rodził się w 1904 r. we Frantówce w okolicach Humania w ziemiańskiej rodzinie herbu Topór o patriotycznych tradycjach. Zbyszewscy, jak sugerują badania Marii Dernałowicz, pochodzili z wielkopolskich Zbyszewic, a w XVIII wieku jedna z ich linii zasiedliła ziemie ukraińskie. Członkowie rodziny brali udział w obu insurekcjach – listopadowej i styczniowej, co spowodowało liczne konfiskaty części majątków.
Szczęsny czas dzieciństwa i piekło wojennego Kijowa
Karol Zbyszewski kształcił się wraz z rodzeństwem, w tym o rok starszym bratem Wacławem (później dyplomatą i wybitnym publicystą) w domu, pod okiem guwernerów. Jego postępy w nauce wyglądały w porównaniu do brata nadzwyczaj blado, a on sam wolał raczej oddawać się dostępnym rozrywkom: „Jeździłem dobrze konno, powoziłem czwórką w licu, łapałem sprytnie ryby, nosiłem żółwie w kapeluszu, ale na stroniczce rosyjskiej „diktowki” waliłem pięćdziesiąt byków i nie umiałem tabliczki mnożenia”. W 1915 r. cała rodzina zamieszkała w Kijowie, gdzie bracia zaczęli uczęszczać do renomowanego rosyjskiego gimnazjum Naumenki. Doskonale prosperujące interesy ojca, Mariana Alfreda Zbyszewskiego, sprawiały, że rodzina żyła na świetnej stopie materialnej – zajmowała na przykład 12-pokojowe mieszkanie przy ulicy Aleksandrowskiej, w jednym z reprezentacyjnych rejonów miasta nad Dnieprem. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej i zajęciu miasta przez Armię Czerwoną, rodzina nie tylko znalazła się w niedostatku, ale też z bliska obserwowała okrucieństwo bolszewików. Kilkunastoletni Karol był świadkiem wielu egzekucji, kradzieży i aktów bandytyzmu, dokonywanych przez oddziały czerwonoarmistów. Te wydarzenia wywarły na nim fatalny wpływ – z ziemiańskiego syna, zachowującego dobre maniery „paniczyka” zamienił się w ulicznego awanturnika, złodziejaszka i stroniącego od nauki włóczęgę. Do antyrosyjskości zaś, w której Karol (tak jak i Wacław) zostali wychowani, dołączył teraz radykalny antykomunizm, który stał się później znakiem rozpoznawczym obydwu braci. W styczniu 1920 r., będąc niespełna 16-letnim młodzieńcem, na polecenie matki obawiającej się zupełnego zbandycenia syna, uciekł do nowo odrodzonej Polski. Warszawa stała się niebawem miejscem zamieszkania jego całej rodziny. Traumatyczne przeżycia Zbyszewskich pogłębiła jeszcze pauperyzacja i utrata gromadzonego przez wiele pokoleń majątku. Na skutek pokoju ryskiego z 1921 r. ziemie, na których znajdowały się ich posiadłości, przypadły nie Polsce, a Rosji Sowieckiej.
Międzywojnie
W Warszawie Karol Zbyszewski uczęszczał do Gimnazjum Męskiego Kazimierza Kulwiecia, zdając w nim (acz dopiero za drugim razem) maturę. W latach 1924-1929, studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim, uczęszczając na seminarium jednego z najwybitniejszych polskich historyków, Marcelego Handelsmana. W 1928 r. zadebiutował jako dziennikarz w wileńskim ,,Słowie”, redagowanym przez słynnego Stanisława Cata-Mackiewicza, konserwatystę związanego z tzw. „żubrami wileńskimi”. To wtedy Zbyszewski nawiązał przyjaźń z oboma braćmi Mackiewiczami – Stanisławem i Józefem, relacje te przetrwały do końca życia. Szlify zdobyte w ,,Słowie” zaowocowały podjęciem współpracy z kolejnymi pismami, m.in. „ABC”, „Czas”, „Bunt Młodych”, „Goniec Warszawski” czy tygodnikiem „Prosto z Mostu”, założonym przez Stanisława Piaseckiego. Zbyszewskiego szczególnie kojarzono z zabawnymi, pisanymi ostrym językiem felietonami. Odnosił się w nich do różnych spraw z zakresu polityki, życia społecznego, historii i kultury, tak w kraju, jak i za granicą. Będąc konserwatystą, w II połowie lat trzydziestych sympatyzował z obozem narodowym. Opowia dał się za Polską silną gospodarczo i militarnie, jednocześnie był zaciekłym przeciwnikiem rządów sanacji po śmierci marszałka Piłsudskiego, etatyzmu i antykomunistą. Istotnym tematem pisarstwa Zbyszewskiego z tamtego okresu był nieskrywany, często wyrażany w bardzo ostrych słowach antysemityzm. Radykalne poglądy w tej kwestii (był m.in. zwolennikiem emigracji Żydów z Polski) nie przeszkadzały publicyście uczęszczać na doktoranckie seminarium profesora pochodzenia żydowskiego czy mieć przyjaciół-Żydów. W wolnych chwilach Karol Zbyszewski oddawał się swoim pasjom. Pierwszą z nich był sport - dziennikarz od młodości grywał w piłkę nożną, a w latach 20. i 30. był napastnikiem w A-klasowej drużynie AZS Warszawa. Uwielbiał też tenis, odnosząc również i tu sukcesy. Drugą pasję stanowiły motocyklowe wycieczki, tak po Polsce, jak i w Europie. Na początku 1939 r. Zbyszewski wydał książkę pt. „Niemcewicz od przodu i tyłu”, która zyskała z miejsca rzesze czytelników (już w maju 1939 r. ukazało się jej drugie wydanie) i przyniosła dużą popularność. Pierwotnie miała się stać podstawą doktoratu pisanego u Handelsmana, ale ze względu na nienaukowy styl promotor nie poparł pracy. Zbyszewski w ,,Niemcewiczu”, niekonwencjonalnie, prześmiewczo i kontrowersyjnie podjął na nowo dyskusję o powodach upadku I Rzeczpospolitej. Wrogi konwenansom i martyrologicznemu przedstawianiu historii Polski, tragiczne wydarzenia opowiedział zabawnie, kpiarsko, nie oszczędzając ani szlachty, ani duchowieństwa, ani króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, którego przezwawszy ,,Kluchosławem”, uczynił antybohaterem swojej opowieści. Odpowiedzią na publikację było kilkadziesiąt recenzji w prasie – zarówno entuzjastycznych, jak i bardzo krytycznie odnoszących się do książki.
Wojna
We wrześniu 1939 r. – niezmobilizowany ze względu na trapiącą go od dzieciństwa astmę – Zbyszewski nie wziął udziału w działaniach bojowych. Tuż po ataku ZSRS na Polskę przedostał się na Litwę, skąd przez Łotwę, Szwecję, Norwegię i Anglię dotarł do Francji i wstąpił do organizującego się Wojska Polskiego. Był rozgoryczony, jak większość powrześniowego uchodźstwa, upadkiem państwa. W liście do Jerzego Giedroycia pisał: ,,Jeśli powstanie Polska, to jedyna posada, której w niej pragnę, to posada kata. Wieszanie Rydza, Sławoja, Kasprzyckiego i innych będzie i tak zbyt łagodną dla nich karą”. Niewiele łagodniejszy był w reaktywowanym w styczniu 1940 r. mackiewiczowskim „Słowie”, z którym z miejsca nawiązał współpracę. Gdy zaczęła organizować się Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich, Karol Zbyszewski nie zastanawiał się długo. W jej składzie wyruszył pod koniec kwietnia 1940 r. do Norwegii. Walczył pod Narwikiem, a na froncie pełnił – zgodnie ze swoimi umiejętnościami – rolę gońca motocyklowego. Po klęsce Aliantów w Norwegii i ewakuacji brygady Zbyszewski trafił do Szkocji, gdzie dalej służył w wojsku. Następnie wyjechał do Londynu i rozpoczął współpracę z „Dziennikiem Polskim”, najważniejszym czasopismem polskiej wojennej, a później powojennej emigracji. Trwała ona – bagatela – 50 lat, do śmierci pisarza w 1990 r. Nie był to jedyny tytuł, w którym publikował – jego teksty ukazywały się bowiem m.in. w „Polsce Walczącej” i „Wiadomościach Polskich Politycznych i Literackich”. W tych ostatnich zamieścił w styczniu 1941 r. kontrowersyjny szkic „Poleszuk”. Skutkiem kpin Zbyszewskiego z przygotowań WP do wojny i napisania, że podczas jednej z bitew wszyscy oficerowie polscy zdezerterowali, była interwencja Naczelnego Wodza gen. Sikorskiego i proces przed sądem polowym oraz kara dwóch miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Z biegiem lat autor „Niemcewicza” stopniowo pozbywał się nadziei na korzystne dla Polski zakończenie wojny. Nie miał też złudzeń co do postawy USA i Wielkiej Brytanii w sprawie polskiej. Jeszcze w sierpniu 1944 r. przeczuwał, iż poważna pomoc wojskowa ze strony aliantów zachodnich, na jaką liczyli powstańcy warszawscy, nie nadejdzie. Jego wątpliwości nie budziła też kwestia granicy wschodniej – twierdził, iż Polska będzie zmuszona do oddania Kresów Wschodnich Związkowi Sowieckiemu. Przeczucia te już wkrótce się sprawdziły.
Emigrant z wyboru
Po 1945 r. Zbyszewski był jedną z charakterystycznych postaci ,,polskiego Londynu” oraz emigracji nazywanej „niezłomną”, prezentującej zdecydowane, nieprzejednane stanowisko względem Polski Ludowej. Bezkompromisowość i antykomunizm Karola Zbyszewskiego zadecydowały o tym, że, podobnie jak spora część ludzi kultury (tak samo jak np. jego brat Wacław), którzy opuścili kraj po wybuchu II wojny światowej, nie zdecydował się na powrót do ojczyzny. Więcej, nigdy jej też nie odwiedził. Cały czas bacznie jednak śledził to, co się działo nad Wisłą. Doświadczywszy wielu rozczarowań związanych z brakiem korzystnych dla Polski rozstrzygnięć, najpierw w czasie wojny, a następnie po jej zakończeniu, nie wierzył w szybkie odzyskanie przez Polskę suwerenności. Ostrożnie i nieufnie przyjmował wszelkie zmiany polityczne zachodzące w PRL. Kontynuował pracę dziennikarską – trzon tej aktywności stanowiło drukowanie w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” (w latach 1973-1984 był redaktorem naczelnym gazety). Popularnością cieszyła się jego rubryka „Ty-lon”, pełna plotek z życia emigracyjnego oraz czwartkowe felietony. Zbyszewski publikował też na łamach wielu innych periodyków, by wymienić ,,Wiadomości”, „Kronikę”, czy „Orła Białego”. Ukazywały się jego książki, przeważnie zbiory publicystyki oraz jedna powieść, pt. „Ktoś, kto jest kimś innym” z 1972 r. Ponadto pisarz przez wiele lat obecny był na antenie Radia Wolna Europa, choć za szefem tej rozgłośni, Janem Nowakiem-Jeziorańskim nie przepadał. Zbyszewski był publicystą znanym i cenionym przez czytelników. Dowodem uznania dla niego ze strony krytyki była chociażby nagroda londyńskich ,,Wiadomości” w 1964 r. za książkę „Wczoraj na wyrywki”. Prywatnie wiódł niepozbawione trosk materialnych życie emigranta. Nigdy nie dorobił się własnego mieszkania i przez kilkadziesiąt lat wynajmował wraz z żoną Wandą i urodzoną w 1948 r. córką Teresą bardzo skromne lokum przy Stanhope Gardens na londyńskim South Kensington. Pewne urozmaicenie stanowiły podróże – w szczególności do Hiszpanii, Francji, Włoch oraz realizacja pasji sportowych.
„Zgoda będzie zgubą”
Co ciekawe, publicysta przeciwny był idei zjednoczenia podzielonej polskiej emigracji (co potęgowała najpierw sprawa następstwa na urzędzie Prezydenta RP po śmierci Władysława Raczkiewicza, a później fiasko procesu zjednoczenia w 1954 r. i pozostanie na prezydenckim stolcu Augusta Zaleskiego). Zwłaszcza od lat 50. nie przypisywał też większego znaczenia działalności instytucji Polskiego Państwa na Uchodźstwie. Uważał, że nie mają one żadnego wpływu na odzyskanie przez Polskę suwerenności. Twierdził, że rozstrzygnąć to mogą wyłącznie przetasowania na międzynarodowej scenie politycznej. Najpełniej Zbyszewski swoje poglądy w tych kwestiach wyraził w 1952 r. w londyńskich „Wiadomościach” w tekście „Zgoda będzie zgubą”. Pisał m.in.: „Zgoda to luksus, na który może sobie pozwolić tylko najsilniejszy naród”. I dalej: „Rozbicie nie zapewnia, samo przez się, sukcesu. Ale daje więcej szans… ktoś, któraś grupka, gdzieś, kiedyś, jakoś, przypadkiem, może jednak stosownie trafi, trąci we właściwą strunę… Bezmyślną jednomyślnością nie odzyskuje się niepodległości”.
Ostatnie lata
Dziennikarz z dużą rezerwą traktował przemiany, które dokonywały się w Polsce pod koniec lat 80., wciąż jakby nie dowierzając, iż jest możliwe uwolnienie się z zależności od Związku Sowieckiego. Wielkim szacunkiem darzył papieża Jana Pawła II, nazywając go przywódcą narodu polskiego i najwybitniejszym Polakiem od stuleci. Emerytura i ostatnie lata życia były dla Karola Zbyszewskiego trudne, jeśli chodzi o życie prywatne. Zawsze aktywny zawodowo, towarzysko, uprawiający sport, teraz niemal nie opuszczał mieszkania, opiekując się ciężko chorą żoną. Mimo to pisał, niemal do ostatnich tygodni przed śmiercią. Zmarł 16 listopada 1990 r. w wyniku choroby nowotworowej.
Dlaczego warto czytać Zbyszewskiego?
Czy dzisiaj twórczość Karola Zbyszewskiego może cokolwiek, prócz pierwszorzędnej rozrywki, dostarczyć czytelnikowi? Biorąc pod uwagę choćby trudną i skomplikowaną sytuację na arenie międzynarodowej Zbyszewski wydaje się nauczycielem i propagatorem realizmu oraz trzeźwości politycznego myślenia. Cenna może być tu zwłaszcza jego publicystyka z końcowych lat II wojny światowej. Lepszy (i bezpieczniejszy) wydaje się bowiem umiarkowany, czasem może nawet przesadzony pesymizm niż nieuzasadniony niczym hurraoptymizm. Wrogi frazesowi i wszelkiej tromtadracji, wytykający narodowe przywary dziennikarz proponuje inne, wolne od romantycznych uniesień spojrzenie na różne kwestie. Wart jest uwagi i z tego względu, by czasem z dystansu i z przymrużeniem oka spojrzeć na otaczającą rzeczywistość. Raz jeszcze oddając mu głos: „Ze wszystkich płynów łzy są najobrzydliwszym. Śmiech to jedyny narkotyk, który nawet w największych dawkach nigdy nikomu nie zaszkodził”.