Urodził się w 1919 roku w Ostojowie koło Suchedniowa na Kielecczyźnie. Samochody wtedy były rzadkością. - Mnie zachwycały. Pomyślałem sobie, że będę je reperował. Albo będę ludziom naprawiał sprzęty, bo w tamtych czasach robił to kowal - mówi Mieczysław Lutczyk.
Po szkole pracował w Nadleśnictwie Suchedniów, myślał o karierze wojskowej. Zapisał się do związku "Strzelec". - Dawali tam duży wybór broni i to mi pasowało - mówi. Pracował przy budowie drogi łączącej Suchedniów z Kielcami. Kiedy jechał pociąg pancerny z trumną i ciałem Józefa Piłsudskiego, rozpalał ogniska wzdłuż trasy przejazdu.
Kiedy przyszedł osiemnasty rok życia Mieczysław Lutczyk zapisał się na ochotnika do wojska. - Wybrałem broń pancerną. Dostałem przydział do batalionu pancernego w Żurawicy, koło Przemyśla - mówi.
Był październik 1937 roku. Po dwóch latach służby miał wrócić do Ostojowa. - Powiedzieli stop! Nie pojedziesz, bo chyba będzie wojna. Na początku wojny powstała X Brygada Kawalerii Pancernej pod dowództwem pułkownika Stanisława Maczka. Latem 1939 roku brygada wyjechała w okolice Krakowa. Któregoś dnia kąpiemy się w rzece, a tu nagle seria wybuchów! Myśleliśmy, że to nasze lotnictwo ćwiczy, ale na samolotach były czarne krzyże...

We wrześniu 1939 roku Mieczysław Lutczyk rozpoczynał walkę z Niemcami w nieustannym odwrocie
(fot. Archiwum Mieczysława Lutczyka)
- We wrześniu 1939 Niemcy mieli przewagę. W dzień walczyliśmy, a w nocy wycofywaliśmy się, przez Wieliczkę, aż po Przeworsk. - W Przeworsku była cukrownia, którą Niemcy zbombardowali. Och, jak pachniało wtedy cukrem na kilka kilometrów - wspomina.
Potem brygada uciekała dalej na Wschód, na Lwów, Stanisławów. - Tam już była czerwona flaga, bo przyszli komuniści. Myśmy tę flagę zdjęli - mówi Mieczysław Lutczyk.
W Stanisławowie padł rozkaz odwrotu na Węgry. Pancerni przedzierali się przez góry. Do dziś na tamtejszych połoninach są ślady po naszej brygadzie. - Zatrzymaliśmy się w węgierskim Komarom. Tam też długo nie mogliśmy zostać - mówi pan Mieczysław.
Niemcy na to nie pozwalali, zwłaszcza kiedy Węgry stały się ich sojusznikami. - Ale my się z Węgrami łatwo dogadywaliśmy, bo to fajni ludzie. Poznałem takiego jednego, chodziliśmy do kina, teatru - opowiada.
Potem przyszła na Węgry wieść, że we Francji tworzy się wojsko polskie. - Pomyślałem, że trzeba tam jechać. Znajomy Węgier załatwił mi cywilne ubranie. Dałem mu za to polski pistolet, naszego visa. Jak się z tego ucieszył, bardziej niż gdybym mu zapłacił pieniędzmi - mówi Mieczysław Lutczyk.
Natychmiast pojechał do Budapesztu sprawdzić pociągi do Francji i wrócił do Komarom po kolegów z brygady. - Wtedy mnie złapali. Prowadzili pod bagnetami. Mówię, że nie wypada tak traktować żołnierza, bo tak się traktuje przestępców. Opuścili bagnety - opowiada.
Polakom udało się uciec z Węgier, pociągiem dotarli do Francji. Tam nasza brygada ćwiczyła bez broni, była głównie gimnastyka. Potem był przemarsz do południowej Francji. - Akurat na czas zbierania winogron. Ćwiczyliśmy na czołgach renault, pamiętających jeszcze I wojnę światową. Spaliśmy w takich warunkach, że do dziś mnie ciarki przechodzą. Szczury chodziły po twarzy - wspomina pan Mieczysław.
W końcu przyszedł czas na walkę z Niemcami. Była krótka, po tym jak powstał we Francji rząd w Vichy kolaborujący z Niemcami. - My stoimy gotowi do walki, a oni zawracają. Pytamy ich "gdzie idziecie?", a oni do nas "la fin de la guerre" (koniec wojny - red.) i wracają do domu. Znów ich pytamy: To my mamy walczyć za waszą Francję?" - mówi Mieczysław Lutczyk.
Polski weteran i królowa Elżbieta II
(fot. Archiwum Mieczysława Lutczyka)
Brygada znalazła się znów w trudnej sytuacji. - Wtedy general Maczek zebrał nas i mówi "chłopaki, kto może niech przedostaje się do Anglii". Mieczysław Lutczyk trafił na statek płynący do Liverpoolu. - Byli na nim tacy sami rozbitkowie jak ja. Kapitan powiedział nam, że jak Niemcy dopadną nas na morzu, to będzie źle. Bo nas szukają - mówi pan Mieczysław.