Alfons Piontek nigdy nie krył się ze swoimi poglądami. Gdy w grudniu 1947 r. wrócił do rodzinnego domu w Rozmierce pod Strzelcami Opolskimi nie był zadowolony z tego, jak potoczyły się losy II wojny światowej. W sprawie powojennego przyłączenia Śląska do Polski, był przekonany, że polska administracja nie porządzi tu długo, bo III Rzesza wkrótce upomni się o te tereny.
Proniemieckie poglądy zrodziły się w głowie Piontka, jeszcze gdy był nastolatkiem. W 1941 r., w wieku 17 lat, zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu, żeby walczyć na froncie. Po kapitulacji Niemiec trafił do niewoli angielskiej. Co ciekawe, jako więzień nawiązał kontakt z grupą obozowych konspiratorów, wśród których byli niemieccy jeńcy. Celem grupy było podtrzymywanie się na duchu i prowadzenie pogadanek na temat porządku w Europie.
Piontek był przekonany, że konfrontacja komunistycznego Wschodu z kapitalistycznym Zachodem jest nieunikniona. To oznaczałoby III wojnę światową, w trakcie której III Rzesza mogłaby odzyskać śląskie tereny. "Do rodzinnych stron Alfons Piontek powrócił (...) mając wrogie nastawienie do obecnej rzeczywistości w Polsce" - czytamy w aktach MO w Opolu, która inwigilowała Piontka.
Tajna organizacja w Rozmierce
Zaledwie 5 miesięcy po powrocie do domu Piontek przekonał swojego znajomego, Franciszka Czoka - byłego żołnierza SS - by założyć we wsi grupę, która będzie się zbroić i oczekiwać na wybuch wojny. W trakcie konfliktu konspiratorzy mieli przekształcić się w oddział partyzancki, który będzie dążyć do oderwania Śląska od Polski. W międzyczasie mieli natomiast organizować akcje sabotażowe, żeby ludzie wiedzieli, że w okolicy działa grupa, która buntuje się przeciwko ustalonemu porządkowi.
Czok wciągnął do organizacji swojego znajomego Edmunda Poloka. Tajna grupa przyjęła nazwę "Gross Massdorf Oberschlesien". Pierwsze spotkanie grupy zorganizowano w mieszkaniu Poloka. Alfons Piontek wygłosił na nim referat po niemiecku, w którym przekonywał o nieuchronności wybuchu wojny. Od tej pory konspiratorzy zaczęli wciągać do swojej grupy kolejnych członków. Spotkania organizowali co czwartek.
Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Opolu, która w 1948 r. wpadła na trop nielegalnej grupy, w tajnej notatce o Alfonsie Piontku tak opisała przebieg jednego z zebrań: "Piontek przypomniał zamierzoną działalność organizacyjną, która miała się przejawiać w dokonywaniu dywersji i sabotaży. Zaznaczył, że nie dysponuje jeszcze materiałem wybuchowym, więc należy postarać się o klucz, który posłuży do rozkręcania szyn kolejowych. Powiedział, że organizacja powinna przystąpić do przecinania drutów telefonicznych (...). Mówił też o konieczności zaopatrzenia się w broń palną i wysunął myśl, by w tym celu dokonywać napadów na posterunki MO. (...) Oświadczył, iż ma możność nawiązania kontaktu z niemiecką organizacją faszystowską w angielskiej strefie okupacyjnej Niemiec".
Członkowie grupy chcieli ponadto wysyłać listy z pogróżkami do komunistycznych działaczy partyjnych. Mieli w nich informować, że w razie wybuchu wojny "będzie z nimi źle". Z jakichś przyczyn się tego jednak nie podjęli.
Akcja na kolei
W kwietniu 1948 r. Edmund Polok zdobył pistolet "Česká Zbrojovka" kaliber 7,65 i około 1 kg trotylu. Broń przyniósł jeden z członków organizacji, który przed wojną zakopał ją pod ziemią, a po wojnie wydobył. Przekazanie pistoletu zbiegło się z wizytami w Rozmierce funkcjonariuszy UB. Konspiratorzy - chcąc dowiedzieć się, czego szukają ubecy - postanowili… wstąpić do ORMO. Jednocześnie zajęli się przygotowywaniem akcji sabotażowej, w związku z rocznicą kapitulacji III Rzeszy.
"Wieczorem w dniu 8 maja 1948 r. ok. godz. 22.00 zebrali się Alfons Piontek, Franciszek Czok i Paweł Kozioł. Po zaopatrzeniu się w nożyce do cięcia drutu udali się na odcinek PKP i dokonali przecięcia 8 przewodów telefonicznych. Przewody własnoręcznie przeciął Franciszek Czok. (...) Na skutek tego przerwana została bezpośrednia łączność telefoniczna między stacjami kolejowymi Rozmierka - Kadłub, jak też inne połączenia do dalszych stacji kolejowych, co utrudniało prawidłową komunikację przez 12 godzin" - ustalili w trakcie śledztwa funkcjonariusze MO z Opola.
To była pierwsza i w zasadzie ostatnia akcja sabotażowa. Grupa niedługo po tym wpadła. Dla zmylenia tropów i wprowadzenia w błąd organów bezpieczeństwa Piontek wpadł na pomysł, że wyśle do "bezpieki" Józefa Plocha (jednego z członków grupy), by przedstawił funkcjonariuszom wymyśloną historię. Ubecy przesłuchali Plocha, a następnie zaczęli go obserwować. W ten sposób szybko ustalili, z kim się spotyka i namierzyli 9-osobową grupę z Rozmierki.
Wyrok: śmierć
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. UB zorganizowało akcję operacyjną pod kryptonimem "Łączność" na skutek czego zatrzymano dziewięciu członków "Gross Massdorf Oberschlesien". W aktach sprawy zostali oni przedstawieni przez ubeków jako "wrogowie ustroju", którzy przez przecięcie kabli telefonicznych dążyli do osłabienia gospodarki PRL.
W 1950 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach wymierzył członkom grupy surowe kary. Proces był pokazowy. Alfons Piontek i jego kolega Franciszek Czok zostali skazani na karę śmierci. Pozostali usłyszeli wyroki od 10 do 15 lat więzienia, a osoby uznane za pomocników od dwóch do sześciu lat więzienia.
Kara śmierci nigdy nie została jednak wykonana. Na mocy amnestii prezydent Bolesław Bierut zmienił obu skazanym wyroki na 15 lat więzienia. W następnych latach przeprowadzono jeszcze jedną amnestię, na mocy której skrócono wyroki wszystkim więźniom związanym z "Gross Massdorf Oberschlesien". Ostatni na wolność wyszedł Alfons Piontek. Był wtedy 1957 r.
Bezpieka miała pretekst
Ale tajna organizacja z Rozmierki nie była jedyną na Opolszczyźnie, która sympatyzowała z nazistowskimi poglądami. W powiecie strzeleckim działała ponadto grupa pod skrótem "O.B.d.O. F.H.SS Gelende 444/22", która rozsyłała listy z pogróżkami do urzędników na wysokich stanowiskach. Ich członków nigdy jednak nie złapano.
Z kolei w Sławięcicach podobną organizację założył Marian Fichtner. Impulsem do tego była informacja, którą usłyszał w londyńskim radiu. Podało ono, że na terenie Niemiec Zachodnich powstała organizacja "Związek Ślązaków", która będzie dążyć do zmian granic. W ciągu zaledwie roku Fichtner i jego 5 kompanów, którzy nazwali grupę "Schlesienbund" zgromadzili m.in. 15 sztuk broni i 283 sztuki amunicji. W planach mieli napady na jednostki MO i UB. Chcieli także ograbić miejscowe spółdzielnie.
Maciej Bartków - dziennikarz i autor książki "Werwolf na Górnym Śląsku - prawdziwa historia niemieckiego podziemia" - zauważa, że tego rodzaju grup rzeczywiście było w regionie sporo. Stwierdza jednak, że mimo wielu udokumentowanych działań sabotażowych i przestępczych, te organizacje nigdy nie były na tyle silne, by zagrozić PRL-owi. Nigdy na terenie Śląska nie było silnych struktur niemieckiego podziemia, które mogłyby doprowadzić do przesunięcia granic, co z kolei przypisywała im bezpieka. Nie byli też w stanie zagrozić gospodarce PRL-u, np. poprzez zwyczajne przecięcie przewodów telefonicznych.
"Trudno za takowych uważać zatrzymywanych na terenie województwa w większości prostych robotników, byłych członków Hitlerjugend czy dezerterów z armii niemieckiej (...)" - pisze Maciej Bartków.
Jego zdaniem ubecy celowo wyolbrzymiali w swoich raportach zasięg i siłę nielegalnych organizacji, by w jakiś sposób usprawiedliwić własne brutalne postępowanie, np. bicie niewinnych ludzi podczas przesłuchań. UB wychodziło z założenia, że skoro na tych ziemiach działa tak "groźny" wróg, to można użyć wszelkich środków, żeby zlikwidować zagrożenie.
Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii i autorem książek o ziemi strzeleckiej. W artykule wykorzystano fragmenty książki Macieja Bartkowa "Werwolf na Górnym Śląsku - prawdziwa historia niemieckiego podziemia". Cytowane relacje pochodzą z notatek Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Opolu oraz akt Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu.
Radosław Dimitrow
NOWA TRYBUNA OPOLSKA