Po polsku mówi z lekkim akcentem. Ale w sumie dobrze daje sobie radę. Podobnie jak z angielskim, francuskim, włoskim, niemieckim i hiszpańskim. - Ale myślę po polsku - zastrzega. - To nie jest tak, że kiedy jestem w Polsce, najpierw muszę przetłumaczyć sobie na angielski to, co ktoś do mnie mówi, a dopiero potem odpowiadam. Z kolei w Stanach Zjednoczonych, czy w Anglii niczego nie przekładam w głowie na polski. Przez 20 lat swojego życia miała to szczęście, że mogła stykać się z prawdziwą legendą. Generał Władysław Anders zasłynął jako ten, który wyprowadził z ZSRR polską armię, złożoną w większość z zesłańców oraz jako dowódca 2 Korpusu walczącego o Monte Cassino.
Po zakończeniu II wojny światowej i po tym, jak nasz kraj znalazł się w sowieckiej strefie wpływów, Polacy traktowali Andersa niczym wybawiciela. Nadzieje rozwiewała komunistyczna propaganda, zapewniając, że generał na białym koniu nie przyjedzie. We wrześniu 1946 r. komuniści pozbawili go polskiego obywatelstwa. Po wojnie musiał pozostać w Anglii. To tam, w 1950 r., na świat przyszła Anna Maria. Była trzecim dzieckiem Władysława. Dwoje starszych miał on z pierwszą żoną - Ireną Marią. Ale zarówno starsza córka Anna, jak i syn Jerzy już nie żyją. Drugą żoną generała była Irena Renata, artystka rewiowa, pieśniarka, aktorka, młodsza od męża aż o 28 lat.
Podczas II wojny dawała występy dla polskich żołnierzy walczących na froncie zachodnim. Jako pierwsza wykonała słynne „Czerwone maki na Monte Cassino”. Przeszła praktycznie cały szlak bojowy. Była też oficerem polskiego wojska. Już po wojnie awansowano ją nawet na stopień kapitana. - Rodzice bardzo tęsknili za Polską - opowiada córka. - Marzyli, żeby przyjechać do wolnego kraju.
Tatuś, a nie ojciec
Kiedy Anna Maria przyszła na świat, ojciec był już bardzo dojrzałym mężczyzną. Dobiegał sześć-dziesiątki. - Wtedy cieszył się jeszcze dobrym zdrowiem - wspomina córka. - Poświęcał mi bardzo dużo czasu. Mawiał, że jestem jego ostatnią i największą miłością. Generał był znany, ale praktycznie tylko w środowisku polonijnym. Stał się zresztą jego aktywnych działaczem. W Anglii osobą publiczną jednak nie był. Mógł więc spokojnie, bez tłumu dziennikarzy, zaprowadzić córkę do szkoły, pójść z nią do parku, czy cyrku. Anna Maria Anders zauważa, że tak naprawdę bardzo skorzystała na tym, że ojciec nie mógł wrócić do rodzinnego kraju. Bo dla małej dziewczynki miał sporo czasu.
A w wolnej Polsce pełniłby zapewne jakąś bardzo ważną funkcję. Kontakty z córką należałyby raczej do okazjonalnych. - Był fantastycznym tatusiem - opowiada Anna Maria Anders. - Właśnie „tatusiem”, a nie „ojcem”. Pozwalał mi naprawdę na bardzo dużo. I, co tu kryć, po prostu rozpieszczał. Mam wątpliwości, co by ze mnie wyrosło, gdyby nie moja mama i moja niania. One trzymały mnie krócej. Córka generała nie przypomina sobie ani jednego momentu, by ojciec próbował w domu zaprowadzać wojskowe porządki. - Metod rodem z wojska nie stosował - dodaje. - Zresztą, w domu raczej w ogóle się nie irytował. Przed nikim, a przede mną w szczególności nie stawiał jakichś wygórowanych wymagań. Ojciec był niesłychanie ciepłym człowiekiem. Nie tylko w domu. Jak twierdzi, rodzice trzymali ją pod swego rodzaju kloszem. Karmili opowieściami o cudownej, przedwojennej Polsce i dawkowali informacje na temat tego, co dzieje się w kraju pod rządami komunistów.
- Chronili mnie przed tym nieludzkim systemem - mówi. - O tym, co o moim ojcu wtedy w Polsce wypisywano, dowiedziałam się dopiero całkiem niedawno. I nawet po tylu latach przeżyłam prawdziwy szok. Gdy Anna Maria zaczynała dorastać, ojciec nie mógł poświęcać już jej tyle czasu, co wcześniej. Zdrowie odmawiało mu bowiem posłuszeństwa. Zmarł w 1970 r. - dokładnie w rocznicę bitwy o Monte Cassino. Anna Maria liczyła sobie wtedy 20 lat. - Miał niesłychaną wręcz charyzmę - mówi córka. - Pewnie dlatego był tak wspaniałym dowódcą. Żołnierze go naprawdę kochali. Życzyłabym każdemu dowódcy, by czegoś takiego kiedykolwiek doświadczył. Generał spoczął razem ze swoimi żołnierzami na Monte Cassino.
To miejsce na zawsze już pozostanie związane z rodziną Andersów. Swojego męża, pułkownika amerykańskiej armii Roberta Costa, Anna Maria poznała właśnie tutaj w 1984 r. Był członkiem delegacji na obchody 40. rocznicy bitwy. Z Costem zamieszkali w USA. Tam na świat przyszedł ich jedyny syn - Robert Władysław. Obecnie ma 22 lata i też jest amerykańskim wojskowym. - Poszedł w ślady dziadka i ojca - zauważa matka. - To nie przypadek, że niemal całe moje życie kręci się wokół wojska. Zawsze je lubiłam. Dzisiaj mąż Anny Marii Anders już nie żyje.
Przedwojenna dama
Do Polski po raz pierwszy w życiu przyjechała w 1991 r. razem z matką. - Ona była niesłychanie wzruszona - wspomina. - Zawsze tak o tej wolnej Polsce marzyła. I pewnie przestała wierzyć, że kiedyś będzie mogła ją odwiedzić. Irena Anders miała wtedy 71 lat. Była jeszcze bardzo energiczną kobietą. Wszędzie, gdzie tylko mogła, kultywowała pamięć o generale. Formalną uchwałę o przywróceniu mu polskiego obywatelstwa komunistyczny jeszcze rząd podjął w marcu 1989 r. - Doskonale pamiętam panią Irenę - opowiada Jarosław Zieliński, dzisiaj poseł z naszego regionu i wiceminister spraw wewnętrznych, a na początku tego wieku burmistrz warszawskiego Śródmieścia.
- Parokrotnie miałem przyjemność przebywać w jej towarzystwie. To była wielka patriotka, ale też taka prawdziwa przedwojenna dama. Córka jest zresztą do niej bardzo podobna. Anna Maria Anders przyznaje, że tak jest w rzeczywistości. Bardzo już zaawansowanym wiekiem byłym żołnierzom ojca, panom po 90. roku życia, zdarzało się zwracać do niej per „Irena”. I choć urodziła się parę lat po wojnie, córka generała rzeczywiście coś z takiej przedwojennej damy ma - klasę objawiającą się w zachowaniu, w stosunku do ludzi, w ujmującym sposobie bycia. Irena Anders zmarła w 2010 r. Pochowano ją blisko męża - pod Monte Cassino. Wymagało to wprawdzie specjalnych starań, bo prawo do pochówku mają tam osoby, które brały udział w bitwie, ale dla żony ukochanego generała zrobiono wyjątek.
Niedługo przed śmiercią Irena Anders weszła w skład honorowego komitetu poparcia jednego z kandydatów w polskich wyborach prezydenckich. I bynajmniej nie był to Jarosław Kaczyński z PiS, lecz Bronisław Komorowski z PO.
Dzisiaj córka startuje w przedterminowych wyborach do Senatu z tej pierwszej partii. Podobnie jak jesienią ubiegłego roku w Warszawie. Choć zdobyła wówczas bardzo dużo głosów, senatorem nie została. Niedawno otrzymała natomiast nominację na stanowisko przewodniczącej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. - Kilka lat temu nawet do głowy by mi nie przyszło, że zajmę się polityką, że wejdę do rządu, że będę ubiegała się o senacki mandat - mówi. - Tak się jednak jakoś życie potoczyło. Myślę, że ojciec się z tego cieszy. Mam szansę dopisać ostatni rozdział do jego książki o tej wolnej Polsce.