Spis treści
Anno Domini 997, połowa kwietnia
Spokojne wody zatoki (dziś jeziora Drużno) delikatnie obmywały leniwie sunące łodzie. Biała mewa na chwilę przysiadła na burcie jednej z nich, skrzeknęła cicho, po czym zerwała się do lotu wysoko w niebo, w kierunku Gdańska.
Gaudenty westchnął cicho. Nadmorski gród opuścili dzień wcześniej żegnani przez lokalnego władykę, który – zapewne licząc na życzliwość Bolesława, księcia państwa polskiego, przyjął ich szczególnie serdecznie. Jeszcze przed wypłynięciem w drogę biskup Wojciech odprawił mszę i ochrzcił kilkudziesięciu Pomorzan. „ Oby łaska Pana naszego i nam sprzyjała w drodze”- pomyślał.
- Nie trapcie się ojczulku – tubalny głos przerwał jego rozmyślania. Przemko, drużynnik księcia Bolesława przysiadł na ławie. Barczysty, długowłosy mężczyzna spoglądał na zakonnika z lekkim uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
– Najdalej za dwa dni o zmierzchu będziemy już przy ujściu Dzierzgonki. Jest tam mała pruska osada (dziś wieś Bągart) tam was zostawimy, a sami wracać będziemy do Gniezna. Do Cholina dotrzecie wodą i puszczą. Pamiętajcie jeno, że opodal jest też gród niewielki, Pachoły, a tamtejszy kapłan Sicco za nami nie przepada, odkąd w walce o Pomezanię ubiliśmy mu brata. Zaciekłym był tenże wojem, jak zwierz walczył, sam jak zwierz wyglądał, w wilczą skórę odziany. Wielu naszych położył. Dopiero Lesław z Poznania zwany Wyrwiskałą drogę mu zastąpił, pięścią mocarną obalił i łeb toporem rozłupał…- zadumał się Przemko, a drapieżny blask jakby wspomnienie dni krwawych pojawił się w jego oczach.
- Co nam grozić może? Wielem się o nich nasłuchał, ponoć pół ludzie - pół bestie… – zapytał zakonnik z niepokojem w głosie. Od początku pomysł wyprawy do pogańskich Prusów nie budził jego entuzjazmu.
Nie rozumiał, dlaczego brat jego, Wojciech, który przez szereg dni szykował się do wyprawy na ziemię zasiedlone przez Luciców (Wieleci), uczył się ich języka, nagle zmienił zdanie i zdecydował wybrać z misją chrześcijańską do Prusów. Czy zrobił to pod wpływem nocnych rozmów z księciem Bolesławem Chrobrym, któremu marzyło się poszerzenie terytorium państwa?
Czy przemawiała przez niego pamięć o cierpieniu słowiańskich brańców, dzieci i kobiet uprowadzanych przez Prusów z przygranicznych osad i sprzedawanych w niewolę na rynku w Pradze; wszak wielokroć za nimi się wstawiał nawet do papieża pisząc?
A może biskupa Wojciecha Sławnikowica odmieniły osobiste przeżycia, rzeź najbliższych krewnych, wymordowanych w Libicach – na polecenie rządzącego Czechami księcia Bolesława II – przez zbójów z rodu Werszowców? Sam Wojciech niemal cudem uniknął śmierci, opuszczając nieco wcześniej Czechy, do których jak zapowiadał, nigdy już nie wróci.
- Krwawią i umierają jak każdy. Dyć prawdą jest, że Prusowie czczą słońce, księżyc, gwiazdy i wszystkie istoty pierzaste. Wierzą też, że zanim dusza onego do ichniego raju trafi, w rośliny albo i zwierzęta się wciela, więc śmierci nie bardzo się boją. – perorował Przemko - Mają za to święte lasy, pola, wody, a w nich nie ośmielają się drzew rąbać, ryb łowić, wstęp tam jeno kapłani mają, by z duchami rozmawiać…
- Dość tego! – przerwał stanowczo Wojciech, podchodząc ku rozmawiającym. – Nie idziemy tam zbrojno, jeno ze Słowem Bożym, nie ogień nieść, a modlitwę. Przyczyną naszej podróży jest nie podbój, a ich zbawienie. Nie o gusłach i śmierci nam gadać, jeno jak Prusów przychylność i zaufanie pozyskać i na wiarę prawdziwą nawrócić.
Nagły szkwał zachwiał łodzią. Niebo pociemniało, krople deszczu zaczęły uderzać o tafle spokojnej dotąd wody coraz mocniej i mocniej…
Anno Domini 997, 23 kwietnia
Pokryta pierwszymi wiosennymi kwiatami niewielka polana w młodym lesie wydawała się być idealnym miejscem na odpoczynek dla strudzonych wędrowców. ( dziś okolice wsi Święty Gaj koło Pasłęka) Wojciech wydał polecenie rozbicia obozowiska, sam ściął niewielkie drzewo, rozpalił ognisko.
Nic w tej wyprawie nie wychodziło tak, jak zakładali, wyruszając z Gniezna.
Krótko po tym jak wylądowali, a przydana im do ochrony przez księcia Bolesława drużyna odpłynęła w stronę Gdańska, samotrzeć: Wojciech, Gaudenty i Bogusz zwany też Benedyktem, jedyny spośród nich, który mową Prusów władał, ruszyli w knieje. Nie przeszli daleko, rychło otoczyła ich gromada tubylców, któryś z nich uderzył Wojciecha w plecy, powalając na ziemię.
Życie uratował im Bogusz, powołując się na święte prawo gościnności, szanowane i na tych ziemiach. Powlekli ich zatem do niewielkiej osady, przed oblicze starszego. Ten, nie skrywając nawet, że obawia się reakcji władcy Polski, z którym starał się utrzymywać neutralne relacje, zgodził się, by biskup Wojciech przemówił na wiecu.
- Niegdyś zostałem wyświęcony na biskupa, teraz jestem waszym apostołem. Przybyliśmy tu, abyście – porzuciwszy nieme i głuche bałwany – uznali Stwórcę naszego, który jest jedynym Bogiem i poza nim nie ma innego boga – mówił biskup Wojciech i opowiadał o Jezusie i jego śmierci za wszystkich ludzi, o krzywdzie dzieci i ludzi niewinnych obracanych w niewolników, potępiał wielożeństwo i nierzadki w pruskich etnosach ( odpowiednik plemion) zwyczaj zabijania nowonarodzonych dziewczynek, a Bogusz tłumaczył jego słowa.
- Śmierć! Śmierć! Na pohybel!- odpowiadali wściekli. Jeno władyka ujął się za nimi i życie darował, każąc zarazem knieje opuścić i na ziemie polskie, albo i innych Słowian wracać.
Nie posłuchali. Bo, jak mówił Wojciech, apostołowie Chrystusa winni nie bać się śmierci, winni nie uciekać przed pierwszymi trudnościami, skoro Jezus dla nich i za nich przecież zmarł na krzyżu. Ruszyli więc dalej, w stronę Cholina, ruszyli z poczuciem, że nie są sami, że coś złego, niewypowiedzianego, idzie ślad w ślad za nimi, że tropi, że czeka aż zapadnie noc.
Gaudenty odprawił krótką mszę świętą, zjedli skromy posiłek, popili wodą z niewielkiego źródełka tryskającego na polanie.
- Spoczniemy tu nieco, damy członkom wytchnąć i nazajutrz ruszamy dalej. Musimy dotrzeć do Cholina, na wiec Starych Prusów- rzucił wyraźnie strapiony biskup Wojciech.
Nie pospali długo. Obudziły ich krzyki i wycie dzikie pełne niewypowiedzianego potępienia. Na polanę wpadła gromada siedmiu Prusów prowadzonych przez wiekowego, siwowłosego kapłana
- Odstąpcie w imię Boże. W pokoju tu przybywamy – wykrzyknął Wojciech wznosząc w górę krzyż.
Jeden z otaczających go wojów zatrzymał się tknięty strachem, wtem jego uwagę przyciągnęł nikły płomień dopalającego się ogniska.
- Patrzcie kapłanie Sicco, zbezcześcili święty gaj! – wykrzyknął chrapliwie. Bogusz zwany też Benedyktem chciał jeszcze coś powiedzieć, Wojciech wyciągnął dłoń jakby chciał powstrzymać napastników, jednak nie zdążył. Wysoki siwy starzec uderzył biskupa włócznią z potężną siłą w klatkę piersiową i jeszcze raz i jeszcze raz.
Padający na ziemię Wojciech Sławnikowic gasnącymi oczyma zdążył jeszcze zobaczyć, jak Prusowie otaczają Gaudentego i Bogusza, krępują, przewracają na ziemię.
I białą mewę, która – nie wiadomo skąd wzięła się wśród kniei – skrzeknęła cicho i poderwała się do lotu wysoko w niebo, w kierunku odległego Gdańska…
Włócznia czy topór?
Dzięki relacjom dwóch naocznych świadków: Radzima zwanego Gaudentym, późniejszego arcybiskupa biskupa gnieźnieńskiego oraz Bogusza vel Benedyka, a także niezależnym od siebie badaniom prof. Stanisława Mielczarskiego oraz prof. Przemysława Urbańczyka czy publikacjom prof. Gerarda Labudy, można przyjąć, że tak właśnie wyglądały okoliczności misji i śmierci oraz miejsce, w którym Prusowie napadli na misję świętego Wojciecha.
Do dziś wątpliwości budzi jednak narzędzie zbrodni: włócznia czy topór ( na Drzwiach Gnieźnieńskich uwieczniono oba narzędzia mordu) oraz to, czy biskup Wojciech oddał życie na leśnej polanie czy zamordowany został dopiero w pobliżu grodu Cholin, ku któremu zmierzał. Jak jednak wskazują eksperci analizujący żywot i śmierć świętego – wszystkie te ewentualności wzajemnie się nie wykluczają.
Możliwe jest bowiem, że misjonarz został śmiertelnie raniony włócznią właśnie w świętym gaju, po czym wraz z towarzyszami zawleczono umierającego do grodu Cholin, gdzie ścięto mu głowę i nabito na pal. Bogusz i Gaudenty zostali pozostawieni przy życiu, pozwolono im też wrócić do Gniezna. Ciało świętego Wojciecha zostało wykupione przez Bolesława Chrobrego, który miał za nie zapłacić złotem i srebrem tyle, ile ważyło i pochowane w Gnieźnie.
Już w 999 roku papież Sylwester II ogłosił Wojciecha- świętym. Dziś jest pierwszym słowiańskim męczennikiem i patronem Polski ( a także Czech i Węgier), bywa też nazywany patronem duchowej jedności Europy.
Sprzeciwiał się niewolnictwu, wspierał biednych
Urodzony w 956 r. w czeskich Libicach- w książęcej rodzinie Wojciech Sławnikowic był człowiekiem nieprzeciętnym. Kończył szkoły katolickie w Czechach, później wysłany został na studia do Magdeburga w Saksonii. Uczył się m.in. retoryki, dialektyki, geometrii oraz muzyki. Mnich Bruno z Kwefurtu, autor pierwszych utworów literackich dotyczących Polski przedstawia go jako młodego, wesołego, figlarnego wręcz człowieka.
Przełomem w życiu Wojciecha miała być śmierć jego mentora arcybiskupa Adalberta. Młodzian stał się wówczas bardzo pobożny, wręcz ascetyczny. Wyjechał z Magdeburga do Pragi, w której w 981 roku przyjął święcenia kapłańskie, a trzy lata później został praskim biskupem.
Jedną z pierwszych jego decyzji była reforma dochodów biskupstwa, podzielił je na kilka części, z których tylko najmniejszą, nader skromną zostawił dla siebie. Zasłynął wówczas ze wsparcia udzielanego ubogim, więźniom, a przede wszystkim za wsparcia dla zwożonych do Pragi niewolników- mieszkańców sąsiednich krain. Wojciech miał osobiście angażować się i pomagać przy ich wykupie, wspierał też „akcje” mające na celu wykupienie chrześcijańskich niewolników z krajów muzułmańskich. Wzywał też duchowieństwo do stosowania celibatu i mocno potępiał – częste wówczas jeszcze w czeskich możnych rodzinach- wielożeństwo.
Opór wpływowych czeskich możnowładców oraz mieszczan, obok politycznego sporu jego rodziny z czeskim księciem Bolesławem II zmusił Wojciecha do opuszczenia Pragi. Wyjechał do Rzymu skąd planował pielgrzymkę do Ziemi Świętej, do tej jednak nie doszło, bo jak głosi legenda, pieniądze, jakie podarowała mu na ten cel cesarzowa Teofano miał rozdać ubogim. Dwa lata spędził też jako zwykły mnich w benedyktyńskim klasztorze na Awentynie, pielgrzymował także po Węgrzech krzewiąc chrześcijaństwo w tym kraju.
Nakłoniony przez papieża do powrotu do Pragi na powrót objął fotel biskupa, ale szybko stał się ponownie głównym obiektem niechęci czeskiego władcy Bolesława II, który szykował się do rozprawy z możną rodziną Sławnikowiców, nie umiał też wybaczyć Wojciechowi bliskiej przyjaźni z księciem Polan Bolesławem Chrobrym i cesarzem Ottonem III. W efekcie Wojciech kolejny raz opuścił Pragę, co nota bene uratowało mu życie, krótko po jego wyjeździe zbiry nasłane przez Bolesława II najechały Libice i wymordowali wszystkich jej mieszkańców w tym braci Wojciecha ( za wyjątkiem Gaudentego i Sobiesława) .
Ostatecznie via Węgry przyszły święty dotarł do Polski, by z niej wyruszyć z misją ewangelizacyjną do pogańskich Prusów.
Kilka słów wyjaśnienia
Nazwa „Polska” czy „książe Polski „używana jest w tekście cokolwiek umownie. Określenie „Polska”- jako nazwy państwa zaczęło pojawiac się powszechniej niemal równolegle z władztwem Bolesława Chrobrego, wcześniej stosowano określenie „Ziemia Polan”_(terra Poloniae).
Sicco (Siggo)- to prawdopodobnie żyjący faktycznie legendarny pruski kapłan, przypisywane jest mu zabójstwo św. Wojciecha.
Przemko oraz Lesław z Poznania zwany Wyrwiskałą to postacie fikcyjne, stworzone wyłącznie na użytek powyższego tekstu. Faktycznie Chrobry przydzielił 30-osobową drużynę wojów, jednak nie znane jest miano ich dowódcy.
W tekście oparłem się na artykułach „Przewodnika Katolickiego”, portali: wielkopolskaciekawie.pl, atlastrojmiejskichosobliwości.pl oraz materiałach zamieszczanych w serwisie Archidiecezji Gnieźnieńskiej.
Obserwuj nas także na Google News
Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: wydawca@glos.com