Horror w więzieniu we Wronkach

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła/NTO
Konrad K. to 84-letni dziś, schorowany człowiek. Kiedyś - zastępca naczelnika Aresztu Śledczego w Opolu. Wcześniej był strażnikiem w Ośrodku Pracy Więźniów w Siemianowicach Śląskich.

Karierę w więziennictwie zaczął 18 października 1946 roku we Wronkach. Dziś oskarżony jest o znęcanie się nad więźniami podziemia antykomunistycznego. Jego proces toczy się przed Sądem Rejonowym w Opolu.

- Był najbardziej sadystyczny ze wszystkich strażników - wspominał Konrada K. podczas rozmów z prokuratorami Instytutu Pamięci Narodowej nieżyjący już Lesław Popowicz z Rudnik, rocznik 1930. Pan Lesław był żołnierzem wyklętym. W latach 1947-1949 należał do niepodległościowej organizacji "Orlęta", walczącej z komunistycznymi władzami. Urząd Bezpieczeństwa zatrzymał go 11 października 1949 roku. Był wówczas uczniem liceum.

- Do klasy wszedł ormowiec i poprosił, żebym wyszedł z nim na chwilę na zewnątrz, bo ma do mnie sprawę - wspominał w śledztwie Popowicz. - Kiedy byliśmy na ulicy, podjechała do nas skoda. W środku siedzieli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Zostałem aresztowany i postawiony przed sądem.
Proces trwał kilka dni. Zarzuty: posiadanie broni, wydawanie rozkazów do akcji zbrojnych, współpraca z Niemcami. Prokurator żądał dożywocia. Sąd wykazał się "łaską" i skazał Popowicza na 12 lat więzienia. 29 listopada 1950 roku zamknęły się za nim wrota więzienia we Wronkach.

- Tam przeżyłem koszmar - mówił były więzień. - Byliśmy bici, poniżani, maltretowani, traktowani gorzej niż zwierzęta. Pamiętam dobrze Konrada K. Podczas spacerów kazał więźniom łapać się rękami za pięty i skakać jak żaby. Oni skakali, a on ich kopał. Zimą, za to, że śpiewałem kolędy, na jego polecenie polewano mnie zimną wodą na mrozie. Potem zamknęli mnie w karcerze, w wysokiej na metr norze z wodą po kolana. Nie dało się wyprostować. Trzymali w nim nawet po 48 godzin, nawet zimą.

Więzienie w wielkopolskich Wronkach powstało w 1849 roku jako dom karny dla skazanych na długoletnie wyroki i osadzonych do dyspozycji sądu rejencji poznańskiej. W 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, pod nazwą Centralne Więzienie we Wronkach przeszło pod skrzydła polskiego systemu więziennictwa. Ze względu na liczbę osadzonych, długość wyroków, jakie tam odsiadywali, surowy regulamin oraz warunki, w jakich odbywali kary, już wtedy należało ono do najcięższych kryminałów II Rzeczypospolitej.

Podczas II wojny światowej służyło Niemcom. Pod polskimi skrzydłami działalność wznowiło ponownie 20 stycznia 1945 roku. Najpierw osadzono w nim niemieckich jeńców wojennych oraz cywilów oskarżonych o zbrodnie na ludności polskiej. Pierwsi więźniowie polityczni trafili do Wronek w marcu 1945 roku. Była to grupa kobiet, które podczas wojny służyły w Armii Krajowej.

Rok później przeniesiono je do więzienia w bydgoskiej dzielnicy Fordon, a we Wronkach zostali sami mężczyźni. Bardzo szybko więzienie otrzymało też status przeznaczonego dla więźniów karno-politycznych. Ci ostatni trafiali tam do 1956 roku. Najczęściej transportami kolejowymi. Z rampy działacze antykomunistycznego podziemia szli pod bramę. Tam kazano im klęczeć i czekać po kilka godzin. Pilnowali ich strażnicy z psami.

- Po wejściu na dziedziniec musieliśmy rozebrać się do naga, nikt nie patrzył, że trzaskał mróz, potem była rewizja osobista, na którą znów kazano czekać kilka godzin - wyjaśnia 82-letni dziś Konrad Gołoś z Mławy, kolejny świadek w sprawie Konrada K. Gołoś został aresztowany przez bezpiekę w nocy z 3 na 4 lipca 1949 roku za przynależność do Narodowych Sił Zbrojnych. 11 stycznia 1950 roku usłyszał wyrok - 5 lat więzienia. Trafił do Wronek.
- Akcją przyjmowania więźniów kierował Konrad K. Już na wejściu mówił do nas "Boga nie ma, bogami jesteśmy my". Chodziło o strażników - mówi były żołnierz.

Po rewizji nadzy więźniowie przechodzili tzw. ścieżkę zdrowia. Szli korytarzem wzdłuż szpaleru strażników, którzy bili ich drewnianymi pałkami, pasami, pękami kluczy.
- Podłoga wymalowana była w czarno-białe pasy. Strażnicy krzyczeli, aby nie biegać ani po białym, ani czarnym. Najgorzej mieli ci, którzy w śledztwie byli torturowani. Wycieńczeni, nie mogli szybko się poruszać, więc obrywali najwięcej - dodaje pan Konrad.

81-letniego dziś Józefa Janeczkę z Oświęcimia funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa aresztowali 19 stycznia 1949 roku w Chorzowie, gdzie wówczas mieszkał. Pan Józef należał do Konspiracyjnego Wojska Polskiego, walczącego z komunistycznymi władzami oraz radziecką okupacją. Jeszcze w czerwcu tego samego roku został skazany na dożywocie, choć prokurator chciał dla niego kary śmierci. Trafił do Wronek.

- Kopniakami kierowali nas do cel - wspomina żołnierz wyklęty. - Kiedyś, podczas widzenia z mamą, po kilku minutach wpadli strażnicy i wyciągnęli mnie z sali. Zaprowadzili do innego pomieszczenia, gdzie był Konrad K. i inni strażnicy. Kazał mi uklęknąć i trzymać ręce w górze. A on zaczął mnie kopać. Byłem też bity drewnianym młotkiem. Kiedy krew zalewała mi twarz, kazali mi wycierać się szmatą i dalej bili.
W 1953 roku, już po śmierci Stalina, Józef Janeczko mówił w celi o tym, że podczas wojny alianci pomagali ZSRR i to m.in. dlatego armia radziecka mogła wygrać wojnę z Niemcami.

- Nie wpadłem na to, że jeden ze współwięźniów może być kapusiem - mówi Janeczko. - Doniósł o naszej rozmowie. Ruszyły tortury. Tłumaczyłem strażnikom, że o pomocy wyczytałem w oficjalnej publikacji, w której wydrukowane było przemówienie Stalina, a oni mi na to, że to na pewno imperialistyczne wydawnictwo. Kazali też mówić, kto rozpowiadał w celi, że we wrześniu 1939 roku widział radzieckich żołnierzy, którzy weszli na ziemie polskie i byli brudni, głodni, z karabinami na sznurku. Nic do nich nie docierało.

O sadystycznych zapędach strażników świadczą również zeznania osadzonych pracujących w więziennym zakładzie szewskim.
- Bardzo często musieliśmy przyszywać im metalowe sprzączki do pasów, bo tak mocno nas lali, że się urywały. - mówili.

Sprawa Konrada K. jest częścią śledztwa dotyczącego zbrodni popełnianych na więźniach politycznych we Wronkach w latach 1945-56, a prowadzonego przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu. Śledczy przesłuchali w tej sprawie dziesiątki osób, byłych więźniów, świadków tamtych wydarzeń. To na ich podstawie prokuratura postawiła przed Sądem Rejonowym w Opolu Konrada K.

- Nie przyznaję się do winy, nad nikim się nie znęcałem - utrzymuje Konrad K. - Oskarżenie oparte jest na insynuacjach, kłamstwach i manipulacji. Świadkowie składają sprzeczne relacje, mylą fakty, nie rozpoznali mnie również na zdjęciach.

Jak wynika z akt z Aresztu Śledczego w Opolu, Konrad K. w szeregi Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego wstąpił 18 października 1946 roku. Zaczął od stanowiska strażnika więziennego. Potem awansował. Został starszym strażnikiem, kierownikiem warsztatu krawiecko-szewskiego, komendantem pawilonu pierwszego, w 1951 roku awansował na oddziałowego, a rok później funkcjonariusza oddziału specjalnego. Potem trafił do Ośrodka Pracy Więźniów w Siemianowicach Śląskich, a na końcu do Aresztu Śledczego w Opolu.

Zanim przed opolskim sądem rozpoczął się proces Konrada K., obrońca oskarżonego złożył wniosek o umorzenie sprawy ze względu na przedawnienie zarzucanych jego klientowi czynów. Sąd odrzucił go jednak, powołując się na orzeczenie Sądu Najwyższego: zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu. Prokurator prowadzący sprawę zażądał dla Konrada K. symbolicznej kary: dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć i 1500 złotych grzywny.

SŁAWOMIR DRAGUŁA, Nowa Trybuna Opolska


Pod koniec 2012 roku sąd skazał Konrada K. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Oskarżony odwołał się i wiosną 2013 roku sąd nakazał ponowienie procesu.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia