- Czarownice w Polsce to był sfeminizowany zawód?
- Tak, chociaż mężczyźni też byli o to posądzani, ale zwykle działo się to w wyniku powołania, czyli byli wskazywani przez przesłuchiwaną "czarownicę" jako wspólnicy. Czarownicy najczęściej zdarzali się na terenie dzisiejszej Finlandii, Łotwy, Estonii. Ale generalnie dominowały kobiety.
- Dlaczego?
- To wynikało ze statusu społecznego kobiety. "Czarownice" zwykle były biedne, nie miały własnego majątku. Jeśli zarobkowały - to w takich zawodach jak opiekunka dzieci lub przy kuchni, albo przy zwierzętach hodowlanych. Gdy dzieci w jakimś domu zaczęły niedomagać, albo zwierzęta w oborze padać - to na kogo najłatwiej było zrzucić podejrzenie, jak nie na osobę, która na co dzień się nimi zajmowała?
Kobiety były też zielarkami, akuszerkami, wykonywały mikstury na wszelkie przypadłości - taka osoba w pierwszej kolejności była posądzana o czary. Nie umiano zdefiniować wielu chorób, więc uznawano, że są za nie odpowiedzialne czary. Nawet lekarze jeszcze w XVII wieku twierdzili, że są bezsilni wobec chorób wywołanych czarami. Kobiety obarczano też odpowiedzialnością za niekorzystne zjawiska przyrodnicze i anomalie pogodowe.
- Dlaczego głównie kobiety obarczano winą za wszelkie nieszczęścia, plagi i klęski?
- To był męski świat i ten świat bał się kobiet.
- Bo potrafiły zamieszać w męskim świecie, sprawić, że wojownik okazywał słabość?
- Chociażby, ale nie tylko. Diabła wyobrażano sobie przecież prawie zawsze pod postacią mężczyzny, zatem to kobiety mogły się skusić na kontakty z nim. Jednocześnie niewiasty uznawano za słabsze fizycznie, ale i intelektualnie. W takiej sytuacji najłatwiej było oskarżać o czary kogoś, kogo się bano, nie rozumiano, uznawano za gorszego.
A już szczególnie podejrzane były te niewiasty, które wychodziły poza przyjęty kanon: na przykład mieszkały same, gdzieś na uboczu, były samodzielne, miały swoje zdanie i na dodatek je głośno wyrażały, były kłótliwe, czasem nieprzyjemne dla sąsiadów. Oto cytat z "Nowych Aten" księdza Benedykta Chmielowskiego: "mogą (...) pobudzić burze, błyskawice, pioruny, grady, deszcze wielkie, na zbóż wybicie, drzew urodzajnych obicie, połamanie, wiatry, wichury zbudzone nieznośne na obalenie domów."
- Jakie były polskie czarownice?
- Miały około 50 lat i więcej, zwykle samotne, choć znany jest przypadek, że kobieta wydająca córkę za mąż poszła do karczmarza i poprosiła, aby przygotował jej beczkę piwa. Karczmarz odmówił, następnie zaczęły spotykać go nieszczęśliwe wypadki, dziś uznalibyśmy to za zbiegi okoliczności. Skojarzył te fakty z odmową i posądził kobietę o czary. Kobiety młodsze najczęściej oskarżano o czary miłosne.
- Polskie czarownice były okrutne?
- Czasem tak, częściej jednak lubiły się bawić, latały na sabaty…
- Na czym latały?
- Różnie: na kiju, na krześle, biedniejsze - jeździły na świni. Bogate - karocą. Jeszcze inne prosiły koleżanki o pomoc i na postronku przywiązywały się do czarownic i tak leciały razem na sabat. Dostawały też rzekomo od diabła różne maści, które wcierało się w stopy i dzięki nim można było latać.
- Jak już doleciały na ten sabat, to...?
- Bardzo lubiły się bawić i tańczyć. W polskiej kulturze mamy zupełnie inny obraz sabatu niż w kulturze zachodniej. Tam to było coś makabrycznego: mordowanie dopiero co narodzonych dzieci, najczęściej jeszcze nieochrzczonych. Często zjadano je, pieczono, gotowano lub robiono z nich tajemnicze maści. Na sabatach urządzano także dzikie orgie na cześć diabła i tak dalej. Natomiast w Polsce sabaty to była muzyka, biesiada, tańce. Polskich sędziów przesłuchujących czarownice interesowało, co czarownice jadły i piły na sabatach.
- Jakie było menu?
- W 1685 roku oskarżona o czary Anna Warwaska zeznała, że "szkapiemi rurami pijałym miasto kieliszków, jadłym szkapie gówno." Najczęściej jednak w trakcie diabelskich bankietów jedzono kapustę, jarmuż, kaszę i rzepę, robiono także ser. Polskie czarownice wolały na sabatach najadać się do syta, bo w rzeczywistości najczęściej były one biedne i nie dojadały, potem, oczywiście oddawać się tańcom i obcowaniu cielesnemu.
- A jaki był uwodzący je diabeł?
- Z polskich procesów zachował się obraz diabła jako młodego, elegancko ubranego mężczyzny, z pięknym kapeluszem na głowie, który kusił kobiety. Literatura zna wprawdzie przypadki, kiedy to mężczyzna był opanowany przez diabła w postaci kobiety, a w przypadku Johna Pohlmana, który został oskarżony o czary w 1670 roku w Braniewie diabeł miał przybierać postać kobiety tylko do określonych czynności. W innym przypadku oskarżona o czary kobieta Dorota Müler, także z Braniewa, w 1684 roku zeznała, że jej diabeł Kasper do kontaktów cielesnych przybierał postać psa. Cóż, i tak bywało.
- Właściwie czemu kobieta miałaby się dać uwieść diabłu?
- Bo - jak wynika z zeznań - szczególnie na początku znajomości diabeł to istota bardzo opiekuńcza, ot - przyszedł, przykrył zziębniętą osamotnioną niewiastę kocem, przytulił, pocieszył. Czyli taki idealny partner, którego oskarżone kobiety w życiu codziennym nie miały… Ale, uwaga: diabeł zmieniał swoją postać w miarę procesu sądowego. Po kolejnych torturach, próbach pławienia, próbach łez - ów diabeł w zeznaniach czarownicy był coraz bardziej szkaradny. Jest już coraz gorszy, nie wywiązuje się z obietnic danych kobiecie: że będzie ją wspierał, chronił, pomagał jej. Opuszcza swe czarownice.
- Instytucja małżeństwa miała znaczenie dla polskich procesów o czary.
- Małżeństwo było instytucją bardzo poważaną - z tej przyczyny uratowano niejedną kobietę przed wyrokiem za czary.
- Myślałam raczej, że mężczyźnie, który chciał się uwolnić od żony, najłatwiej było posądzić ją o czary i w ten sposób zyskać wolność. Bo rozwodów wówczas raczej nie było…
- Znany był przypadek pewnego mężczyzny z Krakowa, który podał do sądu swą żonę, oskarżył ją, że jest opętana. Sąd kościelny zdecydował, że ta kobieta przynależna jest mężczyźnie, a nie demonowi i mąż ma jej pomagać w uwolnieniu się od diabła. Sąd zabronił rozwiązania małżeństwa, mimo że mężczyzna był przerażony tym, jak jego żona się zachowywała…
- Jakie były objawy tego opętania?
- Konwulsje, drgawki, bulgotanie, nagłe utraty przytomności…
- Czyli zapewne padaczka?
- Prawdopodobnie. Inny przypadek - Mikołaj z Birkowa podał do sądu w 1457 roku żonę o to, że czasowo spowodowała jego impotencję, która wystąpiła zaraz po ślubie. Uważano, że jeśli impotencja jest wrodzona - to jest chorobą. Jeśli jest czasowa - to wynik czarów. Sąd kościelny zabronił rozwiązania małżeństwa, choć uznał, że impotencja jest wynikiem czarów i nakazał przez pół roku kontynuować pożycie.Kolejny przykład: Grzegorz, mąż Małgorzaty, wniósł sprawę do sądu, uznając, że przyczyną jego niemożności są czary. Sąd zdecydował, że małżonkowie mają nadal mieszkać razem przez 3 lata, miłować się i spać razem nago w łożu małżeńskim.
- Czy zdarzyło się, że mąż uratował żonę od zarzutu o czary?
- Czy uratował nie wiadomo, bo nie znamy końca sprawy sądowej. Niemniej jednak w 1630 roku w Wielkim Księstwie Litewskim mąż zażarcie bronił swojej żony Wysockiej, oskarżonej o czary przez Mikołaja Jelskiego. Mąż zanegował wszystkie zaznania świadków, twierdząc, że to służba i nie może ona zeznawać przeciw szlachcie. Wykorzystywał on wszelkie możliwe potknięcia oskarżających.
- Czy Śląsk, który był wówczas poza granicami Polski, miał własne czarownice?
- Dość powszechnie znany jest przypadek ze Świdnicy, w którym oskarżonych zostało kilkadziesiąt osób o herezję i przynależność do dziwnej sekty, na pograniczu satanizmu. Heretyków ścigano nie tylko na Dolnym Śląsku, ale również w niedalekiej Nysie. W sumie spalono na stosach około 50 osób w Świdnicy, Wrocławiu, a także w Nysie. Jednym z inkwizytorów papieskich do zwalczania herezji na terenie biskupstwa wrocławskiego był dominikanin Perygryn z Opola, który mianowany na to stanowisko został prawdopodobnie w 1318 roku.
- Czy stosunki społeczne, jakie panowały w Polsce szlacheckiej, miały wpływ na polskie procesy sądowe?
- Tak, ponieważ szlachcic był właścicielem swych poddanych. To praktycznie od niego zależało, czy zechce posądzić lub zgodzi się na posądzenie określonej osoby o czary, czy też nie. Pamiętajmy, że spalenie na stosie poddanego było dla szlachcica stratą finansową. Tracił poddanego wykonującego konkretną pracę, musiał zastąpić go innym.
- Szlachcice bronili swych czarownic?
- Zrobił tak Adam Kurczewski w 1680 roku. W wyniku rzekomych czarów jego sąsiadowi, Zygmuntowi Jaraczewskiemu, padło 17 sztuk bydła, a odpowiedzialna za to miała być Regina Organiścina, poddana właśnie pana Kurczewskiego. Trzeba nadmienić, że obaj szlachcice sądzili się w kwestiach majątkowych, a owa rzekoma czarownica stała się idealną bronią mającą na celu zastraszenie sąsiada i ostateczne zwycięstwo procesowe. W końcu doszło nawet do bijatyki o wymienioną czarownicę, której właściciel bronił nawet zbrojnie.
- Proces o czary był drogi?
- Trzeba było zapłacić sędziom, katowi, chłopu za przewiezienie drewna na stos. Jego koszt to więcej niż zakup dwóch wołów, a więc bardzo dużo. Poza tym szlachta wyznawała filozofię: poddani to moja własność i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić ze swymi podwładnymi. Co z tego, że sąsiad krzyczy, że mam czarownicę w majątku? To jest moja czarownica i wara innym od tego.
- Jaka była procedura sądowa, że tak łatwo było posądzić kobietę o czary?
- W pierwszej kolejności osoba posądzona o czary trafiała przed sąd kościelny. W przypadku czarów błahych, na przykład miłosnych, niepowodujących znaczących uszczerbków na zdrowiu, sąd kościelny mógł skazać na kary przewidziane prawem kanonicznym, takie jak pokuta, pielgrzymka. Natomiast jeśli uznawano, że są to czary większego kalibru, na przykład szkoda na majątku, zdrowiu i życiu osób trzecich, sprawę kierowano do sądu cywilnego. Takie czary były przestępstwem najcięższym.
- Przestrzegano tej procedury?
- Najczęściej nie i od razu oddawano taką osobę przed sąd cywilny.
- Duchowni nie protestowali, że ktoś wkracza w ich kompetencje?
- Oczywiście, że się buntowali, jeden ksiądz nawet z tego powodu pobił w Poznaniu cywilnego ławnika. Ale powróćmy do procedury - osoba oskarżająca nie musiała przedstawiać dowodów winy, to był obowiązek sędziego, czyli w zasadzie państwa. Stąd taka łatwość w stawianiu zarzutów o czary. Wyrok skazujący można było wydać tylko po przyznaniu się oskarżonego do winy.
- Więc sięgano po tortury, by to przyznanie wymusić?
- Po części tak. Jeśli po trzykrotnych godzinnych torturach - na tyle zezwalało prawo, chociaż łamane było bardzo często - osoba oskarżona przetrwała i nie przyznała się do winy, należało ją uniewinnić, ponieważ ona - dzięki boskiej pomocy - przetrwała w swej niewinności.
- Jakaś czarownica przetrwała tortury bez przyznania się do winy?
- W Polsce tortury były proste i bardzo skuteczne, kobiety więc opowiadały sędziom, co tylko ci chcieli. Wcześniej były jednak przesłuchania bez tortur. Jeśli na podstawie aktu oskarżenia oraz zeznań świadków uznano, że oskarżona była winna, to można było przystąpić do tzw. prób. Jedną z nich była próba wody: na powrozie spuszczano do rzeki osobę związaną w tzw. kozła, czyli lewa noga z prawą ręką i prawa noga z lewą ręką, i sprawdzano, czy taka osoba utrzyma się na wodzie.
Jeśli tak, to była winna, a jeśli poszła pod wodę uznawano to za dowód jej niewinności. Kobiety same prosiły o te próby, licząc, że jakimś cudem zanurzą się w wodzie i okażą się niewinne. W zasadzie na tym etapie procesu nie miały wiele do stracenia, bo już wcześniejsze dowody wskazywały na potencjalną winę oskarżonej. Inne próby to: próba wrzątku, próba łez…
- Ta ostatnia na czym polegała?
- Czytano oskarżonej fragmenty Pisma Świętego, najczęściej o męce pańskiej. Każdy gorliwy chrześcijanin winien wówczas zapłakać. Wierzono, że czarownice nie płaczą…
- A jeśli oskarżona zapłakała podczas tortur?
- To się już nie liczyło.
- Kiedy odbył się ostatni proces czarownic w Polsce?
- Ostatnią sprawę o czary, według mojej wiedzy, przeprowadzono w Małopolsce, gdzie powieszono - nie spalono - chłopa za rzekomy pakt z diabłem. Było to w roku 1774. Dwa lata później konstytucja z 1776 roku zabroniła procesów o czary, ale już wcześniej sędziowie ich nie przyjmowali. Oświecenie uratowało wiele kobiet przed oskarżeniami o czary, ale jako ciekawostkę podam, że w 1955 roku doszło do pobicia niejakiej Leokadii Adaś, którą sąsiedzi oskarżyli o czary.
EWA BILICKA, Nowa Trybuna Opolska