Niezwykle bujne życie erotyczne peerelowskich dygnitarzy

Józef Cyrankiewicz (z lewej) prowadził bankietowy styl życia
Józef Cyrankiewicz (z lewej) prowadził bankietowy styl życia NAC, 51-20-1
PZPR i seks? Brzmi jak żart. Jednak w szeregach polskiej partii komunistycznej było wielu erotomanów

Oficjalnie było moralnie. Bardzo moralnie. Generał Karol Świerczewski, od czasu wojny domowej w Hiszpanii nazywany Walterem, w obozie w Sielcach nad Oką mówił pułkownikowi Andrzejowi Macowi, dowódcy I Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater, by uważał na ćwiczeniach z tymi fizylierkami. Bo przygotowanie bojowe przygotowaniem bojowym, ale przecież to przyszłe żony i matki, które gdy tylko skończy się wojna, porzucą karabiny, by tworzyć nowe życie w nowej Polsce. Więc niech je oszczędza choć trochę w czasie czołgania po błocie i biegu z ciężkim karabinem.

Mac, owszem, słuchał, ale oszczędzać nie zamierzał - te dziewczyny miały być gotowe do walki na froncie, a od tego, jak będą się czołgać, mogło zależeć ich życie. Po latach za to chętnie przywoływał słowa generała na dowód, że ludowe wojsko polskie i nowa władza jak nigdy wcześniej dbały opolskie kobiety. No, bo to przyszłe żony i przyszłe matki...

Oficjanie seks nie istniał

Oficjalnie, wiele lat po wojnie, towarzysz Władysław Gomułka, stojący na czele Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, nie mógł znieść Kaliny Jędrusik, która mniej moralnych towarzyszy musiała przyprawiać co najmniej o palpitację serca, gdy patrzyli na jej dekolt, sukienkę opinającą krągłą linię bioder, gdy wsłuchiwali się w jej za- chrypło-omdlewający tembr głosu, wreszcie gdy ukradkiem spoglądali na niepokojąco zmysłowe spojrzenie migdałowych oczu aktorki.

Oficjalnie coś takiego jak seks nie istniało. To znaczy istniało, ale jak w filmach "Przygoda na Mariensztacie" czy "Małżeństwo z rozsądku" nienazwane. Ot, jakieś zakochanie wyśpiewane, ale żadnych ćwiczeń gimnastycznych, jak by to powiedział Immanuel Kant.

Towarzysze budowali nową Polskę. Walczyli o wolność i demokrację nie tylko w kraju między Wisłą a Odrą, więc wtej walce o czymś takim jak seks mowy być nie mogło.

Minister i młode żony

Bolesław Bierut dekorujący przodowników pracy na odbudowanym moście Poniatowskiego w Warszawie (1946 rok)
(fot. Wikimpedia Cimmons)

Włodzimierz Sokorski. Przed wojną związany z Polską Partią Socjalistyczną i Komunistyczną Partią Polski, więzień sanacji, w latach 1952-1956 był ministrem kultury (od 1966 roku do 1990 r. był też redaktorem naczelnym świetnego "Miesięcznika Literackiego"). Był chyba rekordzistą, bo ożenił się czterokrotnie, ale za każdym razem zasada była prosta - interesowały go tylko młode kobiety.

Ów Sokorski razu pewnego został wezwany do wszechwładnego prezydenta Bolesława Bieruta. Jak wspominał po latach, szedł do niego na miękkich nogach, bo nie był pewien, jaki jest cel wezwania.

Główkując, czym właściwie mógł podpaść Bierutowi, w końcu wszedł do jego gabinetu. Prezydent wstał, by się przywitać z gościem, a wtedy Sokorski doznał przebłysku i rzucił: - Towarzyszu Tomaszu - bo taki był pseudonim partyjny Bieruta jeszcze z czasów konspiracji - nie wiecie, jak was w tym domu nazywają?

Bierut spojrzał na Sokorskiego. Uśmiechnąć się? Obsobaczyć? - No, jak? - zapytał, zostawiając sobie furtkę do ataku, jakby co. - Bolek jebaka - odpowiedź Sokorskiego zabrzmiała prawie jak meldunek składany przez oficera.

Bierut aż się rozpromienił: - No wiecie, może trochę przesadzają. Do Gomułki nikt bytaknie powiedział. I nie miałby odwagi, i nie było czego w tej akurat dziedzinie chwalić.

O samym Sokorskim pewnie można by powiedzieć to samo, choć w ocenie niektórych towarzyszy miał irytującą skłonność do mitomanii, opowiadając o kolejnych podbojach, w tym o romansie z nianią własnych dzieci. Faktem jednak jest, że ostatnia żona była od niego młodsza o 40 lat, a poznał ją, bo była... przyjaciółką jego córki.

Sam o swojej słabości do kobiet pisał we wspomnieniach tak: "Zawsze pojmowałem za żony najpiękniejsze dziewczyny i zawsze osiemnastolatki. Nawet gdy miałem już 60 lat. Na szczęście miałem inteligentne żony i miałem możliwość ponownego wydania ich za mąż i urządzenia. Choć z ostatniego rozwiedzionego małżeństwa została mi tylko palma". Co ciekawe jednak, w gmachu Telewizji Polskiej przy Woronicza długo krążyła opowieść o tym, jak to któregoś razu Sokorski-szef Radiokomitetu-spotkawszy pewną znaną (i wybitną) artystkę, zaczepił ją słowami: - Dziecko, czy ja kiedyś ciebie niepier...?

Bierut w trójkątach

Opowieściom o "Bolku jebace" - który pewnie tak po męsku czuł się dumny z dosadnego określenia jego temperamentu - i o niezliczonej niemalże liczbie jego kochanek, nie towarzyszyły pytania o konkrety, a to właściwie byłoby najciekawsze. Bo tak naprawdę z imienia i nazwiska znane są cztery towarzyszki życia Bieruta, z których jedna była legalną żoną, bo nigdy się nie rozwiedli.

Ślub wziął w 1921 roku, a jego wybranką była Janina Górzyńska, starsza od niego o dwa lata przedszkolanka. Z tego związku przyszło na świat dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka. Kolejną córkę Bierutowi urodziła Małgorzata Fornalska, z którą poznał się w Moskwie w początkach lat 30., kiedy jako członek jeszcze istniejącej (choć nielegalnej w Rzeczypospolitej) Komunistycznej Partii Polski odbywał kursy w szkole partyjnej.

Dla większości ludzi sytuacja, kiedy wszystkie strony trójkąta wiedzą o swoim istnieniu, byłaby, oględnie mówiąc, kłopotliwa. Tu jednak, o dziwo, nie była. Bierut ściągnął do Moskwy żonę z dziećmi, kiedy Fornalska była już w zaawansowanej ciąży. Jak wspominał jego syn Jan Chyliński: "Ojciec miał okropny problem ze znalezieniem dla nas mieszkania. Sam zajmował razem z Małgorzatą maleńki pokoik w hotelu "Lux". Kiedy na świat z tego nowego związku przyszła Oleńka jego starsze dzieci poznały młodszą siostrę, a obie wybranki Bieruta zaakceptowały sytuację i podobno nawet się zaprzyjaźniły...

Sam Bierut, w młodości nieśmiały w stosunku do kobiet, później doskonale wiedział, co to kindersztuba, co na pewno zyskiwało mu sympatię. Jak wspominał Jan Kwiatkowski, partyjny towarzysz: "Elegancki, powiedziałbym nawet - szarmancki, zwłaszcza wobec kobiet, pamiętał zawsze, by panią domu przy powitaniu pocałować w rękę, często przynosił jakiś kwiatek w podarunku, a dla dzieci cukierki lub inne upominki".

Podobno to właśnie ów charme - tak właściwe Polakom traktowanie kobiet z atencją, sprawiło, że Małgorzata Fornalska, pseudonim Jasia, zwróciła na niego uwagę. W specyficznym świecie towarzyszy radzieckich całowanie kobiety w dłoń na powitanie, przepuszczanie w drzwiach czy ofiarowanie kwiatka uchodziło najwyraźniej za przejaw burżuazyjnego wstecznictwa. Sama Fornalska, choć - jak twierdzili znający ją ludzie - nie była może najwybitniejszej urody, urzekała wdziękiem, naturalnością i ciepłem, do którego lgnęli niemalże wszyscy, którzy ją poznawali.

Taki białoruski przypadek

Bolesław Bierut przez cały czas miał kontakt z żoną. W czasie jej wizyt w Belwederze był uprzedzająco grzeczny, jakby onieśmielony, a ona w pisanych do męża listach zwracała się do niego "panie prezydencie". Związek z Fornalską rozpadł się jeszcze przed aresztowaniem jej przez Niemców. Wojna, problemy z pracą i miotanie się między Moskwą a okupowaną Polską nie mogły pozostać bez wpływu na ich relacje.

Ale krew nie woda. Nie zamarza.

Bolesław Bierut był w Mińsku, kiedy Niemcy hitlerowskie uderzyły na Związek Sowiecki. Oficjalnie pracował w urzędzie miejskim, odpowiadał za aprowizację, ale miejscowi unikali go ponoć jak ognia, podejrzewając o kolaborację z okupantem. Może i kolaborował, na pewno jednak sam Bierut unikał dla odmiany kontaktów z miejscowymi komunistami, a wszelkie informacje, jakie udawało mu się zdobyć, dostarczał do centrali NKWD.

W tym Mińsku nie zajmował się jednak tylko szpiegowaniem. Związał się z Anastazją Kolesnikową, żoną Izaaka Lubana, kompozytora, który tuż po wybuchu wojny zdołał uciec do Moskwy. Sam. Żonę i dzieci zostawił w Mińsku pełnym Niemców.

Bierut - najwyraźniej dzięki pracy w urzędzie i kontaktom z wywiadem rosyjskim - załatwił Kolesnikowej i jej dzieciom aryjskie papiery. Rzecz bezcenną. Getto w Mińsku powstało w listopadzie 1941 r. i zaledwie tydzień później odbyły się tam pierwsze akcje likwidacyjne. Ostatecznie na całej Białorusi Niemcy wymordowali blisko 400 tys. Żydów, w tym według różnych szacunków od 25 do 80 tys. z transportów z Europy Zachodniej.

Kolesnikowa musiała mieć wyjątkowo mocne papiery, bo zachowała nie tylko wolność, ale też trzypokojowe mieszkanie - w jednym z tych pokoi zamieszkał Bolesław Bierut.

Z tego związku nic nie wyszło, nie miał szans na przetrwanie wojny, ale - co ciekawe - po jej zakończeniu Bierutjednak dyskretnie wspierał byłą kochankę.
Zaledwie na trzy tygodnie przed śmiercią wysiał do niej list, w którym odpowiedział na depesze słane z Mińska: "Niestety nie mogę się z Wami zobaczyć. Byłbym bardzo zadowolony, gdybym mógł bardziej szczegółowo dowiedzieć się, jak Wy żyjecie i gdzie pracujecie. Będę oczekiwał Waszego listu, jeśli możecie go jutro napisać. Po list zgłosi się ten sam towarzysz, który wręczy Wam niniejszy list. Domyślając się, że potrzebujecie pomocy, przesyłam Wam niewielką sumę pieniędzy - wszystko, co w danym momencie posiadam".

Niecałe dwadzieścia lat później Anastazja Kolesnikowa, już mocno starsza pani, napisała kolejny list z prośbą o wsparcie - tym razem do towarzysza Edwarda Gierka. Powołując się na bliskie relacje z Bolesławem Bierutem, prosiła o przyznanie jej rodzinie emerytalnego zabezpieczenia. Czy towarzysze wiedzieli o istnieniu Kolesnikowej? Nawet jeśli nie, zachowali się na poziomie - po interwencji u samego Leonida Breżniewa Kolesnikowa wsparcie dostała. Nie od polskiego rządu, ale od rodaków z Moskwy.

Szara eminencja rządzi

Ostatnią partnerką Bieruta, aż do jego śmierci, był młodsza od niego o 11 lat Wanda Górska, najprawdopodobniej agentka NKWD, która w czasie okupacji była kochanką Pawła Findera (rozstrzelanego zresztą razem z Fornalską). Ponoć miała skłonność do szarogęszenia się, słabość do luksusowych ubrań i korzystania z willi będących w dyspozycji prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Oficjalnie jednak informacje o słabościach i metresach dygnitarzy nie docierały do ludu pracującego miast i wsi.

Nie docierały jednak do czasu... Najwięcej o tajemnicach sypialń czerwonych dygnitarzy (i nie tylko o nich) opowiadał każdemu, kto tylko chciał słuchać, Józef Światło, wicedyrektor Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który po aresztowaniu Berii w 1953 r. uciekł na Zachód. W słynnych audycjach nadawanych przez polską sekcję Radia Wolna Europa od 17 września 1954 r. zdradzał tajemnice, których nikt nie powinien był znać.

Pierwsza audycja słuchana w kraju, tak jak kolejne - nielegalnie - zaczęła się słowami: "Jestem Józef Światło, do niedawna podpułkownik UB i wicedyrektor dziesiątego departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie". W następnym programie były wicedyrektor Departamentu X MBP zwrócił się bezpośrednio do Bolesława Bieruta, przypominając jego okupacyjny pseudonim Tomasz: "Pozwólcie więc, że zapytam. Dlaczego to, towarzyszu »Tomaszu«, porzuciliście swoją pierwszą żonę Janinę Bierutową? Dlaczego do niej nie wróciliście? Dlaczego żyjecie z waszą sekretarką Wandą Górską, o której cała partia wie, że jest waszą kochanką? Czemuż przynajmniej nie weźmiecie z nią ślubu? I dlaczego dla niej wypędziliście z domu swoje dzieci?".

Dyskretny urok premiera

On miał władzę, a ona urodę i maniery iście królewskie. Józef Cyrankiewicz, były pepeesowiec i więzień Auschwitz, i Nina Andrycz, aktorka. W1937 r. na balu mody zorganizowanym przez Związek Autorów Dramatycznych w Warszawie została królową, a jej zdjęcie w kreacji, która dała jej tę koronę, wisiało przez lata w kawiarni hotelu Bristol.

Ewa Maria Morelle w swoich memuarach "Słodkie życie", które są tak naprawdę zjadliwym pamfletem na peerelowską socjetę, pisze wprost, że ładne dziewczyny głodne kariery wiedziały, że u premiera Cyrankiewicza wiele da się załatwić. "Sprawy, o które zabiegały, załatwiał od ręki u siebie w gabinecie. A właściwie nie »od ręki«. Podobno odbywało się to na twardym biurku" - pisze Morelle, ale kto na tym biurku zaczynał swojąka- rierę, już nie dopowiada, choć pewnie to owe nazwiska były najciekawsze w tej historii.

Jedną z pięknych Polek, które podejrzewano o bliskie relacje z Józefem Cyrankiewiczem, była Irena Dziedzic i choć ona nigdy nawet słowem nie sugerowała, że coś mogło być na rzeczy, a on kategorycznie zaprzeczał, pół Warszawy i tak dałoby sobie ręce uciąć, że ktoś nieznanej dziewczynie z dalekiej Kołomyi na Ukrainie w karierze jednak pomógł (niezależnie, rzecz jasna, od inteligencji przyszłej prowadzącej "Tele-echo").

Oczywiście to Światło - z otwartością, jakiej nie powstydziłaby się największa plotkara, zdradzał rzeczy, który nikt wyjawiać nie chciał. Czy wszystko, co opowiadał o sekscesach partyjnych elit, było prawdą? Dzisiaj część historyków z dużą dozą ostrożności traktuje obyczajowe rewelacje Światły, który o Cyrankiewiczu pisał tak: "Kiedy skończył się czar Danuty Szaflarskiej i młodej Czajkowskiej, premier zaczął regularnie chodzić do sklepu z kwiatami na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Pracowała tam z mężem kształtna blondynka dwudziestokilkuletnia. Pracowała tak długo, dopóki towarzysz Cyrankiewicz nie zakochał się w kwiatach i nie czynił codziennie większych zakupów. Wtedy młoda asystentka sklepowa przestała nagle pracować. Okazało się, że nie można pogodzić pracy w sklepie z kojeniem znojnych trudów premiera".

okazji oberwało się od Światły również żonie premiera Ninie Andrycz. Oczywiście za słabość do romansowania - najwyraźniej nie dość starannie ukrywaną, a którą były oficer bezpieki opisywał tak: "Wiadomo, że losy państwa Cyrankiewiczów od chwili zawarcia związku ślubnego między premierem i Niną Andryczówną układały się rozmaicie. Upodobania pani Cyrankiewiczowej wahały się między byłym ambasadorem sowieckim w Warszawie Lebiediewem, marszałkiem Rokossowskim i często pomniejszymi dygnitarzami".

Skrzypaczka, aktorka i on

Trójkąt, jaki stał się udziałem Mieczysława Rakowskiego, przyszłego premiera, Wandy Wiłkomirskiej - wybitnej skrzypaczki - i równie utalentowanej aktorki Elżbiety Kępińskiej, był właściwie tajemnicą poliszynela. "Była taka Elżbieta K. Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyłem ją na scenie w teatrze na Jaracza, chodzę na każdą sztukę, w której gra. Działa na mnie jak magnes. Lubię słuchać jej głosu. Co tu ukrywać, bardzo mi się podoba. Oczywiście, ona o tym nie wie. Ale może kiedyś się dowie" - zapisał w swoim dzienniku redaktor naczelny "Polityki".

Elżbieta K. miała wtedy 23 lata. I pierwszy wielki sukces - rolę w "Dwoje na huśtawce", którą podbiła krytyków i publiczność. Miała też męża. Również aktora, Władysława Kowalskiego. Mieczysław Rakowski miał już ugruntowaną pozycję. I żonę Wandę Wiłkomirską, która odnosiła sukcesy za granicą i żyła od tournée do tournée.

Romans Rakowskiego z Kępińską zaczął się podobno w 1964 r. Przed dziesięć lat oboje ukrywali łączący ich związek, choć wiedziała o nim cała Warszawa. Kępińska w końcu zdecydowała się na rozwód, licząc zapewne na to, że w ten sposób przyśpieszy decyzję Rakowskiego. Nie przyśpieszyła.

To zawieszenie w oczekiwaniu na zmianę wpływało fatalnie na Kępińską, która nie kryla irytacji, a wybuchy złości pogłębiał ostracyzm, jaki spotkał ją w jej własnym środowisku po wprowadzeniu stanu wojennego. Ślub Elżbiety Kępińskiej i Mieczysława Rakowskiego ostatecznie odbył się w 1986 r. Ponad 20 lat od wybuchu płomiennego romansu!

Dla pełnego obrazu warto donieść, że tak jak plotkowano o kochankach Cyrankiewicza i Sokorskiego, tak też rozpuszczano opowieści o Rakowskim. Romans miał go łączyć z cenioną piosenkarką Hanną Banaszak i z Agnieszką Osiecką, która do kobiet chłodnych i zamkniętych na nowe relacje na pewno nie należała. Jedno jest pewne. W oficjalnej rzeczywistości PRL mężczyźni budowali nową Polskę, a kobiety były co najwyżej matkami, bez wnikania w przyczynę owego macierzyństwa.

Katarzyna Kaczorowska
Korzystałam z książek Stanisława Kopra "Kobiety władzy PRL", "Życie artystek w PRL", "Sławne pary PRL".

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia