Ofiary komendanta "Burego" były niepotrzebne

Piotr Gontarczyk
Postać kpt. Romualda Rajsa ps. "Bury" (1913-1949) budzi wiele kontrowersji. Bezspornym faktem jest, że był patriotą, który większość swojego dorosłego życia spędził w polskim mundurze, 10 lat (1939-1949) walcząc z Niemcami, Sowietami i komunistami.

Postać kpt. Romualda Rajsa ps. "Bury" (1913-1949) budzi wiele kontrowersji. Bezspornym faktem jest, że był patriotą, który większość swojego dorosłego życia spędził w polskim mundurze, 10 lat (1939-1949) walcząc z Niemcami, Sowietami i komunistami.

Aresztowany przez bezpiekę, został stracony z wyroku komunistycznego sądu 30 grudnia 1949 r. Jego patriotyzm i oddanie w służbie Rzeczypospolitej nie budzi wątpliwości. Można by zaliczyć go do panteonu polskich bohaterów, jak zrobił to niedawno jego biograf Michał Ostapiuk (Komendant "Bury". Biografia kpt. Romualda Adama Rajsa "Burego" 1913-1949, Białystok-Olsztyn-Warszawa 2019) pisząc, że wspomniany "powinien być uważany za niekwestionowanego bohatera polskiego podziemia" (s. 7). Sęk w tym, że dla wielu naukowców, nie mówiąc już społeczności białoruskiej w Polsce, taka opinia jest nie do przyjęcia.

80 ofiar

Kluczowym punktem sporu jest działalność kpt. Rajsa z początków 1946 r., kiedy jego oddział spacyfikował białoruskie wsie: Zaleszany, Wólkę Wygonowską, Zanie, Szpaki oraz Końcowiznę. Palono gospodarstwa, rozstrzeliwano pojedynczych komunistycznych kolaborantów. Ale już w pierwszej wsi Zaleszany, zginęło w palonych gospodarstwach kilkanaście ukrywających się tam osób (połowa to dzieci), a dwie osoby zastrzelono za próbę gaszenia pożarów.

Szczególnie dramatyczny obrót przybrały sprawy w Zaniach, gdzie napotkawszy zbrojny opór żołnierze kpt. "Burego" otworzyli ogień do mieszkańców, zabijając 24 osoby. Zginęły głównie kobiety i dzieci. Mieszkańcom nakazano wyniesienie się z Polski do Białoruskiej SSSR.

31 stycznia 1946 r. kpt. Rajs wydał rozkaz rozstrzelania około 30 białoruskich wozaków, którzy kilka dni wcześniej zostali zobowiązani przez polskich partyzantów do stawiennictwa z końmi i wozami, i przez poprzednie kilka dni służyli oddziałowi "Burego" jako środek transportu. Łącznie opisane wydarzenia pochłonęły około 80 ofiar, w tym chyba ledwie kilku autentycznych komunistycznych kolaborantów.

Niewielu kolaborantów…

Tłumacząc działania "Burego" jego obrońcy wspominają, że wspomniane wsie były skomunizowane już przed wojną, ich mieszkańcy haniebnie zachowywali się po wkroczeniu Sowietów w 1939 r., także po wojnie popierając nową władzę. Pewnie tak trochę było, ale takie jednoznaczne ujęcia zawsze budzą wątpliwości i dyskusje.

Może część Białorusinów nie popierała komunistów, albo chciała zachować się neutralnie i spokojnie żyć? Po spaleniu ich gospodarstw - pewnie już nie. Byli w tych wsiach aktywni, komunistyczni kolaboranci, ale chyba niezbyt wielu, skoro z wyroków podziemia bezpośrednio po wejściu do wspomnianych wsi zastrzelono dosłownie pojedyncze osoby? Może rzeczywiście silne były tam poglądy komunistyczne. Ale czy to wystarczy, żeby wojsko paliło w odwecie całe wsie?

Michał Ostapiuk broni kpt. "Burego" przed odpowiedzialnością za śmierć cywilów (to prawda, że nie była to śmierć planowana), którzy spłonęli w niszczonych gospodarstwach. Jak się podpala wieś, należy brać pod uwagę, że mogą być ofiary. Fakt, iż do tragedii doszło w sposób niezamierzony, jest okolicznością łagodzącą, a nie wykluczającą odpowiedzialność. Podobnie przedstawia się kwestia otworzenia przez partyzantów w zamieszaniu ognia do cywilów w Zaniach (24 ofiary). Tu też drugorzędną dla oceny kwestii odpowiedzialności jest fakt, czy dowódca był w jej czasie obecny czy nie. A czy za to potem ukarał któregokolwiek ze swoich podwładnych? Nie.

Najgorzej - jeśli o odpowiedzialności mówimy - przestawia się kwestia 30 białoruskich wozaków, którzy najpierw wozili partyzantów po okolicy, a potem zostali przez nich zastrzeleni. Tu już był świadomy rozkaz zabijania: mężów, ojców, po prostu cywilów.

Po 50 latach
Nie chcę wchodzić w polemikę z historykami-obrońcami kpt. "Burego", którzy próbują dowodzić zasadności tego rozkazu i celowości jego wykonania. Wedle powstałej przed kilkoma laty wersji chłopi ci, uważając partyzantów "Burego" za oddział komunistycznego KBW (ten w istocie przez przynajmniej pewien czas tak się tym chłopom przedstawiał), mieli oferować się jako agenci do walki z podziemiem. Jak znam świat, to chłopi raczej chcieli mieć spokój od wszystkich, przeżyć i wrócić do domu, więc takie masowe (30 osób!) oferowanie współpracy uważam za wytwór fantazji. Wspomniani historycy-obrońcy dysponują nawet uzyskanymi przez nich ponad 50 lat po wojnie dwoma relacjami rzekomych świadków - żołnierzy podziemia w tej sprawie. Relacje te jednak, uzyskane pół wieku po wojnie od ludzi, którzy mają znać sprawę "z drugiej ręki", nie budzą mojego zaufania.

Obrońcy kpt. Burego" przekonują, że zabicie wspomnianych wozaków nie było bezpośrednio wymierzone w prawosławnych i Białorusinów, bowiem jeden z zastrzelonych nie był prawosławnym, tylko adwentystą. Może dam się przekonać, że w istocie nie było tu podłoża etniczno-religijnego, jeśli wspomniani historycy znajdą wśród zabitych jeszcze choćby jednego Polaka.

"Lakierowanie" historii

Mam negatywną ocenę działań kpt. "Burego" w powiecie bielskim z 1946 r., choć w moich oczach nie przekreśla to wielu innych jego zasług i generalnie jednoznacznie pozytywnej oceny powojennego polskiego podziemia. Ale nie zgadzam się z opinią przytoczoną na wstępie, że wspomniany, choć zasłużony i bardzo dzielny żołnierz "powinien być uważany za niekwestionowanego bohatera polskiego podziemia".

Takie próby "lakierowania" polskiej historii naraża nas na wiele niebezpieczeństw. Akceptacja takich działań daje oręż do ręki tym, którzy chcieliby całe polskie podziemie wrzucać do worka z napisem: "rabusie i mordercy". Narzędzie jest gotowe: z jednej strony akcje kpt. "Burego" z 1946 r., a z drugiej "patriotyczne" usprawiedliwienia takich działań z ust historyków.

Nadto musimy liczyć się z tym, że takie relatywizowanie historii mogą stosować i inni. Jeżeli my dokonujemy prób "patriotycznej" obrony tego, co wydarzyło się w powiecie bielskim w początkach 1946 r., to nie dziwmy się, że podobne "patriotyczne" i "polityczne" argumenty wyciągają inni, na przykład (choć ontologia i skala zbrodni jest tu inna) Ukraińcy w sprawie rzezi wołyńskiej. Znaczy co? Nam wolno relatywizować, a im nie?

Bohater, ale…
Uważam kpt. Romualda Rajsa "Burego" za polskiego bohatera. Chciałbym, żeby polscy powojenni partyzanci ("niezłomni") znaleźli należne miejsce w naszej historii, tak jak powstańcy z 1830, bohaterowie Powstania Wielkopolskiego i Warszawskiego. Ale nie można zamykać oczu na fakt, że popełniali poważne błędy. "Materialne" karanie poprzez palenie białoruskich wsi było sprzeczne z prawem międzynarodowym i etosem polskiego munduru.

Ofiary, które w czasie tych akcji padły, były tragiczne i niepotrzebne. A w najmniejszym już stopniu nie traktuję "wybijania" białoruskich chłopów w Puchałach jako "wybijanie Polski na niepodległość". Wszystko to ani Polsce, ani kpt. "Buremu" zaszczytu nie przynosi. I generalnie dobrem Polski w logiczny sposób obronić się nie da.

Dr Piotr Gontarczyk

historyk IPN

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia