Generałowie w 1990 roku byli coraz bardziej pewni siebie

SEBASTIAN PILARSKI
W rządzie Tadeusza Mazowieckiego ministrami byli komunistyczni generałowie: Czesław Kiszczak i Florian Siwicki
W rządzie Tadeusza Mazowieckiego ministrami byli komunistyczni generałowie: Czesław Kiszczak i Florian Siwicki FOT. AIPN
W pierwszych tygodniach 1990 r. w Polsce coraz więcej mówiono na temat bezprawnego niszczenia materiałów archiwalnych Służby Bezpieczeństwa. Dyskusje prowadzone podczas obrad Sejmu i kolejne publikacje prasowe sprawiły, że kwestią tą musiały zająć się organy ścigania.

Podjęta została wówczas próba wskazania osób odpowiedzialnych za rozpoczęcie procederu, który był prowadzony w MSW oraz we wszystkich bez wyjątku terenowych jednostkach bezpieki. Droga do wydania prawomocnych wyroków była jednak długa i zakończyła się porażką wymiaru sprawiedliwości III RP. Dużą aktywność w kwestii wyjaśnienia kwestii pustoszenia archiwów SB wykazywał Ryszard Brzuzy, wówczas poseł OKP z woj. piotrkowskiego, który w tamtejszej Prokuraturze Wojewódzkiej złożył wniosek o wszczęcie postępowania przygotowawczego. Uruchomiło to całą lawinę zdarzeń, a 16 maja 1990 r. pierwszy zastępca prokuratora generalnego Aleksander Herzog wnioskował do solidarnościowego wiceministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Kozłowskiego (wcześniej dziennikarza „Tygodnika Powszechnego”) o przeprowadzenie postępowania wyjaśniającego w sprawie zniszczenia materiałów operacyjnych w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Piotrkowie Trybunalskim.

Przydatność do służby

Postępowanie to, prowadzone w dniach 1–2 i 6–8 czerwca, zostało wszczęte na polecenie zastępcy szefa Urzędu Ochrony Państwa Andrzeja Milczanowskiego przez Biuro Śledcze MSW. Ze składanych przez esbeków wyjaśnień wynikało, że od lata 1989 r. do stycznia 1990 r. brakowali oni, a następnie wyrejestrowywali z ewidencji czynnych zainteresowań materiały, które wytworzyli w toku prowadzonych przez siebie działań. Jak zauważył jeden z funkcjonariuszy, „odchudzenie” teczek sprawiło, iż „po tej operacji pozostały praktycznie obwoluty”. Stosunkowo duża szczerość mogła wynikać z faktu, że wielu funkcjonariuszy planowało stanąć przed wojewódzką komisją kwalifikacyjną (potocznie zwaną weryfikacyjną) i chciało w ten sposób wykazać swą przydatność do służby w zmieniających się realiach ustrojowych. W sformułowanych wnioskach końcowych znalazło się stwierdzenie, że proces niszczenia dokumentów operacyjnych zbiegł się z harmonogramem przekształceń strukturalnych SB, rozpoczętych w sierpniu 1989 r. wraz z wydaniem przez min. Czesława Kiszczaka Zarządzenia nr 075/89 ministra spraw wewnętrznych dotyczącego przekształcenia departamentów MSW: III, IV, V i VI oraz Biura Studiów SB i Głównego Inspektoratu Ochrony Przemysłu w Departament Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa, Departament Ochrony Gospodarki oraz Departament Studiów i Analiz. W sprawozdaniu wyjaśniającym ustalono, że: „Dyspozycje i polecenia wydawane na telekonferencjach i naradach nie były […] utrwalane np. w postaci stenogramów czy też nagrań magnetofonowych, które należałoby zachować. Nie były też z reguły formułowane precyzyjnie, jeżeli chodzi o zakres i sposób ich wykonania, a tym samym stwarzały możliwości pewnej dowolności co do ich realizacji przez poszczególne jednostki i ich funkcjonariuszy”. Kolejne decyzje wydawane przy Rakowieckiej (siedziba MSW) oceniono nie jako nakaz, a jedynie sugestię brakowania dokumentacji. Dodatkowo usprawiedliwiano esbeków poprzez sformułowanie wniosku, że obawy ujawnienia sieci agenturalnej SB „znajdowały realne uzasadnienie”, co skutkowałoby naruszeniem tajemnicy państwowej [sic!]. Trafna wydaje się więc jedynie konstatacja, że zasady postępowania z dokumentami operacyjnymi określane podczas telekonferencji i narad MSW dotyczyły nie tylko województwa piotrkowskiego, ale całego kraju.

Polecenia przełożonych

W notatce służbowej przekazanej przez Milczanowskiego premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu, wiceministrowi Kozłowskiemu i prokuratorowi Herzogowi znalazły się jednak stwierdzenia o niszczeniu „części dokumentów […] poza wszelką ewidencją” oraz wniosek o odpowiedzialności „osób z kierownictwa MSW”. Jednocześnie zastępca szefa UOP oceniał, iż kwestia odpowiedzialności służbowej była ściśle związana z odpowiedzialnością polityczną, lecz podjęcie decyzji w tej kwestii pozostawało „poza kompetencjami szefa Urzędu Ochrony Państwa”. Po analizie materiałów postępowania Ministerstwo Sprawiedliwości postanowiło wszcząć śledztwo. W ramach jednego postępowania prowadzonego przez prokuratora Kazimierza Radomskiego badane były kwestie niszczenia materiałów operacyjnych: Wydziału III Departamentu III MSW, WUSW w Białymstoku (m.in. dotyczących ks. Stanisława Suchowolca), Wydziału IV WUSW w Bielsku-Białej (m.in. dotyczących zacierania śladów inwigilacji ks. Adolfa Chojnackiego) oraz WUSW w Piotrkowie Trybunalskim i Poznaniu. Dołączono także akta postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Wojewódzką w Kielcach w związku z niszczeniem dokumentacji SB przez funkcjonariuszy Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Starachowicach. Zebrany materiał stał się podstawą do przedstawienia zarzutów emerytowanym już wówczas generałom: Henrykowi Dankowskiemu (były wiceminister spraw wewnętrznych i szef SB), Krzysztofowi Majchrowskiemu (wcześniej dyrektor Departamentu III zajmującego się rozpracowaniem opozycji) i Tadeuszowi Szczygłowi (w przeszłości szef Departamentu IV inwigilującego m.in. Kościół katolicki). Świadkowie ponownie mówili o masowym niszczeniu materiałów w rejonowych urzędach („nie było i nie ma SB w rejonach, tak dokładnie zostały zniszczone wszelkie dokumenty”). Według zeznań jednego z funkcjonariuszy „naczelnicy wydziałów SB w WUSW otrzymywali od swych przełożonych dyrektorów departamentów z MSW pisma polecające niszczyć dokumenty i odesłać z powrotem do departamentu ten dokument wraz z pismem potwierdzającym zniszczenie dokumentacji”. Informował on również o nieudolnych próbach odtwarzania wybrakowanych protokołów zniszczenia.

„Byłem tylko trybem”

Inny z esbeków mówił wprost o panującym chaosie i pośpiechu: „Nie wiadomo było jak będzie najlepiej, czy spieszyć się i niszczyć wszystko po kolei, czy też zwlekać i pisać na wszystko protokoły. Wszyscy w całym kraju wiedzieli w końcu 1989 r., że SB niszczy materiały operacyjne. Jestem pewien, że centrala trzymała cały czas rękę na tej działalności i kontrolowała jej przebieg. Dlaczego nikt z centrali nie podjął decyzji wstrzymania tych prac, kiedy one trwały w pełnym toku, a decyzja o zakazie niszczenia akt zapadła dopiero wtedy jak już nic nie było? Wykluczam, by na pomysł niszczenia dokumentacji wpadło równocześnie 50 szefów WUSW oraz kilkuset naczelników wydziałów i szefów RUSW w całym kraju. Przypominam sobie, że w lutym 1990 r. była przeprowadzana kontrola i kontrolujący zwracali uwagę na to, czy były protokoły, a nie interesowali się tym, czy akcja ta trwa”. Przyznał również, że wielu funkcjonariuszy, sporządzając oświadczenia na potrzeby dochodzenia Biura Śledczego MSW, pisało zgodnie z otrzymywaną sugestią o podjęciu decyzji o niszczeniu materiałów „wobec zaistnienia realnego i bezpośredniego zagrożenia ujawnienia tych dokumentów przez osoby nieupoważnione”. Należy podkreślić, że według zeznań naczelnika piotrkowskiego Wydziału Studiów i Analiz (powstał na bazie m.in. „odnowionego” pionu IV) praca nad brakowaniem dokumentacji operacyjnej trwała prawie do ostatnich dni lipca 1990 r., czyli kilka miesięcy po wydaniu przez Kiszczaka formalnego zakazu niszczenia esbeckiej dokumentacji! W przypływie szczerości funkcjonariusze przyznawali, że zdawali sobie sprawę z łamania obowiązujących przepisów dotyczących przechowywania dokumentacji, argumentując przy tym, że podejmowanie działań niezgodnych z prawem było konsekwencją braku możliwości odmowy wykonania (najczęściej ustnych) poleceń przełożonych. Większość z przesłuchiwanych świadków przyjęła jednak strategię zaprzeczania faktowi niszczenia materiałów SB. Z kolei naczelnicy poszczególnych pionów SB wprost kłamali twierdząc, że brakowanie dokumentacji było konsekwencją próśb podległych funkcjonariuszy „o wyjednanie w kierownictwie decyzji zniszczenia materiałów operacyjnych dotyczących tajnych współpracowników”. Funkcjonariusze ponownie minimalizowali swoją rolę („byłem tylko trybem”), zasłaniali się niepamięcią, koniecznością wykonywania poleceń przełożonych i – wbrew faktom – brakiem świadomości prowadzenia działań niezgodnych z prawem.

„Samowola funkcjonariuszy”

Ostatecznie śledztwo zostało zamknięte w listopadzie 1992 r., a sam proces przed sądem w Piotrkowie Trybunalskim rozpoczął się w lipcu następnego roku. Należy dodać, że wcześniej sprawę miały rozstrzygać Sąd Rejonowy w Łodzi oraz SR dla Warszawy-Mokotowa, jednak nie uczyniły tego, gdyż według słów jednego z prokuratorów „każdy z sądów, który otrzymał tę sprawę starał się jej pozbyć, unikając wszelkimi sposobami, [by] merytorycznie ją załatwić”. Akt oskarżenia zawierał zarzut zniszczenia materiałów operacyjnych dotyczących Kościoła katolickiego i opozycji politycznej, co skutkowało utratą dokumentacji o istotnym znaczeniu historycznym, i spowodowało wyrządzenie „nieodwracalnej szkody dobru społecznemu”. Warto wspomnieć, że wśród świadków znalazł się także gen. Kiszczak, który oświadczył, iż nie znał szczegółów „dotyczących produkowania, przechowywania i niszczenia dokumentów”, w tym treści wydanego przez siebie zarządzenia nr 049 z 8 lipca 1985 r. w sprawie organizacji i zasad postępowania z materiałami archiwalnymi w resorcie spraw wewnętrznych. Przeszkodą w kontrolowaniu przez niego sytuacji w resorcie miało być zaangażowanie w „porozumienie i pojednanie narodowe”, tj. udział w obradach „okrągłego stołu” i pełnienie funkcji wicepremiera w gabinecie Mazowieckiego. Po ponad dwóch latach piotrkowski sąd umorzył postępowanie wobec oskarżonych, mimo iż uznał, że „terminy przechowywania dokumentacji oraz przepisy dotyczące brakowania dokumentów były wielokrotnie naruszane”, a generałowie „wydali polecenia, które nie należały do zakresu ich uprawnień, bez podstawy prawnej i faktycznej” oraz działali na szkodę dobra publicznego. Kuriozalnie brzmiał fragment uzasadnienia wyroku, w którym skład orzekający stosował argumentację, jakoby miał kierować się „bardzo dobrymi opiniami środowiskowymi”, podeszłym wiekiem i złym stanem zdrowia podsądnych. Tymczasem w momencie wydawania wyroku Dankowski i Majchrowski mieli niespełna 67 lat, Szczygieł był o dwa lata młodszy. Co warto podkreślić, poza Majchrowskim, który w 2000 r. popełnił samobójstwo, dwaj pozostali generałowie żyją do dziś. Ferujący wyrok sędziowie dali też wiarę wyjaśnieniom oskarżonych podkreślających, iż w trakcie wydawania poleceń podległym jednostkom zwracali rzekomo uwagę na konieczność zachowania materiałów posiadających wartość operacyjną, procesową i historyczną oraz zezwalali na brakowanie dokumentacji wyłącznie w zgodzie z przepisami obowiązującymi w MSW. Sąd uznał, że niemożliwe jest wykazanie bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego między decyzjami wydawanymi przez kierownictwo resortu a procederem niszczenia materiałów w jednostkach terenowych i centrali – w jego ocenie wiele działań miało być bowiem konsekwencją „samowoli konkretnych funkcjonariuszy” i nieznajomości normatywów regulujących kwestie postępowania z dokumentacją.

Wyczuwali zmianę klimatu

Czujący się coraz pewniej Majchrowski – nieusatysfakcjonowany „ustawową łaską udzieloną przez Państwo Polskie” – apelował o uniewinnienie lub uchylenie zaskarżonego orzeczenia i przekazanie sprawy SR w Piotrkowie Trybunalskim do ponownego rozpatrzenia. Sąd Wojewódzki nie przychylił się do złożonych wniosków i utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji. Warty przytoczenia jest fragment uzasadnienia orzeczenia z 10 grudnia 1996 r., stanowiący celne podsumowanie działań zmierzających do wyjaśnienia zagadnienia omawianego w niniejszym artykule: „Śledząc tok postępowania przygotowawczego wszczętego w 1990 r. oraz podejmowane decyzje […] zarówno przez prokuraturę, jak i sądy, nie można oprzeć się wrażeniu, że organy te zrobiły ze swej strony wszystko, ażeby zagwarantować oskarżonym prawo do obrony i nie pominąć jakichkolwiek dowodów na ich obronę. Odnieść należy uzasadnione wrażenie, że oskarżeni w miarę wydłużania się postępowania nabierali pewności siebie. Także i świadkowie – byli funkcjonariusze SB – wyczuwali zmianę klimatu politycznego w Polsce, stąd też zeznania ich składane na rozprawie niekiedy odbiegają w swej treści od zeznań składanych w 1990 r. Brak w nich było już ostrości wypowiedzi i krytycznej oceny swego kierownictwa w MSW”. Bez wątpienia brak faktycznego rozliczenia osób odpowiedzialnych za niszczenie bezpieczniackiej dokumentacji stanowi do dziś jedno z większych zaniechań przełomu 1989 r. i rzutuje negatywnie na ocenę okresu, w którym funkcjonariusze totalitarnego państwa nie zostali należycie osądzeni i ukarani za popełnione przestępstwa. Analiza procederu trzebienia archiwów MSW i podległych resortowi jednostek terenowych – w tym ogólnopolskiej akcji „odchudzania teczek” – prowadzi do jeszcze jednego wniosku. Przy szacowaniu skali spustoszeń materiałów SB nie można poprzestać jedynie na zliczeniu całkowicie zniszczonych jednostek archiwalnych. Trzeba bowiem pamiętać, że zawartość wielu formalnie zachowanych teczek jest szczątkowa w zestawieniu z ich pierwotną objętością. Świadomość tego faktu pozwala rozwiać wiele wątpliwości dotyczących m.in. intensywności kontaktów tajnych współpracowników z SB – skromna zawartość teczek TW z długoletnim „stażem” agenturalnym nie oznacza w tej sytuacji, że osoby te przekazywały oficerom prowadzącym niewiele informacji. Co więcej, uprawniona wydaje się być teza, że z teczek usunięto materiały najbardziej interesujące dla historyków, dotyczące m.in. rozpracowania opozycji i Kościoła katolickiego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia