To była jedna z wielkich bitew wojny siedmioletniej, która wybuchła w 1757 r. Układ sił naruszył Fryderyk II, którego Prusy zaczęły aspirować do europejskiej potęgi. Wcześniej, w wyniku dwóch wojen śląskich w latach 1740-42 i 1744-45, przyłączył do swego królestwa Śląsk (m.in. z Zieloną Górą, Kożuchowem i Głogowem). Przeciwko Prusom, wspomaganym przez Anglię, wystąpiły: Austria, Francja i Rosja.
Pruska armia uważana była za najnowocześniejszą i najlepszą w Europie. Dobrze wyszkolona i bardzo mobilna. Ale o wiele mniej liczna niż siły przeciwników. Na szczęście dla Fryderyka, współpraca między sojusznikami niezbyt się układała. W 1759 r. jednym z najważniejszych celów było niedopuszczenie do połączenia się wojsk austriackich z rosyjskimi.
Jest lipiec 1759 r. Przez Śląsk na północ maszeruje austriacka armia, którą dowodzi gen. Ernest Laudon. Od wschodu w okolice Babimostu docierają pierwsze oddziały rosyjskie gen. Piotra Sołtykowa. Wojska powinny połączyć się w okolicach Krosna Odrz. Dlatego z Międzyrzecza wyrusza im naprzeciw korpus pruski dowodzony przez hr. Krzysztofa von Dohna.
- Dohn postanowił zagrodzić drogę Sołtykowowi pod Sulechowem. Siły rosyjskie liczyły ponad 50 tysięcy żołnierzy, w tym kilkanaście tysięcy kawalerii i około 300 dział. Dohn miał do dyspozycji ponad 27 tysięcy wojaków, w tym mniej liczną kawalerią i artylerię - opowiada Marek Nowacki, dyrektor Muzeum Regionalnego w Świebodzinie, które wraz z sulechowskim samorządem zorganizowało w piątek konferencję naukową poświęconą bitwie.
21 lipca 1759 r. Wojska rosyjskie wyruszają z Babimostu. Zajmują pozycje na zachód od jeziora Wojnowskiego. Armia pruska ustawia się na linii Kalsk - Sulechów. Armaty skierowane są na wschód. Wszystko gotowe do walki.
22 lipca 1759 r. - Nie możecie stać w miejscu. Atakować! Atakować! Sołtykow nie może przejść dalej - rozkazuje generałom król Fryderyk II. I zmienia dowódcę na gen. Karola Henryka von Wedela.
- Jedziemy na rekonesans - zarządza wieczorem nowy dowódca i rusza w kierunku Okunina. Tam stwierdza, że Rosjanie mają defensywne zamiary i jest dobrze przygotowany do powstrzymania ich.
- A ja cię zaskoczę - w tym samym czasie mruczy pod nosem Sołtykow, ślęcząc nad mapą okolic Sulechowa. Po czym zwraca się do generałów. - Panowie, nie atakujemy na wprost. Nocą obejdziemy wroga od północy i wyjdziemy na ich tyły. Do rana musimy dojść do Pałcka - pokazuje na mapie. Jak zapowiedział, tak zrobił.
- Armia rosyjska ruszyła o 1.00 w nocy. Ominęła od północy Kalsk i dotarła w okolice Pałcka - zaznacza na planie Adam Gonciarz z muzeum w Świebodzinie. Placówka ma w swych zbiorach 15 map przedstawiających pole walki. Część powstała tuż po starciu. Inne nawet 100 lat później. Co ciekawe, te są dokładniejsze od planów z epoki bitwy. Tak na plus zmieniła się kartografia. Muzealnik pokazuje kolejne mapy. Na każdej armie ustawione są trochę inaczej. Różnice sięgają nawet kilometrów. - Prusacy byli kompletnie zaskoczeni. Po tym manewrze Rosjanie, zamiast od wschodu, mogli nacierać od zachodu na pruskie tyły - podkreśla Gonciarz.
- Ale to nie Rosjanie atakowali, lecz armia Wedela - tłumaczy Nowacki. - Do pierwszych starć doszło około 13.00 w pobliżu młyna na rzece Rakówka, gdzie Prusacy dostali się pod silny ostrzał artylerii. Atak był niemożliwy. Wedel próbował oskrzydlić nieprzyjaciela od południa. Bez powodzenia. Poniósł spore straty.
Wraz z Robertem Jurgą, znawcą fortyfikacji, jedziemy na pole bitwy. Przy drodze między Kijami a Pałckiem stoi jeszcze cokół po XIX-wiecznym pomniku upamiętniającym starcie. Z kilkumetrowego piedestału na miejsce walki spoglądał pruski orzeł. Niedawno ktoś ustawił znicz. - Tu musiała walczyć piechota - Jurga pokazuje zagłębienie po lewej stronie szosy. Kiedy przed laty robiłem pomiary pola bitwy, znaleźliśmy sporo ołowianych kul.
Brniemy przez zaorane pole. Może też je znajdziemy? - Jeżeli trafiły w przeciwnika, to będą spłaszczone, trochę przypominające zgniecioną plastelinę. Jeżeli nie doleciały do celu i zaryły się w ziemię, to nadal będą wyglądały jak okrągła bryła błota - instruuje Jurga. Bez wykrywacza metalu nie mamy szans, żeby cokolwiek znaleźć. W końcu minęło 250 lat.
XVII-wieczne bitwy były bardzo krwawe. Bataliony piechoty podchodziły do siebie jak najbliżej i strzelały do wroga salwami. Łatwiej było kierować takim ogniem, a wrażenie psychologiczne też było większe, gdy naraz padało kilkunastu czy kilkudziesięciu zabitych. Pruskie bataliony piechoty zazwyczaj ustawione były w trzech szeregach. Rosyjskie w czterech. Skuteczny zasięg karabinów wynosił 100-200 m.
Taktyka była prosta. Bataliony, stojąc na wprost, strzelały aż do skutku. Kto w szyku dłużej wytrzymał salwy przeciwnika i nie uciekł, ten wygrywał. Sporadycznie dochodziło również do walki na bagnety.
- To była rzeź. W ciągu dnia ginęły tysiące ludzi - tłumaczy Włodzimierz Kwaśniewicz, dyrektor muzeum wojskowego w Drzonowie. - Podstawowym uzbrojeniem XVIII-wiecznej piechoty był karabin skałkowy. Nazwa wzięła się od zamku skałkowego. Już nie używano lontu. Zwolniony kurek zamka uderzał o czerpadło, wywołując iskrę, od której zapalał się sypki proch na panewce. Palący się proch docierał przez otwór do lufy, powodując wystrzał. Zdarzało się jednak, że wiatr lub padający deszcz zgasił ogień. Iskra była, proch się palił, a wystrzału nie ma. Stąd wzięło się powiedzenie: "spalić na panewce".
Oczywiście wcześniej żołnierz musiał wsunąć do lufy proch, ubić go i wrzucić kulę. Wyszkolony wojak oddawał jeden-dwa strzały na minutę.
Prusacy mieli przewagę nad Rosjanami w wyszkoleniu. Ale rosyjska piechota była w stanie wytrzymać bardzo silny ogień przeciwnika i nie uciekała. Nie istniał też problem dezercji. Żołnierze byli daleko od ojczyzny i nie mieli gdzie pójść. Natomiast olbrzymia liczba dezerterów byłą zmora wojsk Fryderyka.
- Armia pruska była lepiej zaopatrzona w żywność. Stosowano nawet suszoną kiszoną kapustę - opowiada Kamil Szpotkowski, który na konferencji naukowej mówił o pożywieniu w okresie wojny siedmioletniej. - W armii carskiej rację żywnościową zwykłego żołnierza stanowiło 32 kilo żytniej mąki i 16 kilo kaszy owsianej. Wojak często sam piekł podpłomyki. Większość czasu poświęcał na łupienie i poszukiwanie żywności. O mięsie nie było mowy.
Cywile mieli jeszcze gorzej. Często stosowali tzw. pożywienie głodowe, robili np. chleb z pędów chmielu. Używali lebiody, pokrzyw, bulw strzałki wodnej. Wydano nawet przewodnik opisujący 60 roślin, które nadają się do przerobienia na żywność. - Żeby poprawić sytuację po wojnie, król Fryderyk zalecił uprawę ziemniaków, które wcześniej używane były jako rośliny ozdobne - dodaje Szpotkowski. Roślina ta "Krew mnoży y sposobność daie do sprawy małżeńskiej" - zachwalali ziemniaki ówczesni.
- Pruskie ataki pod Kijami nic nie dawały. Górą byli Rosjanie. Około 19.00 bitwa ustała. Zdziesiątkowane oddziały Fryderyka zaczęły się wycofywać do Mozowa i Cigacic, gdzie przeszły przez Odrę. Porzucono jednak rannych - podsumowuje Nowacki. W bitwie pod Kijami poległo ok. 1.500 żołnierzy pruskich, a ponad 4,5 tys. zostało rannych. Do tego trzeba doliczyć ok. 2 tys. wojaków, którzy dostali się do niewoli lub zdezerterowali. Po stronie rosyjskiej poległo lub zostało rannych prawie 5 tys.
Wojskami ochraniającymi odwrót dowodził gen. Karol Fryderyk von Wobersnow, który poległ podczas jednego z kontrataków. Został pochowany w dzisiejszym kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej. - Niestety, nie ma w świątyni żadnego śladu po generale - mówi epigrafik Adam Górski, który dokładnie badał wszystkie nagrobki.
Pobita armia dołączyła do głównych sił króla Fryderyka. Trzy tygodnie później, 12 sierpnia, doszło do wielkiej bitwy pod Kunowicami. Fryderyk znowu przegrał. Uratować go mógł tylko cud. Ten nastąpił trzy lata później - zmarła caryca Elżbieta. Jej następca Piotr III wycofał wojska rosyjskie.
PIOTR SAMOLEWICZ, Nowiny
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?