myślę, że odszedł z zajmowanych w gminie funkcji, bo widział co się w kraju dzieje i nie chciał współpracować z komunistycznymi władzami. Jego syn działał przecież w Armii Krajowej, a on sam był podczas wojny dowódcą posterunku w Wysokim.

Pan Gustaw opowiadał to przeglądając karty rodzinnego albumu. Wiele razy drżał mu wówczas głos ze wzruszenia. - Życie się toczy, wiele się zmienia. Jednak o najważniejszych sprawach nie wolno nam zapominać – podkreślał.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia