"Madonna pod jodłami" została namalowana na specjalne zamówienie, w 1510 roku.
Joachim von Lindlau, dziekan kapituły katedralnej, który był również kanonikiem kapituły kolegiackiej głogowskiej, zamówił u Cranacha nie jeden, ale dwa obrazy. Jeden do katedry wrocławskiej, natomiast drugi do kościoła w Głogowie. Wrocławska "Madonna pod jodłami" wróciła do Polski w tym roku, ta z Głogowa nadal jest za granicą, w obcych rękach. "Madonna głogowska" Lucasa Cranacha po II wojnie światowej została przejęta przez oficera sowieckiego wojska i znajduje się obecnie w Muzeum Puszkina w Moskwie. Miałem możliwość spotkania się z księdzem, który przekazywał obraz oficerowi radzieckiemu - to był ksiądz Ewald Walter - pracownik archiwum archidiecezjalnego.
Opowiadał, że kiedy oficer zobaczył obraz, to powiedział, że "bierze go, żeby zabezpieczyć, aby nie uległ zniszczeniu". Wtedy ksiądz Walter poprosił, żeby żołnierz wypisał mu rewers. I ten rewers zachował się do dzisiaj. Na tej podstawia - zarówno władze miejskie Głogowa, jak i tamtejsze duchowieństwo - zabiegają o zwrot tamtejszej Madonny. Jest ona nieco mniejsza, niemal o połowę od "Madonny pod jodłami".
No właśnie. Nasza, wrocławska Madonna, uznawana jest za jedno z najpiękniejszych ujęć Marii w wykonaniu Lucasa Cranacha.
Cranacha Starszego, bo oprócz niego jeszcze syn później malował. Cranach Starszy jest - jak obliczają znawcy - autorem ponad 400 oryginalnych prac, ale mamy i takie, które pochodzą z jego warsztatu, czy też jak mówią niektórzy - z jego szkoły. Gdy chodzi o obrazy z warsztatu Cranacha, to są takie fragmenty, które on osobiście namalował, a inni kończyli szczegóły np. dotyczące postaci czy krajobrazu.
"Madonna pod jodłami" cała wyszła spod pędzla Lucasa Cranacha.
Namalował ją od samego początku do końca. Co więcej - pod warstwą malarską zachował się stworzony przez niego rysunek. Okazuje się, że są na nim pewne szczegóły, które pominął na ostatecznym obrazie.
Czemu?
Pewnie przy późniejszym malowaniu uznał, że część szkiców jest zbędna, że może przez nie obraz byłby zbytnio "przeładowany".
A co takiego jest ukryte "pod obrazem". Co Cranach pominął?
Na przykład jeden kosmyk włosów Madonny nie został namalowany, choć jest na szkicu. Także niektóre szczegóły ręki inaczej wyglądają na rysunku pod farbą a inaczej są ujęte już na samym dziele.
Obraz został namalowany przez Cranacha, kiedy był on jeszcze w Kościele katolickim.
Tak, bo to rok 1510. Dopiero w 1517 roku staje się zwolennikiem Marcina Lutra i jego szczególnym wielbicielem. Namalował przecież wiele portretów reformatora. Jest wybitnym malarzem i przedstawicielem renesansu w północnej Europie. Przedstawicielem Odrodzenia przez duże "O", bo faktycznie jego obrazy należą do jednych z cenniejszych.
A propos wartości dzieł Cranacha. Czy zachowały się jakieś dokumenty, w których jest napisane ile zapłacono malarzowi za "Madonnę pod jodłami"?
Nie podano kwoty, ponieważ był to dar kanonika do katedry wrocławskiej. Darów się nie oceniało. Ale wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że był to dar cenny. I do dzisiaj tak uważamy.
Obraz nie jest namalowany na płótnie.
Nie. Na deskach lipowych. Na dodatek deseczki zostały ułożone i sklejone nie pionowo, tylko poziomo, poprzecznie. Są cieniutkie i podatne na skręcanie i dlatego musiały być odpowiednio zabezpieczone. Niektórzy mówią, że to jest obraz olejny. To błąd. Ten obraz jest malowany temperą czyli farbą wodną. To bardzo trudna technika i ktoś, kto nią maluje, musi mieć bardzo wprawną rękę. Konserwator Daniela Stankiewicz przeglądając oryginał, zwróciła uwagę na bardzo delikatne namalowane niteczki czy włosy - dzisiaj nawet takich pędzelków nie mamy, jakimi on dysponował. Na tym obrazie uwidacznia się artyzm Cranacha.
Obraz trafił do katedry wrocławskiej.
I zawisł w kaplicy Świętego Jana Ewangelisty. Był udostępniony do kultu, gdzie go podziwiano. Nie wiem, czy przychodziły do niego pielgrzymki. Trudno powiedzieć też jak przez lata wyglądało samo podziwianie obrazu w przyćmionych warunkach, bo przecież nie dysponowano światłem elektrycznym, tak jak dzisiaj.
Przez wieki każdy, kto przyszedł do katedry, mógł sobie oglądnąć Cranacha. Zmieniło się to w XIX wieku.
Wtedy kapituła doszła do wniosku, że ten obraz to skarb i że należy go chronić. Dlatego przeniesiono go do skarbca katedralnego, tam gdzie przechowywane są monstrancje, kielichy czy ołtarzyki domowe.
Pozostał w ukryciu?
Nie na zawsze. Od czasu do czasu udostępniano go zwiedzającym. Nie jest wykluczone, że już wtedy był poddawany konserwacji, bo do pewnego czasu nie przejmowano się zabezpieczaniem dzieł sztuki, ale już wiek XIX ma to do siebie, że powstawały muzea, więc wtedy już o takie dzieła dbano. Z tego okresu widać także dodatkowe wzmocnienia deseczek, wsadzono go też w ramę usztywniającą, żeby deseczki się nie skręcały, co mogłoby zniszczyć obraz.
Cranach przez całe wieki wisiał sobie spokojnie we Wrocławiu, aż przyszła II wojna światowa.
Która ma niestety swoje prawa. Początkowo nie dowierzano, że do Wrocławia może dojść front, ale już w 1942 roku podjęto decyzję o ewakuacji przede wszystkim archiwum, muzeum i części zbioru bibliotecznego. Spakowano te wszystkie skarby sztuki i wywieziono - najpierw do Henrykowa, do tamtejszego klasztoru. Bo uważano, że tamtędy front nie będzie przechodził. Gdy wojska jednak się tam zbliżały, przeniesiono dzieła do Kotliny Kłodzkiej. Wśród nich były dwa obrazy Cranacha: zarówno "Madonna pod jodłami" jak i "Madonna głogowska". Do Wrocławia obraz Cranacha trafił zniszczony - był przełamany na pół.
Z opowiadań księży dowiedziałem się, że w Henrykowie, dla zmylenia wojsk, Cranacha powieszono w zakrystii, na widoku. Gdy do klasztoru przyjechali radzieccy żołnierze, jeden z nich zobaczył "Madonnę...". Zdjął ją ze ściany, przełamał na kolanie na pół i rzucił w kąt pomieszczenia. Ksiądz, którzy był przy tym wydarzeniu, nie zareagował nerwowo. Poczekał tylko aż żołnierz wyjdzie i dopiero wtedy zabrał połamanego Cranacha, i go schował.
Nie jest wykluczone, że właśnie tak było. W każdym bądź razie, już po przywiezieniu go do Wrocławia, stwierdzono, że obraz trzeba skleić i uzupełnić uszczerbki w malowidle. Komu można to było powierzyć? Mieszkał w tym czasie we Wrocławiu ksiądz Siegfred Zimmer, który znał się na malarstwie, mało tego - udzielał lekcji malowania m. in. swojemu parafianinowi Georgowi Kupke, wtedy bardzo młodemu człowiekowi.
Z tego co wiem, długo po wojnie ksiądz rozmawiał z Georgem Kupke.
Miałem okazję spotkać się z nim w Berlinie w 1990 roku. Kupke opowiedział mi wtedy, jak mniej więcej ta sprawa z obrazem wtedy wyglądała. Otóż po wojnie sytuacja dla Niemców we Wrocławiu była niekorzystna: wiadomo, że po rozmowach poczdamskich było przewidziane wysiedlenie ludności niemieckiej i sprowadzenie tutaj ludności kresowej. Jak sam Kupke mi mówił "bieda im w oczy zaglądała", bo Wrocław był przecież zniszczony, ludzie wybiedzeni. Wtedy ksiądz Zimmer, któremu powierzono renowację dzieła, zlecił Georgowi Kupke, aby wykonał kopię obrazu. A dostęp do dzieła mieli, bo Zimmer miał przecież "Madonnę" u siebie w domu, gdzie miał ją naprawić. Kupke opowiedział mi, że namalował Madonnę z Dzieciątkiem, ale obrazu nie dokończył, bo w międzyczasie został wysiedlony z rodziną do Niemiec. Ks. Zimmer sam kończył kopię, malując na niej całe tło, krajobraz. Wiele istotnych szczegółów pominął. Widać było, że to nie jest ta sama, delikatna, dokładna ręka Cranacha. Pewnie też do tego niedbalstwa doszedł sam pośpiech - bo ks. Zimmer też miał niebawem wyjechać.
Od 1 września 1945 roku rządy w archidiecezji wrocławskiej przejmuje administrator apostolski ks. Karol Milik.
Jeżeli chodzi o kapitułę katedralną, to poszczególni niemieccy członkowie kapituły byli wysiedlani. Pozostało tylko dwóch, którzy mieli rodowód polski: ksiądz Franciszek Niedźbała i ksiądz Paweł Łukaszczyk. I kiedy kopia obrazu została skończona, ks. Zimmer przekazał ją właśnie tym dwóm kanonikom. Oni zaś ofiarowali obraz księdzu administratorowi Milikowi.
Nie zorientowano się, że to kopia?
Nie, bo to były trudne czasy: echa wojny, zniszczenia dookoła, wysiedlenia. Na dodatek ci dwaj kanonicy, pozwolili sobie, na odwrotnej stronie obrazu napisać po łacinie: "to jest niezwykle cenny dar, który kapituła przekazuje księdzu Milikowi". Ks. Milik powiesił obraz w kaplicy, w rezydencji.
Kiedy okazało się, że to jednak kopia?
Dopiero w 1961 roku. Ks. Milik tłumaczył mi po latach: "ja miałem tyle na głowie ważnych spraw: organizacja poszczególnych instytucji kościelnych, poczynając od kurii wrocławskiej, odbudowa kościołów, ale przede wszystkim troska o ludzi. To nie był czas, żeby sprawdzać, co jest kopią, a co oryginałem. Z resztą obraz został oficjalnie przekazany jako cenny dar i nikt nie podejrzewał, że doszło do zamiany". I we wspomnianym 1961 roku, m.in. z Francji, zwrócono się do nas z prośbą o kolorową fotografię "Madonny" Cranacha, która jest we Wrocławiu. Przy okazji zadano pytanie - czy to jest oryginał czy kopia, skoro próbuje się identycznego Cranacha sprzedać na europejskim rynku sztuki. Dlatego Kościół zlecił badania obrazu, które stwierdziły, że posiadany przez nas obraz jest kopią, i to nie najwyższej jakości. Bo np. same deseczki, na których namalowano kopię zmieniono: nie były lipowe, tylko świerkowe, choć z XV wieku. Najprawdopodobniej Zimmer wykorzystał deseczki ze starego tryptyku, z tego samego okresu, co obraz Cranacha.
Wróćmy więc do końca lat 40. Ksiądz Zimmer podmienia obraz, kopię daje kapitule katedry, a oryginał...
Zabiera ze sobą, bo zostaje wysiedlony. Posłużył się trickiem: do swojej walizki włożył woreczek ze złotymi i srebrnymi monetami, natomiast obraz potraktował jako tackę pod herbatę. Położył sobie "Madonnę pod jodłami" na kolanach, na niej postawił szklankę. Pogranicznicy, kontrolując co wywozi, zajrzeli do walizki. Tam znaleźli wspomniane monety, którymi się zadowolili, nie zwracając uwagi na obraz. Tak "Madonna" trafiła na teren Niemiec. Najpierw z księdzem Zimmerem do NRD, potem do RFN-u. Cały czas woził ją ze sobą.
Po wielu latach George Kupke spotkał się z ks. Zimmerem.
Jak mi Kupke opowiadał, zapytał księdza o obraz. Zimmer mu tłumaczył, że wywiózł go z Wrocławia, bo chciał go zachować dla kultury niemieckiej. Dlatego zabrał oryginał. Możemy różnie to oceniać. Dzisiaj mówimy o kradzieży, choć ja aż tak ostro bym sprawy nie stawiał. Może rzeczywiście ks. Zimmer czuł się patriotą niemieckim. Tylko, że popełnił jeden błąd: po przyjeździe do Niemiec nie zwrócił obrazu do kościoła, "Madonna" nie powróciła do kultu. Zachował obraz u siebie, w domu, a ponadto - próbował sprzedać go na rynku sztuki - m.in. do galerii drezdeńskiej.
Wracając do Kupkego. Co jeszcze księdzu mówił po latach?
Powiedział mi, że gdyby wiedział, że tak potoczą się losy obrazu Cranacha, to nigdy by tej kopii nie wykonywał. Tłumaczył, że zrobił to wtedy, bo musiał z czegoś żyć, a z drugiej strony swojemu mistrzowi, ks. Zimmerowi, nie mógł odmówić. Po trzecie - nie wiedział, że oryginał będzie sprzedany. Kupke liczył, że będzie zachowany dla kultury niemieckiej, że dla niej zostanie uratowany. Czuł, że jako Niemiec, robi dobrze. Martwiło go, że po latach Cranach stał się przedmiotem handlu, niejasnych transferów. Stwierdził nawet: "Dziś wiem, ze Cranach powinien być we Wrocławiu, we wrocławskiej katedrze". W późniejszym liście, który do mnie przysłał, ponownie tak tę sprawę przedstawiał.
Przez ostatnie prawie 70 lat "Madonna pod jodłami" pokazywała się i znikała: a to chciano ją sprzedać na aukcji w Niemczech, a to we Francji, a to pojawiały się sygnały, że jest w Szwajcarii. Władze Polski Ludowej próbowały jakoś zablokować sprzedaż? Odzyskać obraz?
Jest rok 1966. Napisany został list biskupów polskich do biskupów niemieckich. Wtedy sprawa obrazu Cranacha też jest poruszana. To czas kiedy władze PRL były bardzo negatywnie nastawione do Kościoła. Wysunięto oskarżenia, że to władze kościelne sprzedały obraz Lucasa Cranacha na Zachód. Władze komunistyczne kompletnie nie reagowały, nie starały się pomóc w odzyskaniu dzieła. Jeden ze specjalistów europejskich zajmujący się dziełami Mistrza, kiedy zobaczył "Madonnę pod jodłami" na aukcji w Kolonii, powiadomił polskie władze konsularne, że należałoby zabezpieczyć obraz i go odzyskać. Niestety, polska strona rządowa przemilczała to zdarzenie. Potem w latach 70. i 80. - obraz się pojawiał i znikał.
Jednak polski Kościół nie zaprzestawał starań o odzyskanie Madonny. Poprosił nawet stolicę apostolską o pomoc. Papież Paweł VI chciał nawet, po pojawieniu się Cranacha na aukcji w Paryżu, zabezpieczyć go i przyjąć w depozyt do Muzeum Watykańskiego. Niestety nie zdążył.
To prawda, że papież Paweł VI był powiadomiony o tej sprawie, chciał się zaangażować w jego odzyskanie, ale wtedy obraz nagle znikał z rynku sztuki. Także episkopat niemiecki próbował odkupić obraz, w ramach pojednania zapoczątkowanego w liście biskupów polskich do biskupów niemieckich. Też bez skutku.
A co się stało z ks. Zimmerem?
Dla niego los okazał się tragiczny. Znaleziono go martwego w jego mieszkaniu, obrazu przy nim nie było. Nie wiadomo do dzisiaj, czy zmarł śmiercią naturalną, czy ktoś się do tego przyczynił. Nie wiemy także, czy wtedy obraz został mu skradziony, czy też wcześniej był już w obcych rękach. To bardzo skomplikowana sprawa.
Przez całe lata nie było wiadomo, gdzie jest.
Dochodziły do nas słuchy, że kolekcjonerzy sztuki wymieniali go między sobą za inne obrazy, nie pojawiał się jednak już na aukcjach, bo był poszukiwany. Z ostatnich informacji wiemy, że na dobre zniknął już w Szwajcarii.
Cały czas przypominaliście jednak, że obraz jest nasz, że został wywieziony z Wrocławia.
Na każdym kroku: chociażby drukując pocztówki z "Madonną pod jodłami", wydając kalendarze z tym obrazem, opisując jego historię, licząc, że obraz kiedyś do nas powróci.
I po kilku dziesięcioleciach tak się stało. W jaki sposób?
Prawnicy ze Szwajcarii, reprezentujący prywatnego kolekcjonera, zgłosili się do nas mówiąc, że ów kolekcjoner chce nam oddać Cranacha, tylko musimy przedstawić dokumenty stwierdzające, że należy on do nas, do diecezji wrocławskiej. Zgodnie z tym takie dokumenty zostały przygotowane, wysłane i... obraz do nas wrócił.
Dlaczego ten kolekcjoner postanowił oddać obraz? Kim on jest?
Tego nie wiemy. Poprosił o nieujawnianie swojego nazwiska, ani profesji. Obraz trafił do nas przez pośredników.
Został przekazany za darmo. Nie trzeba było nic za niego płacić.
Ani złotówki. To jest swego rodzaju cud.
Nie wiemy, gdzie przez lata był przechowywany? Być może w jakimś sejfie w banku szwajcarskim. Nie mamy pewności. Jeden z wysoko postawionych dostojników kościelnych, który posiada liczne kontakty w Watykanie, zdradził mi, że prawdopodobnie przez ostatnie lata "Madonna pod jodłami" wisiała w pewnym zamku na północy Włoch.
To też może być prawda. Do Polski jednak przyleciał ze Szwajcarii. Gdzie jest teraz? W bezpiecznym miejscu do czasu stworzenia warunków, możliwości do ekspozycji. Przeszedł już oględziny konserwatorskie i mogę powiedzieć, że jest w nienajgorszym stanie.
Rozmawiał Robert Migdał
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?