Jako pierwszy tego typu specjalista dr Pragłowski znalazł się w kwietniu 1943 roku w Smoleńsku. Brał udział w ekshumacjach, widział ciała polskich oficerów i rozumiał, że była to zbrodnia NKWD. Ta wiedza nie ułatwiła mu później, w powojennej Polsce kariery zawodowej.
Mimo dorobku naukowego nie został profesorem; trafił do Zabrza, gdzie założył i rozwijał Zakład Medycyny Sądowej.
Ośrodek cieszył się wśród kryminologów wielkim szacunkiem. Pisze o tym w swoich wspomnieniach "Ludzie i cienie" (Kraków Księgarnia Akademicka 2006) płk Stefan Tokarz, milicjant pionu dochodzeniowo-śledczego, nazywający się po prostu detektywem.
Tokarz wspomina, że po raz pierwszy pojawił się u dr Pragłowskiego w Zabrzu w latach 60. Młody podporucznik milicji chciał wyjaśnić sprawę mumii. Chodziło o wyschnięte ludzkie szczątki, szczelnie zawinięte w poszwę pościelową, znalezione na poligonie wojskowym w pobliżu Gliwic. Leżały na na terenie strzeżonym, ale nikt nie wiedział, skąd się tam wzięły. Dlaczego nie zakopano zwłok? Tokarz chciał wiedzieć, czy jest to ofiara zabójstwa, mężczyzna czy kobieta.
Opowiada, że wszedł do jasnej sali sekcyjnej z kamiennymi stołami. Powietrze przesycone było słodkawo-mdlącym zapachem. Dr Pragłowski miał około sześćdziesięciu lat, był dość wysoki. Tokarz opisuje, że doktor miał twarz smagłą, szerokie czoło poznaczone zmarszczkami, oczy przesłonięte okularami, przerzedzone włosy zaczesane do tyłu z przedziałkiem, był gładko ogolony, tylko górną wargę ocieniał starannie przystrzyżony siwy wąs.
Pochylił się nad czaszką, obejrzał żebra, mostek i miednicę mumii. Wypowiedział swoją nieoficjalną opinię. Jak pisze Tokarz, mówił ciepłym barytonem, ze śpiewnością świadczącą o tym, że nie jest rodowitym Ślązakiem, ale przybyszem z Kresów Wschodnich. Stwierdził, że szczątki należą do młodego człowieka, płci męskiej. Określił też przybliżony czas mumifikacji. Dodał, że nie widzi obrażeń, że należy wykonać badania toksykologiczne.
Niestety, autor wspomnień nie podaje, jakie było rozwiązanie zagadki mumii na poligonie. Przechodzi do innych spraw, którymi na jego prośbę zajmował się dr Pragłowski. Było ich tak wiele, że nawet nie może podać ich liczby. Ale każde z tych spotkań wiązało się z jakąś ludzką tragedią, śmiercią. Tokarz pisze, że spokój, powaga i szacunek, z jakim doktor traktował swoje zajęcie sprawiały, że on też nie odczuwał tak mocno makabryczności sytuacji w prosektoriach i na miejscach zbrodni.
Wspomina sprawę taksówkarza; doktor Pragłowski dokładnie opisał narzędzie zbrodni, które ułatwiło wykrycie zabójcy. Ten przypadek został omówiony w podręczniku dla lekarzy. Ostatni raz doktor pomagał Tokarzowi w zagmatwanej sprawie zabójstwa starszej kobiety, zabitej na pozór bez motywów. Doktor, chociaż już na emeryturze, przyjechał na miejsce zbrodni. Długo oglądał zwłoki, ich ułożenie i złamaną laskę, którą staruszka podpierała się za życia. Posłużyła sprawcy jako narzędzie zbrodni. Potem przedstawił swoją wersję wydarzeń. Okazało się trafna. Zabił wnuczek.
Tadeusz Pragłowski zmarł w 1980 roku. Ile to razy doktor poza oficjalnym protokołem pomagał detektywom dociec prawdy, pisze Tokarz. I dodaje, że na Śląsku odpłacano mu niewdzięcznością za to, że śmiał znać prawdę o Katyniu.
PCK w Katyniu
W 1943 roku lat temu do Katynia pojechała Komisja Techniczna PCK. 12-osobowa komisja brała udział w ekshumacji polskich oficerów zamordowanych i pochowanych w masowych grobach w Katyniu. W komisji byli: przedstawiciel Rady Głównej Opiekuńczej Edward Seyfert, pisarz Ferdynand Goetel, doktor medycyny sądowej Tadeusz Pragłowski, robotnik z fabryki Zieleniewskiego Kazimierz Prochownik i inni. Dzięki komisji powstał wykaz, opracowany przez Delegaturę PCK w Szwajcarii w 1944 r., z 2805 nazwiskami oficerów.
Grażyna Kuźnik
DZIENNIK ZACHODNI