Konfederacja Barska nieczęsto jest dziś obiektem zainteresowania historyków, a tym bardziej – pisarzy. Skąd pomysł, by poświęcić powieść właśnie temu wydarzeniu?
Prof. Wojciech Kudyba:Powodów jest wiele. Nowosądeckie osiedle, na którym od dwudziestu lat mieszkam, nazywa się „Barskie”, nieopodal miasta zaczyna się gęsta sieć szlaków turystycznych, prowadzonych śladami konfederatów. Trudno więc, poruszając się w takiej przestrzeni, nie zadać sobie pytania, czym był ruch barski. Dodatkowym bodźcem było narastające przekonanie, że konfederaci barscy zostali pokrzywdzeni nie tylko przez historię, ale i przez historiografię i dziś są słabo obecni w naszej pamięci historycznej. „Pułascy” to powieść, która powstała z potrzeby wypełnienia luki w naszej zbiorowej wyobraźni i jest napisana z myślą o najszerszym, także młodym czytelniku.
Rozmawiamy w czasie szczególnym dla Polski i świata, w dniach agresji Rosji na Ukrainę. Czy widzi Pan jakieś analogie w postępowaniu Rosji dziś i wówczas – w XVIII wieku?
Trudno czytać „Pułaskich” bez filtra współczesności. Zagłębianie się w XVIII wiek, poznawanie jego historii nieuchronnie skłania do refleksji dotyczącej mechanizmów geopolityki prowadzonej przez Rosję, a one nie zmieniły się aż tak bardzo. Co jakiś czas budzą się we władzach rosyjskich skrajne apetyty imperialne, a wraz z nimi scenariusze działania wobec sąsiadów. Najpierw rusza propaganda na użytek wewnętrzny i zewnętrzny, bo imperium próbuje tworzyć narrację, która ma otworzyć drogę do ingerencji w sprawy innego państwa. Ingerencji militarnej, politycznogospodarczej, administracyjnej, itp. Równocześnie z działaniami propagandowymi za pomocą strachu i pieniędzy buduje się własne stronnictwo zarówno w kolonizowanym kraju, jak i w innych wpływowych państwach, tworzy się sieć lobbystów i potencjalnych dywersantów, a potem wkracza się z armią na teren tego państwa. Tak było w Polsce w XVIII wieku, tak było w drugiej połowie wieku XX i w jakiejś mierze podobne mechanizmy funkcjonowały na Ukrainie – aż po obecną, brutalną wojnę, w której giną także kobiety i dzieci. W tym sensie poznawanie XVIII wieku może w jakiejś mierze służyć poznawaniu naszej współczesności.
Dlaczego najbardziej zainteresował Pana ród Pułaskich?
Ta rodzina odegrała w Konfederacji Barskiej kluczową rolę. Biografia Kmicica składa się przecież w połowie z elementów biografii Kazimierza Pułaskiego. Bardzo zależało mi jednak, by mój powieściowy świat nie był jednowymiarowy i nie sprowadzał się do wątków romantyczno- przygodowych. Właśnie dlatego młodzi bohaterowie pozostają w pierwszym tomie w cieniu, a na pierwszy plan została wysunięta postać ojca. Józef Pułaski był przecież ojcem-założycielem tego potężnego ruchu obywatelskiego, jakim była Konfederacja Barska. Skupiał w sobie najlepsze cechy Polaka-obywatela: szacunek dla prawa i dla własności, rezerwę wobec oligarchów i ich gier politycznych, koncyliacyjne usposobienie, pragmatyzm, duże zdolności negocjacyjne i organizacyjne, rozwiniętą wyobraźnię społeczną, głęboką religijność itp… Choć stał się sumieniem polskiego Sejmu, nie miał w sobie nic z postawy romantycznej. Nie mniej ważni są jednak w powieści zarówno jego synowie, jak i córki oraz żona. Najstarszy syn, Franciszek to postać początkującego intelektualisty, który – wciągnięty w wir wydarzeń wojennych – dojrzewa do zupełnie nowej roli życiowej. Z kolei Kazimierz stopniowo ujawnia swój wojskowy geniusz, a Marianna i Anna Pułaskie nagle odkrywają w sobie talenty dyplomatyczne i ogromne pokłady wrażliwości społecznej. Natomiast najmłodsza latorośl, Antoni, dostaje się do niewoli, a w czasie zesłania stopniowo idzie na współpracę z Rosjanami… Ród Pułaskich był więc dla mnie swoistą soczewką, która skupiała w sobie obraz sporej części ówczesnego społeczeństwa.
Czy o Konfederacji Barskiej można mówić jako o pierwszym antyrosyjskim powstaniu Polaków?
Rosyjska i neomarksistowska historiografia starała się za wszelką cenę uniemożliwić postawienie takiej tezy. Dziś jednak – m.in. dzięki dostępowi do archiwów rosyjskich – jest ona trudna do obalenia i zgadza się z nią większość historyków. Oczywiście, jak wszystkie wielkie ruchy społeczne, również Konfederacja Barska miała dwa oblicza i toczyła się w dwóch przenikających się, ale nietożsamych obszarach. Pierwszy plan można nazwać oligarchiczno- politycznym, bo obejmował on niezwykle skomplikowany splot magnackich intryg i walk o władzę. Wspominam w „Pułaskich” o personalnych konfliktach, ale moim głównym celem jest przedstawienie nie oligarchicznego, lecz obywatelskiego, republikańskiego i wojskowego oblicza konfederacji – wymazanego z naszej pamięci zbiorowej. Moi bohaterowie czerpią swoją siłę nie z realizmu politycznego, ale z głosu sumienia. Ten głos nakazuje sprzeciw wobec agresora nie ze względu na dogodną sytuację polityczną, ale właśnie pomimo niej. Pułascy uosabiają pewien mit racji moralnej i heroicznej postawy obywatelskiej, który popycha do działania, uruchamia potężny rezerwuar emocji społecznych, których materializacją staje się walka partyzancka prowadzona siłami głównie polskiego oręża. Fakty mówią same za siebie: Konfederacja Barska trwała cztery lata, a więc dłużej niż wszystkie inne powstania narodowe razem wzięte. Objęła całe terytorium Rzeczpospolitej – bo choć zaczęła się na Podolu, to piękne jej karty zapisywali mieszkańcy wszystkich miast i regionów ówczesnej Polski. Z zachowanych statystyk wynika, że brało w niej czynny udział grubo ponad 100 tysięcy żołnierzy – a zatem więcej niż w jakimkolwiek innym ruchu narodowowyzwoleńczym. W niemal każdej rodzinie szlacheckiej znajdował się jakiś konfederat. Warto też dodać, że to właśnie barzanie stali się pierwszą wielotysięczną grupą polskich zesłańców w głąb Rosji i na Syberię.
Jak ocenia Pan (z punktu widzenia osoby, która musiała doskonale poznać czasy panowania Poniatowskiego) postawę króla, de facto przez całe życie zauroczonego i uzależnionego od carycy Katarzyny?
Stanisław August Poniatowski jako król Polski jest dla mnie postacią dwuznaczną. Wyniesiony na tron na szablach 20-tysięcznego korpusu wojsk rosyjskich, nigdy nie był władcą w pełni samodzielnym. Trzeba uczciwie powiedzieć, że od czasu do czasu podejmował próby odzyskania swobody decyzji. Tak było też w czasie ruchu barskiego Nasz monarcha na polecenie ambasadora Rosji najpierw przecież wzywa na pomoc wojska rosyjskie i wysyła do walki przeciw konfederatom także polskie wojsko. Potem jednak okaże się, że bezpośrednie starcia pomiędzy wojskami komputowymi i konfederatami będą dość rzadkie i nie da się tamtego zrywu nazwać wojną domową – jak chce rosyjska historiografia i jak pisali polscy marksistowscy historycy. W połowie Konfederacji, w 1770 r., czując mocne oparcie w familii Czartoryskich, Stanisław August podejmie też inną ważną próbę politycznej emancypacji, która, jak udowodniła w swej pracy prof. Dorota Dukwicz, doprowadzi do załamania dotychczasowego systemu dominacji Imperium Katarzyny w Polsce i stanie się jedną z najistotniejszych przesłanek dla rosyjskich planów rozbiorowych. Warto więc podkreślić, że teza rosyjskiej i marksistowskiej historiografii, że to Konfederacja Barska przyczyniła się do rozbiorów, jest dziś uważana za fałszywą. Gdyby król – na co były w pewnym momencie duże szanse – opowiedział się po stronie konfederatów, wszystko prawdopodobnie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Otwarłyby się możliwości opanowania kilku ważnych twierdz – choćby w Kamieńcu Podolskim czy w Zamościu – i zyskania na czasie po to, by oddziały ochotników przemienić w regularną armię. Tak się nie stało, więc większość oligarchów dystansowała się od Konfederacji, a niektórzy – jak Franciszek Ksawery Branicki – walczyli przeciw powstańcom. Jeśli dołączymy do tego konflikty pomiędzy przywódcami Konfederacji, walki rozmaitych koterii, to stanie się jasne, że Rosjanie mieli mocno ułatwione zadanie w tłumieniu powstania.
Jakie są dziś najważniejsze źródła wiedzy o Konfederacji Barskiej? Czy w czasie kwerend poprzedzających pisanie książki znalazł Pan coś nieoczekiwanego i zaskakującego?
Podstawowym opracowaniem wciąż pozostaje potężna, dwutomowa monografia Władysława Konopczyńskiego, ale dla pisarza jeszcze bardziej inspirującym materiałem są pamiętniki pozostawione przez uczestników Konfederacji. Z wypiekami na twarzy czytałem więc zapiski Józefa Wybickiego, Maurycego Beniowskiego, Jędrzeja Kitowicza, Karola Lubicza Chojeckiego, czy też tłumaczone na język polski konfederackie wspomnienia Thesby’ego de Belcoura. A oprócz nich wertowałem także dziesiątki pomniejszych prac naukowych. Wszystko to powodowało, że stopniowo zdałem sobie sprawę, jak bardzo zafałszowany obraz Konfederacji upowszechnił się w zbiorowej świadomości, oraz to, ile mitów nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Podam kilka przykładów: Konfederacja nie była, jak się czasem błędnie uważa, wyłącznie zrywem polskiej szlachty. Jak wynika z prowadzonych wówczas rejestrów wojskowych, trzy czwarte sił konfederackich tworzyli plebejusze, sporą grupę żołnierzy stanowili też najemnicy cudzoziemscy, zwłaszcza Francuzi. Zsyłki na Syberię nie były incydentalne, lecz stanowiły ogromną, zaplanowaną operację. Chojecki, który trafił w głąb Rosji w pierwszym rzucie, szacuje liczbę zesłańców na 9 tysięcy, ale już de Belcour, który przybył później, mówi o 14 tysiącach. Konfederacja nie była obroną liberum veto i wyrazem religijnej nietolerancji, lecz walką o obronę niepodległości kraju. Sporym zaskoczeniem była też dla mnie postawa Woltera, który z niezwykłą aktywnością włączył się w kampanię prorozbiorową, stając się ważnym filarem antypolskiej propagandy dworu w Petersburgu… Odstając zresztą od opinii publicznej w swoim własnym kraju, bo tę uosabiał wówczas inny filozof, Jean-Jacques Rousseau, który pisał wówczas: „Cnota obywateli, ich gorliwość patriotyczna… oto jedyne szańce, zawsze gotowe do obrony Polski, których żadna armia zdobyć nie zdoła. Jeżeli potraficie dokonać tego, by Polak nigdy nie mógł zostać Rosjaninem, ręczę, że Rosja nigdy nie ujarzmi Polski”. Dziś te słowa odnoszą się też do Ukraińców.
W drugim tomie zdecydowanie pierwszoplanową postacią staje się Kazimierz Pułaski. Jaką legendę tego bohatera chciał Pan utrwalić na kartach książki?
Starałem się pokazać Kazimierza jako postać wielowymiarową, wewnętrznie skomplikowaną i naznaczoną tragizmem. Nie omijam wątku jego romansu z Franciszką Krasińską. Wiemy, że wyszła ona za syna króla Polski Augusta III, kandydata do polskiego tronu i że łączyła ją z młodym Pułaskim co najmniej głęboka przyjaźń. Pisze o tym m.in. Konstanty Gaszyński w utworze „Reszty pamiętników Macieja Rogowskiego, Rotmistrza Konfederacji Barskiej”. Mimo to młody konfederat raczej nie był typem amanta i nic nie wiemy o tym, by przyjaźnił się z jakąkolwiek inną kobietą niż Franciszka. Jego żywiołem nie były salony, lecz pola bitwy. Tam się spełniał, tam był prawdziwym geniuszem. Tak właśnie przedstawia go Jędrzej Kitowicz w swych „Pamiętnikach”. Skupiłem się zatem przede wszystkim na tych rozterkach Kazimierza, które mają bezpośredni związek z działalnością wojenną. Osią jego wewnętrznego dramatu było coś, co ośmieliłbym się nazwać konfliktem cywilizacji i co sprowadzało się ostatecznie do palącej konieczności odpowiedzi na pytanie, jakie reguły stosować w walce z wrogiem, który nie respektuje żadnych reguł – kłamie, nie dotrzymuje zobowiązań, itp. Apogeum dramatu Kazimierza to oczywiście absurdalne oskarżenie go o królobójstwo, skutkujące wygnaniem oraz infamią. Bardzo zależało mi na tym, by pokazać hart ducha bohatera, który potrafi się podnieść nawet w tak ciężkim położeniu i przekuć swą największą życiową klęskę na największe życiowe zwycięstwo – ostatecznie stał się przecież twórcą kawalerii amerykańskiej i bohaterem narodowym USA. A swoją drogą, czy to nie paradoks, że nawet dziś, ponad trzydzieści lat od czasu, gdy uwolniliśmy się od zależności od Moskwy, w Stanach Zjednoczonych jest on o wiele bardziej znany niż w swej własnej ojczyźnie?