Koniec wojny. Upragniony przez tysiące zwykłych ludzi. Tłumy wiwatujące w te majowe dni na ulicach Paryża, Londynu i Nowego Jorku. I początek nowej geopolitycznej rzeczywistości, która połowie Europy zostanie narzucona. Jeszcze są uśmiechy i przyjazne uściski dłoni dotychczasowych aliantów. Jeszcze do wspólnego zdjęcia pozują razem premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, generalissimus Józef Stalin i prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt. Ten ostatni oficjalnie przed przystąpieniem USA do wojny mógł mówić: „Bohaterski opór, jaki naród polski stawiał w ostatnich dwóch latach, jest natchnieniem nie tylko dla Ameryki, ale dla wszystkich ludów miłujących wolność", ale im bliżej było końca tej wojny, tym bardziej stawało się jasne, że wyzwolenie spod okupacji wcale nie musi przynieść wszystkim wolności. Roosevelt powiedział to wprost amerykańskiemu ambasadorowi w Moskwie w 1944 r.: - Nie dbam o to, czy kraje sąsiadujące z Rosją zostaną skomunizowane.
I dopiero w 1981 r. Władysław Gomułka pożalił się Andrzejowi Werblanowi, jak potraktował go Stalin, kiedy zarzucił mu, że aresztowanie przywódców Państwa Podziemnego naruszyło suwerenności Polski.
- Przemawiacie tak, jak gdybyście byli szefem wielkiego mocarstwa, a jesteście przywódcą słabej partii i słabego kraju, który my wyzwoliliśmy. Oni strzelali do naszych ludzi i my ich za to pociągniemy do odpowiedzialności - rzucił lekko poirytowany Stalin.
Lipiec 1944 r. - polscy komuniści ogłaszają manifest PKWN pisany od kilku tygodni w Moskwie. W październiku twego samego roku Stalin do delegatów Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego mówi, nie owijając w bawełnę: - Wy macie teraz taką siłę, że jak powiecie 2 razy 2 jest 16, to wasi przeciwnicy potwierdzą to. Jak tak patrzę na waszą pracę, to gdyby nie było Czerwonej Armii - to przez tydzień i was by nie było. Wystrzelaliby was jak kuropatwy. W maju 1945 r. Europa świętowała koniec wojny.
Miesiąc później w Moskwie odbył się proces szesnastu, którym Sowieci pokazali, że mogą wszystko: porwać dowódców Armii Krajowej, członków rządu podziemnego i postawić ich przed własnym, groteskowym sądem. Ten proces był początkiem przejmowania władzy w Polsce przez stalinowców. Skutecznego, zwłaszcza po referendum w 1946 r. i wymuszonej ucieczce na Zachód Stanisława Mikołajczyka.
Z naiwną nadzieją na zmianę
W 1949 r. w Wielkiej Brytanii ukonstytuowała się Rada Polityczna, w skład której weszli przedstawiciele Polskiej Partii Socjalistycznej, Stronnictwa Narodowego, Niepodległość i Demokracja oraz Odłam Jedności Narodowej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Rada działała w opozycji do ówczesnego prezydenta RP na uchodźstwie Augusta Zaleskiego.
Żądania polityczne, których i tak nikt z dawnych aliantów nie zamierzał słuchać, były jasne: granice państwa sprzed września 1939 r., ale na zachodzie wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, a na wschodzie - z włączonymi Prusami Wschodnimi. Przewodniczącym Rady został Tomasz Arciszewski z PPS, a jednym z jej wice-przewodniczących Stefan Korboński, który w 1950 r. uruchomił j ej przedstawicielstwo w Stanach Zjednoczonych. We wrześniu tego samego roku Rada nawiązała współpracę z CIA.
W Europie Środkowej jeszcze przed kapitulacją Berlina wywiady miały pełne ręce roboty. Wszystkie. W jednej z notatek Departamentu I Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oficer raportował o pracy w obozach repatriacyjnych na terenach okupowanych przez aliantów Niemiec: „W miejscowości Valka koło Nürnberg znajduje się obóz dla uciekinierów z Polski i Czechosłowacji. Na teren obozu przyjeżdżał pracownik Komitetu Pomocy Uchodźcom z Monachium posługujący się nazwiskiem Urbański Antoni, który werbował uciekinierów z Polski. W jednym wypadku werbunek odbył się na tej podstawie, że werbowanemu Urbański przyobiecał wyjazd do USA pod warunkiem, że pojedzie do Polski i zbierze pewne informacje wywiadowcze. Urbański poinstruował agenta, jak ma zbierać informacje wywiadowcze w wojsku i rysować szkice obiektów. Następnie dano agentowi no-we ubranie i polecono wyjechać do Polski".
Jeden z takich ośrodków, gdzie uchodźcy, wyzwoleni z oflagów oficerowie i uciekinierzy żyli w zawieszeniu, nie mogąc zdecydować, czy zostać na Zachodzie, czy wracać do nowej Polski - w Quackenbruck - już w kwietniu 1948 r. został rozpracowany przez MBP. Komunistyczna bezpieka przejęła pełny wykaz uchodźców przechodzących przez ośrodki w Regensburgu i Quackenbruck, włącznie z podaniem adresów rodzin w kraju oraz raportami z pobytu w Polsce. To była kopalnia informacji pozwalająca kontrolować potencjalne kanały przerzutu uciekinierów i tego, co w n wej, zimnowojennej rzeczywistości stawało się najcenniejsze - danych potrzebnych wywiadowi i kontrwywiadowi.
Współpraca Rady Politycznej z amerykańskim wywiadem nie miała podłoża stricte ideowego. Przeszła ona na utrzymanie CIA w 1950 r., tuż po otworzeniu jej przedstawicielstwa w USA przez Korbońskiego i nawiązaniu porozumienia z amerykańskim wywiadem. W imieniu Rady z oficerem posługującym się stopniem pułkownika i pseudonimem Davis spotykał się Edward Sojka, szef Wydziału Krajowego Rady Politycznej. W kolejnym roku -1951 - współpracę nawiązano też z wywiadem brytyjskim.
Pomoc w organizowaniu struktur wywiadowczych w Polsce, przesłuchiwaniu uciekinierów na Zachód nie miała być świadczona za darmo. Do końca 1952 r. Rada Polityczna otrzymała od Amerykanów około 840 tys. dol., a samo stronnictwo polityczne około 170 tys. Rzecz cała jednak szybko stała się tajemnicą poliszynela, a branie pieniędzy od obcych służb nie było wcale oceniane jednoznacznie jako chwalebne i moralne. Walczyć z komunistami należało, ale być zależnym finansowo od obcych wywiadów? Działać na ich zlecenie jak agentura, a nie prawdziwi żołnierze?
Na garnuszku CIA
Londyński dwutygodnik „Głos" oskarżał wprost, że polską emigrację zżerają agentury wroga i przyjacielska. „Jak wiadomo, USA przeznaczyły milionowe kwoty na pomoc dla uchodźców zza żelaznej kurtyny. Lecz pomoc ta jest nie skoordynowana. Płynie różnymi kanałami. Jeden kanał nie wie, ile otrzymuje drugi, i odwrotnie.
Pomoc amerykańska nosi przeważnie charakter poufny. Nie ma - jak dotychczas - charakteru operacji kredytowej zawartej z jednej strony przez USA, z drugiej - przez oficjalną reprezentację uchodźstwa polskiego" - informowano na łamach pisma. A przedwojenny senator Tadeusz Katelbach w liście do gen. Kazimierza Sosnkowskiego z 1952 r, nie miał żadnych wątpliwości, że „na utrzymaniu amerykańskim znajduje się już cały legion osób z naszego życia politycznego. Gdyby Amerykanie cofnęli temu legionowi i różnym imprezom pieniądze, byłoby to równoznaczne z zupełną katastrofą".
Owe tajne tylko z pozoru, jak się szybko okazało, umowy z Amerykanami i Brytyjczykami przewidywały założenie dwóch baz łączności w Niemczech - bazy Północ w Oerlinghausen, a od wiosny 1952 r w Mülheim, oraz bazy Południe początkowo z siedzibą w Rotachkoło Tagernsee, później w Monachium i wreszcie w miejscowość Berg w Bawarii. Ekspozyturybaz mieściły się w Berlinie Zachodnim, Wiedniu i jednym z miast Szwecji.
Kierownictwo i większość personelu stanowili działacze Stronnictwa Narodowego, ale realny nadzór nad placówkami sprawowali Amerykanie. Jak ustalili historycy, pieniądze na działalność operacyjną przekazywał oficer wywiadu wojskowego Stanów Zjednoczonych, świetnie znający polskie realia - przed wojną był sekretarzem ambasady amerykańskiej w Warszawie. Używał w kontaktach z Polakami pseudonimu Zdzisław. Do czasu wybuchu afery, która nie tylko ośmieszyła CIA, ale też skutecznie rozbiła polskie podziemnie współpracujące z zachodnimi służbami, obie bazy zorganizowały 47 przerzutów do kraju (w tym cztery drogą morską), w czasie których w ręce polskiego kontrwywiadu wpadło 14 kurierów.
Czas na uderzenie
Dzień przed Wigilią, 23 grudnia 1952 r., w drzwiach polskiego konsulatu w Berl¬nie wschodnim stanęli Jan Ostaszewski ps. Paweł Choma, instruktor w Bergu, czyli bazie Południe, i Wanda Macińska ps. Wanda Weber, łącznika. Zdumionemu (a może inie do końca) konsulowi przedstawili informacje o dwóch polskich ośrodkach na terenie Niemiec zachodnich prowadzących szpiegowską działalność w Polsce.
Przynieśli ze sobą nazwiska kurierów, pełny opis struktury siatki w kraju, a nade wszystko bezcenną z punktu widzenia propagandowego informację, że działalność wywiadowcza finansowana jest przez Amerykanów i Brytyjczyków.7
Już 31 grudnia o sprawie poinformowało Polskie Radio, później artykuł o finansowaniu wrogiego Polsce Ludowej podziemia przez obce wywiady zamieściła na swoich łamach „Trybuna Ludu". W kraju ruszyła lawina aresztowań i procesów. Tylko w początkach 1953 r. zatrzymano ponad 200 osób, wyroki były wysokie, włącznie z karą śmierci za szpiegostwo. Za rozbiciem nieudolnej konspiracji za żelazną kurtyną stała skuteczność agentów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - para, która przyszła do berlińskiego konsulatu, w gruncie rzeczy była głęboko zakonspirowanymi agentami wysłanymi pod przykrywkową legendą z kraju.
Z akt zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej wynika, że wywiad PRL już od 1951 r. nie tylko znał szczegóły działalności obu baz. Miał też pełną listę pracowników placówek, znał skrzynki adresowe. „Przez dwa lata odbiorcą dość znacznych funduszy z kasy CIA, sprzętu radiowego, szyfrów, depesz, raportów i instrukcji był kontrwywiad bezpieki. Amerykanie zaś byli karmieni reportażami i ocenami fabrykowanymi przez przeciwnika. W grudniu 1952 r. komuniści postanowili zakończyć tę zabawę publiczną kompromitacją CIA i emigracji. Dwaj agenci polskiego kontrwywiadu występujący w roli przywódców WiN zgłosili się »dobrowolnie« do władz, wydając siebie, swoich podkomendnych, zasoby pieniężne, tajemnice organizacyjne i podając wszystko do publicznej wiadomości" - opowiadał na łamach „Karty" Jan Nowak-Jeziorański, szef Radia Wolna Europa.
Jak stworzyć własną opozycję
To duża rzecz postawić na czele wrogiego podziemia swojego człowieka. Taka sztuka udała się Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, kiedy na czele powstałej 2 września 1945 r. w Warszawie organizacji antykomunistycznej, której trzon stanowiły pozostałości rozwiązanej w tym samym roku Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, stanął Józef Kowalski ps. Kos. Niewykluczone zresztą, że imię i nazwisko tego człowieka jest fikcyjne, wymyślone na czas pracy operacyjnej w antykomunistycznym podziemiu.
Wolność i Niezawisłość skupiało byłych akowców i żołnierzy leśnych oddziałów. Pierwsze problemy WiN-u zaczęły się jednak niemalże tuż po jego powstaniu, kiedy część oddziałów rozwiązała się, a ich członkowie ujawnili, idąc za wzorem pułkownika Jana Mazurkiewicza, dowódcy Zgrupowania AK „Radosław" w czasie powstania warszawskiego, więźnia stalinowskiemu skazanego na dożywocie, niezłomnego, który mimo tortur nie obciążył w śledztwie generała Fieldorfa, a który wiele lat później został wiceprezesem Zarządu Głównego ZBoWiD, a w latach 1981-1983 był członkiem Prezydium Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu...
W 1946 r. WiN podporządkował się rządowi emigracyjnemu i Naczelnemu Wodzowi Polskich Sił Zbrojnych na Z-chodzie. I to jego emisariusze przekazali na Zachód - do Rady Bezpieczeństwa ONZ - informacje o fałszerstwach wyborczych popełnionych podczas referendum ludowego. Czy właśnie dlatego UB tropiło winowców, co rusz wyłapując kolejnych dowódców? A może od początku założono, że najlepsza jest opozycja w całości kontrolowana, właściwie prowadzona jak po sznurku, taka, którą w odpowiednim momencie spektakularnie się rozbije i która posłuży jako idealne tworzywo do materiałów propagandowych.
W 1945 r. aresztowano m.in. pierwszego prezesa WiN pułkownika Jana Rzepeckiego i wszystkich dowódców obszarów. W październiku 1946 r. schwytano jego następcę pułkownika Franciszka Niepokólczyckiego. Wpadki i aresztowania następowały co kilka miesięcy. I w końcu to agenci bezpieki przejęli kontrolę nad WiN-em, konstruując misterny plan.
Pod całkowitą kontrolą
Od wiosny 1948 r. organizacja była już pod kontrolą zorganizowanej przez bezpiekę z pomocą przewerbowanych oficerów WiN i AK- oraz w większości nieświadomych, szeregowych członków organizacji - tzw. V Komendy WiN kryptonim „Muzeum". To na jej czele stanął Józef Kowalski pseudonim Kos.
Operacji przejęcia kontroli nad WiN-em nadano kryptonim „Cezary". Żeby było jak najbardziej wiarygodnie, powołano sztaby obszaru centralnego kryptonim „Zamek" i okręgu białostockiego WiN kryptonim „Bursa". Niczego nieświadomi winowcy stali się pionkami w grze wywiadowczej, jaką Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego nad ich głowami i z pomocą ich rąk podjęło z CIA i brytyjskim SIS. Łupy były naprawdę imponujące. Nowoczesny sprzęt łączności, waluta, złoto szły z Zachodu. Na Zachód wędrowały w zamian fałszywe informacje, kontrolowani emisariusze i kurierzy, ludzie trafiający na przeszkolenie wywiadowcze i dywersyjne, którzy później okazywali się komunistycznymi agentami.
Nie tylko Zachód liczył na wybuch III wojny światowej, ale to szkoleni winowcy mieli stać się zapleczem dywersyjnym, gdyby do niej rzeczywiście doszło - kontrolujący wymianę informacji agenci bezpieki wiedzieli, że mieli zrealizować tzw. plan "Wulkan", czyli sabotaże w najważniejszych zakładach przemysłowych i zniszczenie linii komunikacyjnych.
Chyba najlepsza w historii komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu operacja zakończyła się, kiedy do MBP dotarła informacja, że CIA zamierza przerzucić do Polski swoich oficerów. Mieli sprawdzić siatkę WiN. Ludzi, kontakty, sprawność działania. W ślad za oficerami CIA miały pójść zrzuty sprzętu. Stało się jasne, że dłużej nie da się utrzymywać fikcji o nazwie Wolność i Niezawisłość. I wtedy, 23 grudnia 1952 r., w drzwiach polskiego konsulatu w Berlinie wschodnim stanęli kobieta i mężczyzna, dwoje agentów bezpieki, którzy oficjalnie weszli w rolę skruszonych i gotowych opowiedzieć o tym, jak amerykański wywiad werbuje w Niemczech Polaków, by szpiegowali swoją ojczyznę.
Ujawnienie współpracy emigracyjnych stronnictw skupionych w Radzie Politycznej z CIA przyniosło emigracji gigantyczny kryzys. Premier Stanisław Mackiewicz w artykule „O handel śmiercią" grzmiał, że ci, którzy brali pieniądze od CIA, kupczyli losem rodaków w kraju. Sęk w tym, że on sam był zarejestrowanym kontaktem operacyjnym „Rober" wywiadu PRL, choć odmawiał współpracy agenturalnej. Od marca do czerwca 1956 r. dostał od oficera Departamentu 11085 funtów, później jeszcze 300 dol. A po uzgodnieniach z komunistycznymi władzami 14 czerwca 1956 r. powrócił do Polski.