- Sejm dyskutował o rzezi na Wołyniu. Pan najlepiej wie, o czym ta dyskusja.
- Pochodzę z Podola, urodziłem się w Tarnopolu. Z dokumentów wynika, że moja rodzina mieszkała na Podolu od XVI wieku. Ojciec był inspektorem wojewódzkim PZU. W 1936 roku rodzice wyjechali do siostry mamy, która mieszkała w nadleśnictwie, później zamieszkali w Horochowie, 8-tysięcznym powiatowym miasteczku na Wołyniu. Zacząłem przed wojną chodzić do szkoły, ale kiedy przyszli Rosjanie, musiałem pracować, bo ojcu, który był już starszym człowiekiem, zabrali emeryturę.
- Horochów ocalał przed rzezią...
- W Horochowie znalazły schronienie ofiary rzezi z okolicznych miejscowości. To są obrazy, które wpływają na całe życie. Psychicznie i fizycznie. Nie wiem, czy jest sens, żeby je przywoływać, bardzo wiele o tym napisano...
- Polacy wiedzą o wydarzeniach niewiele i każdego roku liczba świadków się kurczy.
- Gdy myślę o tamtym czasie, mam przed oczami kobietę, która przybiegła do Horochowa z dzieckiem na ręku. Miała głowę rozciętą od uderzenia siekierą. Do dziś pamiętam spojrzenie chłopca o rumianej twarzy, który uciekł i z przestrzelonymi nogami ukrył się w zbożu. Pamiętam szalone oczy 9-letniej dziewczynki, w obecności której zamordowano całą rodzinę. Pamiętam mężczyznę, któremu strzelono w twarz. Czekał przez tydzień w polu na pomoc, pijąc jedynie rosę. W jego ranie zdążyły zagnieździć się robaki. Widziałem starszą panią, której kazano położyć się na ziemię, a na niej - kolejnym 16 osobom z rodziny. Wszystkie zadźgano bagnetami, przeżyła tylko ona.
- Pozostała w panu nienawiść?
- Często o tym myślę i zastanawiam się, na jakiej zasadzie tak szybko zapomnieliśmy winy Niemców, a tak trudno nam zapomnieć o zbrodniach ukraińskich.
- Nienawiść wznieca nienawiść.
- Przywołam jeszcze jedno zdarzenie, któremu przyglądałem się jako młody chłopak. Przysłuchiwałem się rozmowie trzydziestoparoletniego mężczyzny. Ten człowiek po powrocie do swojego gospodarstwa zastał na podwórzu ciała żony i trójki swoich dzieci. Wykopał obok dół, pochował wszystkich. Ktoś go zapytał, czy pójdzie się teraz mścić. On odpowiedział "nie". I to "nie" do dziś dudni mi w uszach. Trzeba jednak pamiętać, że nigdy nie zdarzyło się, aby Polacy dokonali czegoś takiego, co zdarzyło się w Porycku, gdzie zamordowano w kościele ludzi.
- Rozmawiał pan o tym z Ukraińcami?
- Na miejscu nie ma już ani kościoła, ani śladu po cmentarzu, na którym spoczęła moja rodzina. Ale to wcale nie Ukraińcy go zniszczyli. To władze radzieckie kazały likwidować polskie cmentarze na wieść o budowie pomnika katyńskiego w Nowym Jorku. Trudno się jednak rozmawia o tych sprawach, jeśli na fasadzie polskiej szkoły we Lwowie wmurowano tablicę pamięci Romana Szuchewycza, człowieka odpowiedzialnego za wołyńską rzeź...
Rozmawiał ADAM WILLMA, Gazeta Pomorska