Tak to tłumaczy książę Albrycht Stanisław Radziwiłł: „Rano (6 października) o godz. 9 Bogu ducha (Katarzyna Zamoyska) oddała, jednego syna zostawiwszy, Jana Zamojskiego (Jana »Sobiepana« Zamoyskiego, od 1647 r. III ordynata), starostę kałuszowskiego i dwie córki, jedną już mężatkę za księciem Jeremiaszem Wiśniowieckim, drugą zaręczoną Koniecpolskiemu (Aleksandrowi), chorążemu koronnemu, kasztelana krakowskiego (Stanisława Koniecpolskiego, od 1632 r. hetmana wielkiego koronnego) synowi”.
Ten ostatni był śmiercią Katarzyny Zamoyskiej bardzo zaniepokojony. Obawiał się, że w tej sytuacji może nie dojść do małżeństwa córki zmarłej oraz jego syna. Dlatego postanowił działać.
U syna nieboszczycy kanclerzyny
„Już kontrakty małżeńskie przed śmiercią były zaszły, ale że jeszcze nie były do aktów podane, przeto obawiał się kasztelan, żeby tych (…) nie rozstrzyżono (zerwano?). Zatem sam z synem umyślił na pogrzeb przybyć, i mię z sobą przez listy zapraszał (…)” — pisał książę Albrycht. „Nim do miasta przyjechaliśmy, spotykali nas wojewoda ruski i biskup wołyński Zamojski (pisownia oryginalna), wysłani od Jana Zamojskiego (Jana „Sobiepana” Zamoyskiego), syna nieboszczycy kanclerzyny”.
W takim towarzystwie staropolscy dostojnicy przybyli do Zamościa. Wówczas zaproszono ich do rezydencji Zamoyskich. „Gdyśmy wjechali do zamku, starosta kałuski i książę Jeremiasz Wiśniowiecki przed wschodami [schodami] nas przyjęli i zaprowadzili na miejsce, gdzie ciało leżało przy żałosnej muzyce” — wspominał książę Albrycht.
Przebywało tam już wielu innych dostojnych gości. Ilu, trudno było kronikarzowi zliczyć. Książę Albrycht zapewniał jednak, że aby wyżywić wszystkich uczestników ceremonii zabijano w Zamościu, każdego dnia 100 wołów! Ks. Albrycht oraz jego towarzysze pomodlili się przy zmarłej, a potem wybrali się do zamojskich gospód. Następnego dnia rozpoczęła się właściwa ceremonia pogrzebowa. Doszło wówczas do nieoczekiwanego wypadku na schodach rezydencji Zamoyskich.
„6 listopada, około 11-tej przed południem, gdy ciało kanclerzyny z zamku wynoszono na pogrzeb, od wielkiej ciżby ludzi gradusy się załamały, i około 20 ludzi zapadło z wschodami z naruszeniem nóg swych” — notował ks. Albrycht.
Czym były owe gradusy? Chodzi zapewne o stopnie schodów w rezydencji Zamoyskich oraz, być może, znajdujące się tam balustrady. Nikt wówczas nie zginął, ale na pewno niektórzy żałobnicy solidnie się potłukli, być może nawet połamali. Ceremonii pogrzebowej jednak nie przerwano. „Processyi kapłanów ledwo miejsce było przecisnąć się do kościoła (dzisiejszej katedry) przez ciżbę ludzi” — ciągnął swoją opowieść ks. Albrycht. „Arcybiskup mszę celebrował (…). Po mszy i po oracyach pogrzebowych ciało do grobu wniesiono. Po 3-ciej do zamkuśmy się wrócili. Obiad przy świecy się skończył”.
Intryga zakończona ślubem
W tamtych czasach od pogrzebu do ślubu nie zawsze było daleko. Tak o tym pisał książę Albrycht dzień po złożeniu ciała kanclerzyny do grobu. „Kasztelan krakowski (Stanisław Koniecpolski, ojciec Aleksandra) wezwał mię i podczaszego koronnego i starostę sandeckiego radząc się, jakim sposobem prośba ma być uczyniona chorążego koronnego o Joannę (Zamoyską) siostrę pana miejsca tego, aby się co pewnego postanowiło o kontakcie małżeństwa ich” — czytamy w zapiskach kronikarza z 7 listopada 1642 r. „Podobało się wprzód znieść (rozmówić się) z ciotką tej panny wojewodziną wileńską, tu przytomną (obecną), a potem pójść do Zamojskiego. A tymczasem z obu stron bajki niejakieś był posiał szatan”.
Na czym polegała owa niezgoda pomiędzy spowinowaconym z Zamoyskim księciem Wiśniowieckim (sławnym „Jaremą”, pogromcą Kozaków) i Stanisławem Koniecpolskim? Chodziło aż o 40 miejscowości ufundowanych na gruncie królewskim, które — jak tłumaczył autor pamiętników — „kasztelan do swego starostwa peresławskiego przyciągał”. Wiśniowiecki uważał chyba, że to on ma do nich prawo. W tej sprawie rozpoczął się już wówczas proces, który miał rozstrzygnąć sprawę.
„Chcieliśmy tedy pogodzić ich, jakoż do tegośmy przywiedli, że na przyjacielską ugodę zezwolili, a tymczasem w wzajemnej przyjaźni żyli” — wspominał książę Albrycht.
Już 8 listopada zapadły w zamojskim „zamku” wszelkie uzgodnienia na temat owego małżeństwa. Efekt? „W niedzielę arcybiskup lwowski w kościele (zamojskim) ślub dawał pomienionym oblubieńcom. Przez dwa dni wesele się odprawowało bez żadnej muzyki (w końcu to była żałoba! — dop. autor), ani panna młoda do łożnicy (nie była) prowadzona” — notował 9 listopada książę Albrycht. „W dzień św. Marcina po obiedzie goście się rozjechali i ja przez Sokal do domu się wróciłem ku końcowi tego miesiąca”.
Wszyscy chyba byli z takiego obrotu sprawy zadowoleni. Co się jednak stało z ludźmi poturbowanymi na schodach zamojskiej rezydencji? O tym kronikarz nie napisał.
Cyprysy, fiołki, drzewa owocowe
Rezydencja Zamoyskich w Zamościu była areną większości tych wydarzeń. Była wspaniała. Gościła koronowane głowy, dostojnych jeńców, dyplomatów i dystyngowanych arystokratów. Gmach stanowił scenografię dla wielu ceremonii pogrzebowych i ślubów. Czasami – jak widać - odbywały się one niemal… jednocześnie.
Dawną rezydencję rodu Zamoyskich można oglądać na planie Georga Brauna wydanym w Kolonii w 1618 r. oraz na słynnym obrazie bukowińskim z 1660 r. Na tym ostatnim sztychu jest ona chyba lepiej widoczna. Uwieczniony na obrazie pałac miał dwie kondygnacje. Nad budowlą dominowała masywna, czworoboczna wieża z tarasem widokowym (warto byłoby ją kiedyś odtworzyć!). Wiadomo także, że w pałacu istniała kaplica, duża sala reprezentacyjna, o wymiarach prawie 9 m na 10,5 m, oraz 20 komnat (na piętrze osiem, na parterze — 12) ogrzewanych piecami i kominkami.
W sąsiedztwie pałacu założono wspaniały ogród. Rosły w nim cyprysy, fiołki oraz drzewa owocowe — było ich ponad 320. Całość otaczał solidny mur (potem zastąpiono go ażurowym, żelaznym parkanem) z narożnymi bastejami. Umieszczono w nim bramę strzeżoną przez kilkunastu hajduków. Przed pałacem można było oglądać obszerny dziedziniec honorowy.
Ta piękna rezydencja Zamoyskich przez dziesiątki lat — także po śmierci kanclerza Jana Zamoyskiego — tętniła życiem. Odbywało się w niej m.in. wiele wystawnych biesiad, zabaw i uroczystości. Jedną z nich opisał książę Albrycht Stanisław Radziwiłł herbu Trąby (1593–1656). Był on dyplomatą, kanclerzem wielkim litewskim, starostą łuckim oraz pisarzem (na podstawie objawień jednego z jezuitów ogłosił np., że Matka Boska pragnie zostać Królową Polski, co zresztą potem opisał w jednej z książek). Spisywał też pamiętniki. Mnóstwo miejsca poświęcił w nich sprawom międzynarodowym, dworskim czy magnackim koligacjom. Zawarł tam także inne obserwacje, niektóre zaskakujące.
Bestya w gardło wlazła
„Ku końcowi tego miesiąca mój hajduk na świeżym sianie się położył: któremu otworzywszy gębę, śpiącemu, jadowita bestya w gardło wlazła (…). Już sobie nie mógł poradzić. Czuł rznięcie wielkie wewnątrz, aż przez lekarstwo zdechła już bestya jest wyrzucona” — notował z wyraźnym zaciekawieniem książę Albrycht 24 lipca 1642 r. A dzień później pisał: „Tego miesiąca grad duży po polach zboża, a miejscami gęsi, kaczki, zające pobił i ludziom się gdzie indziej dostało”.
A tak pisał w listopadzie 1642 r. „Nawróconego Żyda w Ołyce do chrztu trzymałem, dziękując Bogu, że zgubioną owieczkę do owczarni swej przyprowadził. Zgrzytali na to Żydzi i wszelkiemi sposobami usiłowali go do wiary świętej przyjęcia odwieść (…)” — pisał książę Albrycht. „Odprawiwszy nabożeństwo w Ołyce do Zamościa z żoną moją wyjechałem na pogrzeb kanclerzyny koronnej Zamojskiej, ciotki jej”.