Twardy opór Armii „Łódź” i wstrząs psychiczny generała Juliusza Rómmla

Wiesław Pierzchała
Juliusz Rómmel.
Juliusz Rómmel. Centralne Archiwum Wojskowe / Wikimedia Commons
- Nie da się ukryć, że dowódca Armii „Łódź” - Juliusz Rómmel - był zaskoczony szybkim tempem niemieckiej ofensywy. Ponadto był zdezorientowany i nie bardzo wiedział, co robić w takiej sytuacji. Dlatego uznał, że najlepszym wyjściem będzie wymarsz ze swoim sztabem w stronę Warszawy, aby nawiązać kontakt z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym. Niestety, ta nagła decyzja sprawiła, że wśród dowódców liniowych zapanował chaos... - mówi Ryszard Iwanicki, historyk. Tłumaczy również m.in. pochodzenie popularnego mitu, zgodnie z którym polscy kawalerzyści mieli atakować bronią białą pancerne wojska nieprzyjaciela.

Wiesław Pierzchała: Czy to prawda, że na Armię „Łódź”, dowodzoną przez generała Juliusza Rómmla, na początku września 1939 roku spadło najsilniejsze niemieckie uderzenie?

Ryszard Iwanicki: Można tak przyjąć, bowiem armia ta blokowała Niemcom drogę na Warszawę, której zdobycie było ich głównym celem strategicznym. Armia „Łódź” znajdowała się na linii granicznej biegnącej od Ostrzeszowa koło Ostrowa Wielkopolskiego przez rejon Wielunia aż do Kłobucka pod Częstochową. Na północy graniczyła z Armią „Poznań”, a od południa z Armią „Kraków”. Armia „Łódź” liczyła około 80 tysięcy żołnierzy i składała się z trzech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii - Wołyńskiej i Kresowej. Przewaga najeźdźców była miażdżąca, niemniej nasi żołnierze stawiali twardy opór. Przykładem może być bitwa pod Mokrą dowodzona w sposób wręcz modelowy przez pułkownika Juliana Filipowicza, dowódcę Brygady Wołyńskiej. Zażarty bój trwał półtora dnia. Efekt był taki, że Polakom udało się powstrzymał napór wroga i zniszczyć 150 pojazdów, w tym około 50 czołgów, po czym wycofali się składnie w kierunku Radomska. Pamiętajmy o tym, że zadaniem Armii „Łódź” było utrzymać linię graniczną i tak umiejętnie manewrować podczas odwrotu, aby nie dopuścić do oskrzydlenia armii „Poznań” i „Kraków”. Zadanie zostało wykonane w takim stopniu, że podczas ciągłych walk odwrotowych, między innymi na linii rzek Warty i Widawki, a potem w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego i Tomaszowa Mazowieckiego, do 6-7 września na ziemi łódzkiej związano znaczną część wojsk niemieckich.

Sztab Armii „Łódź” stacjonował w pałacu Juliusza Heinzla w Łodzi na Julianowie, który został zbombardowany przez Luftwaffe. Jak do tego doszło? Czy dała o sobie znać niemiecka V kolumna?

Niemcy mieli dobry zwiad lotniczy, niepodzielnie panowali w powietrzu i już od 1 września bombardowali najważniejsze cele strategiczne: dworce, koszary czy węzły komunikacyjne. Trudno określić, jaka była geneza nalotu na siedzibę sztabu Armii „Łódź”, którą wybrano dość niefortunnie, ponieważ była znakomicie widoczna z lądu i powietrza. Moim zdaniem były dwa źródła nalotu - rozpoznanie lotnicze i działania V kolumny, co w tym przypadku nie było trudne, bowiem przed wojną w Łodzi mieszkało około 60 tysięcy Niemców.

Zdania historyków są podzielone, bowiem jedni twierdzą, że generał Rómmel opuścił pałac Heinzla przed bombardowaniem, a drudzy utrzymują, że uczynił to po nalocie, w wyniku którego odniósł kontuzję. Jak zatem było naprawdę?

Nalot z udziałem bombowców i myśliwców szturmowych miał miejsce rankiem 6 września, czyli kilka godzin po tym, gdy generał Rómmel opuścił rezydencję ze swoimi sztabowcami. Na miejscu pozostała jedynie tak zwana grupa ewakuacyjna. W wyniku bombardowania zginął oficer i czterech żołnierzy. Ich mogiły stanowią miejsce pamięci na cmentarzu katolickim świętego Rocha na Radogoszczu. W wyniku nalotu piękny pałac został w tak znacznym stopniu uszkodzony, że Niemcy rozebrali go podczas okupacji.

Juliusz Rómmel.
Juliusz Rómmel. Centralne Archiwum Wojskowe / Wikimedia Commons

Czy uzasadnione są twierdzenia, że generał Rómmel porzucił swoją armię, którą od tej pory z powodzeniem dowodził generał Wiktor Thommee, dowódca Grupy Operacyjnej „Piotrków”?

Nie da się ukryć, że dowódca Armii „Łódź” był zaskoczony szybkim tempem niemieckiej ofensywy. Ponadto był zdezorientowany i nie bardzo wiedział, co robić w takiej sytuacji. Dlatego uznał, że najlepszym wyjściem będzie wymarsz ze swoim sztabem w stronę Warszawy, aby nawiązać kontakt z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym. Niestety, ta nagła decyzja sprawiła, że wśród dowódców liniowych zapanował chaos. I wtedy do akcji wkroczył generał Wiktor Thommee, który de facto przejął dowództwo nad Armią „Łódź” i sprawnie wycofał się do twierdzy Modlin, której skutecznie bronił przez dwa tygodnie - do 29 września. Sprawdził się on na polu walki i okazał się jednym z najbardziej utalentowanych dowódców podczas kampanii wrześniowej.

Jeśli zaś chodzi o generała Rómmla, to przypuszczam, że podczas pobytu w Łodzi doznał krótkiego szoku psychicznego. Stąd jego nagły wymarsz. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten wstrząs minął i po przybyciu do stolicy, jako dowódca Armii „Warszawa”, działał już bardziej racjonalnie.

Nie brakuje głosów, że faktycznym dowódcą obrony Warszawy był nie generał Rómmel, lecz generał Walerian Czuma.

Nie zgadzam się z tą opinią. Generał Rómmel był oficjalnym dowódcą obrony stolicy i jako taki podpisywał rozkazy, dokumenty oraz orędzia do żołnierzy i ludności cywilnej. Niewątpliwie korzystał z pomocy doradców swojego sztabu, wśród których najważniejsze role pełnili generał Tadeusz Kutrzeba i właśnie generał Walerian Czuma.

Mówił Pan o krótkim załamaniu psychicznym, które szybko minęło. Tymczasem generał Rómmel podjął jeszcze jedną wielce kontrowersyjną decyzję: 17 września apelował, aby inwazję Armii Czerwonej traktować jako wejście wojsk sprzymierzonych. Postawa ta jest tym bardziej szokująca, że generał Rómmel przeszedł do historii jako pogromca bolszewików i dowódca zwycięskiej bitwy z konną armią Budionnego pod Komarowem w 1920 roku.

Słyszałem o tej inicjatywie, ale trudno sobie wyobrazić, żeby słowa o sojusznikach ze Wschodu wypowiedział tak wyraźnie i dobitnie. Pamiętajmy, że nasze naczelne dowództwo wydało dyrektywę, aby nie walczyć z Armią Czerwoną dopóki to możliwe.

Jakie były dalsze losy generała Rómmla, który jako jeden z nielicznych generałów II RP nawiązał współpracę z władzami PRL, zaś w jego pogrzebie wziął udział między innymi Mieczysław Moczar?

Po przegranej kampanii wrześniowej trafił do oflagu w Murnau, czyli niemieckiego obozu dla oficerów. Potem wrócił do kraju i przez kilka lat był doradcą Ludowego Wojska Polskiego. Następnie zajął się działalnością z zakresu teorii wojskowości i kampanii wrześniowej w 1939 roku. Nie ulega wątpliwości, że odznaczał się uległą postawą wobec władz PRL. Ponadto wydał wspomnienia, w których starał się wybielić swoją postawę z tego okresu.

Wróćmy do wydarzeń pamiętnego Września. Jak wyglądało wejście Niemców do Łodzi, która nie była broniona i co nastąpiło później? Czy szybko pojawiły się represje okupanta wobec łodzian?

Mimo apelu prezydenta Łodzi Jana Kwapińskiego, żeby bronić miasta, władze wojskowe nie podjęły takiej decyzji. I słusznie, bowiem Łódź nie posiadała w praktyce żadnych umocnień obronnych. Niemniej miasto poniosło pewne straty, które były skutkiem bombardowania przez Luftwaffe dworców Kaliskiego i Fabrycznego oraz lotniska na Lublinku. Najeźdźcy weszli do Łodzi 8 września z trzech stron: od Tuszyna, Pabianic i Konstantynowa. Na filmach archiwalnych zachowały się sceny, jak na ulicach byli fetowani i radośnie witani przez lokalnych Niemców. Do końca września działał w mieście Komitet Obywatelski, którego zadaniem było utrzymanie porządku i zapewnienie aprowizacji i który przez pewien czas współpracował z władzami okupacyjnymi. Terror zaczął się w październiku i listopadzie 1939 roku, gdy do akcji przystąpiło gestapo mające swoją siedzibę przy ulicy Anstadta. Nastąpiły aresztowania wśród inteligencji oraz działaczy społeczno-politycznych, których potem zamordowano. Wśród ofiar był między innymi były prezydent Łodzi Aleksy Rżewski.

A jaki charakter miała zaskakująca wizyta w Łodzi Adolfa Hitlera?

Wódz III Rzeszy wracał z wizytacji pola walki nad Bzurą i zawitał do Łodzi. Była to nieoficjalna wizyta, dlatego na ulicach nie było takich tłumów, jak podczas wkraczania Wehrmachtu. Adolf Hitler przejechał przez miasto i z lotniska na Lublinku odleciał samolotem w stronę Opola.

Wokół Września 1939 roku narosło wiele mitów. Jeden z nich, który pamiętamy z filmu Andrzeja Wajdy „Lotna”, to atak naszych kawalerzystów z lancami na czołgi. Czy tak było?

Tak nie było. Z jednej strony do stworzenia takiej wizji przyczynili się literaci i publicyści tworzący legendę o heroizmie, a z drugiej propagandyści niemieccy i włoscy, którzy w ten sposób budowali mit szalonego Polaka. Nasi kawalerzyści nigdy nie atakowali bronią białą pancernych wojska nieprzyjaciela. Do tego celu posiadali karabiny maszynowe i lekką artylerię. Koni używali jedynie do manewrowania i szybkiego przemieszczania się, zaś w bitwach walczyli jako piechurzy. Osławione przez propagandę lance ułańskie, które to służyły do podnoszenia sprawności, były używane głównie podczas ćwiczeń garnizonowych i zawodów sportowych. Uważam, że Andrzej Wajda chciał nadać zmaganiom polskiej kawalerii wydźwięk romantyczny, który może kojarzyć się z tak zwaną bohaterszczyzną, ale w intencji reżysera miał być kontynuacją chlubnej tradycji polskiej jazdy spod Wagram i Somosierry.

A jak ocenia Pan majora Henryka Dobrzańskiego - „Hubala”, który z jednej strony jest wzorem bohatera, a z drugiej krytykowany za narażanie ludności na krwawe represje okupanta. Doszło nawet do tego, że nie posłuchał rozkazów o zaprzestaniu walki zbrojnej wydanych przez generała Stefana Roweckiego „Grota”, który w przyszłości chciał go oddać pod sąd.

Uważam, że major Hubal jest bohaterem pozytywnym, mimo że rozumiem racje i zastrzeżenia generała Grota. Tak naprawdę to postać złożona. Pamiętajmy, że w tamtym okresie podziemie dopiero raczkowało i nie było w stanie prowadzić walki zbrojnej. Tymczasem major Hubal nie liczył się z realiami wojny i z naszą przegraną. Walczył nadal i to dość skutecznie. Dlatego uważam, że pozytywnie powinien być wspominany na kartach historii.

Ryszard Iwanicki.
Ryszard Iwanicki. Grzegorz Gałasiński
Ryszard Iwanicki
Historyk i muzealnik. Starszy dokumentalista w Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi. Absolwent Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ. Współautor „Słownika biograficznego ofiar zbrodni katyńskiej. Rozstrzelany życia los”. Pilot wycieczek turystycznych. Oprócz historii interesuje się filmem i kartografią.
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia