Przez Juszkowo przepływa Radunia, niegdyś najpracowitsza rzeka w Polsce, na której od 1937 roku pracuje elektrownia wodna. Wieś leży na trasie nieczynnej dziś linii kolejowej 229 Pruszcz Gdański - Kartuzy - Lębork. 8 grudnia 2015 roku erygowano tutaj parafię pw. Błogosławionego Jerzego Popiełuszki Prezbitera i Męczennika.
- Wraz z upływem lat coraz częściej wspominamy minione czasy - piękne, bo byliśmy młodsi, trudne, bo bywało ciężko, śmieszne, bo i takie bywały. Z tęsknotą i czułością wspominamy tych, których już z nami nie ma. Chcieliśmy te okruchy wspomnień zachować, dlatego powstała ta książka, napisana przez mieszkańców Juszkowa i Borzęcina, którzy przeszukali rodzinne archiwa fotograficzne i opowiedzieli nam historie rodziców, dziadków i swoje - mówią członkowie zespołu redakcyjnego: Dorota Bożyk, Agnieszka Knopa, Grzegorz Cwaliński i ksiądz proboszcz Krzysztof Hapka.
Pierwszy sołtys
- Juszkowo zostało wyzwolone w marcu 1945 roku. Rodzice przybyli tu jako jedni z pierwszych osadników i to chyba właśnie ten fakt spowodował, że mój ojciec Aleksander Bójczuk, został pierwszym powojennym sołtysem w Juszkowie. Trudne to były czasy. Sołtys miał obowiązek zabezpieczyć nocleg żołnierzom Armii Czerwonej, którzy jeszcze przebywali w okolicy. Pamiętam, że spali na sianie w naszej stodole. Pamiętam też, jak kiedyś przynieśli i położyli pod ławką przed naszym domem, ciało nieżyjącego żołnierza. Tata musiał zorganizować jego pochówek. Niejednokrotnie musiał interweniować w razie zatargów żołnierzy z miejscową ludnością, szczególnie gdy zaczepiali kobiety - wspomina w książce Krystyna Bójczuk.
Widok na ołtarz
- Także moi pradziadkowie byli jednymi z pierwszych, którzy zasiedlali Juszkowo po wojnie - opowiada Agnieszka Knopa, - Przyjechali tu już w czerwcu 1945 roku. Kiedy rodzina musiała opuścić Wołczyn (obecnie tereny Białorusi) szukała miejsca, gdzie mogliby zamieszkać. Trafili do Juszkowa, skąd wyjechały niemieckie rodziny, pozostawiając gotowe do zasiedlenia gospodarstwa. Wybrali budynek z czerwonej cegły w centrum wsi, niemalże naprzeciwko ruin kościoła, przy którym została tylko kapliczka cmentarna - opowiada Agnieszka Knopa. - Dlaczego? Z opowiadań babci wiem, że w Wołczynie mieli dom, naprzeciw kaplicy św. Trójcy, gdzie w krypcie pochowany był król Stanisław August Poniatowski. Babcia opowiadała, że jak ksiądz otwierał drzwi to z werandy swojego domu widziała ołtarz. Minęło ponad 70 lat, historia zatoczyła koło: naprzeciwko domu dziadków powstaje kościół, otwierają okno i znów słyszą nabożeństwa.
Szmaty, butelki skupuję
Razem z mieszkańcami wędrujemy po dawnym Juszkowie i Borzęcinie podpatrując, jak bawiły się dzieci, słuchając opowieści o weselach, pogrzebach, czy pierwszym telefonie we wsi, wizytach cygańskiego taboru i... szmaciarza. Janina Gralińska wspomina: To były lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte. Z daleka było słychać głos dzwonka, stukot kopyt i nawoływania: "Szmaty, butelki skupuję!". Człowiek zwany szmaciarzem objeżdżał wsie. Można było u niego sprzedać to co niepotrzebne, w zamian kupić garnek, talerze, salaterki. Dzieci cieszyły się z wiatraczków na druciku albo małych, wypchanych trocinami, owiniętych w kolorowe papierki piłeczek na gumce.
- Jeszcze w latach 60 przyjeżdżały do Juszkowa cygańskie tabory. Przeważnie stacjonowali na terenie starej cegielni (dziś ogródki działkowe przy strudze Borzęcińskiej). Spiętrzali wodę i tam kąpali dzieci i siebie. Po wodę do picia przychodzili nad Radunię. Po wsi chodzili patelnie sprzedawali. Jeździli do Gdańska na handel, konie pasły się luzem. Wieczorem palili ogniska, grali, śpiewali tańczyli. Miejscowi często przyłączali się do tych zabaw
Mama pachniała ziołami
A wszystko dlatego, że pracowała w Herbapolu, w suszarni - wspomina w książce Bogumiła Kostuch - Opara. - Ludzie z okolicznych wsi zbierali najróżniejsze zioła i dowozili do skupu, jaki prowadził Herbapol. My z Juszkowa mieliśmy najbliżej. To było takie dodatkowe źródło dochodu dla wielu rodzin. Szczególnie dla dzieci w czasie wakacji. Nie dostawało się kieszonkowego. "Kieszonkowe rosło pośród pól" - tylko trzeba było je sobie pozbierać.... Zimy były mroźne. Lód skuwał wody. Pół biedy, gdy na zamarzniętym stawie graliśmy w hokeja czy kręciliśmy piruety, usiłując naśladować gwiazdy łyżwiarstwa figurowego na lodzie. Ale były i przeprawy na drugi brzeg Raduni... na krze. Latem dziewczyny popisywały się umiejętnością kręceni hula-hop (w Juszkowie była wytwórnia hula-hop). Tu w maju łapało się chrabąszcze. A wieczorem rozlegały się głosy dziadków, rodziców, którzy po imieniu wołali dzieci do domu. Nas przeważnie nawoływała babcia Marianna, która mieszkała z nami. Na głowie nosiła chustkę zawiązaną z tyłu. Chodziła w fartuszku, który służył jej również za siatkę. Trzymając jego rogi przynosiła ze sklepu zakupy - najczęściej bułki dla nas. W kieszonce znalazł się czasem cukierek...
Okruchy odchodzącego świata
- Tej książki nie można traktować jako źródła historycznego, bo opiera się ona na wspomnieniach, a nie na dokumentach - mówi Grzegorz Cwaliński. - Widzimy, jak świat się zmienia i my razem z nim. Juszkowo i Borzęcin nie są już takie same, a nowi mieszkańcy, którzy wprowadzają się do tych miejscowości nie wiedzą, że w Juszkowie była cegielnia i zlewnia mleka, że ktoś na ich działce palował krowy. Na szczęście żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają i te wspomnienia zapisane są na kartach naszej książki
- Pomysł wziął się z przypadkowego spotkania, z Grzegorzem Cwalińskim, kiedy to rozmowa zeszła na temat, jak bardzo się to nasze Juszkowo zmieniło - opowiada Dorota Bożyk. - Ostatnio znowu odeszło parę osób, które to dawne Juszkowo znały, więc trochę się nam żal zrobiło. I tak zrodził się pomysł, aby złapać okruchy tego odchodzącego świata. Postanowiliśmy zrobić wystawę fotograficzną, poprosić ludzi o jakieś stare zdjęcia.
Od mojej mamy Janiny Gralińskiej dowiedziałam się, że ma ona w szafie album mojego taty Juliana, z kliszami. Niektóre z tych zdjęć nigdy nie ujrzały światła dziennego. Potem okazało się, że sporo takich skarbów jest w szufladach i albumach u sąsiadów. Kiedy pokazałam Grzegorzowi zdjęcia mojego taty, powiedział: Sam obraz to mało trzeba by do tego zebrać opowieści. Część z tych historii napisała moja mama.
- To nie są jakieś podniosłe wydarzenia, które będą opisywane w książkach historycznych, ale dla nas mieszkańców są ważne i bliskie naszemu sercu. Postanowiliśmy pisać tylko o rzeczach dobrych albo neutralnych, tak żeby nikogo nie zwaśnić - mówi Agnieszka Knopa.
Rozsypał się worek z opowieściami
- Bardzo żałuję, że nie zaczęliśmy spisywać tych historii wcześniej, kiedy moi dziadkowie byli młodsi - mówi pani Agnieszka Knopa. - Kiedy skład książki był zamknięty rozsypał się worek z nowymi opowieściami, ktoś jeszcze chciałby coś ciekawego przypomnieć, a ktoś inny zdradził, że ma stare zdjęcia. Dlatego dwie ostatnie strony są puste, z przypiskiem: "Tu czytelniku możesz spisać swoją historię". Moja koleżanka, która spojrzała na okładkę powiedziała: Jak patrzę na okładkę to z przodu jest tajemnica, a z tyłu okładki ta kobieta odwraca się i mówi, "A ja wam jeszcze coś opowiem". Czy druga część powstanie? Czy w szufladach domów znajdą się jakieś stare zdjęcia, które będzie można opublikować i przypomną nowe, frapujące opowieści? Zobaczymy.
Wiemy ile osób zginęło w powodzi
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?