W wydanym przez Instytut Dziedzictwa Solidarności albumie zatytułowanym „Kapłani Solidarności” jest także miejsce poświęcone księdzu… Ks. Bronisław Sroka SJ:
Za swoją działalność niepodległościową otrzymałem kilka odznaczeń od prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy, ale najbardziej cenię sobie Medal Stulecia Odzyskania Niepodległości otrzymany w 2019 r. Dlatego że on w pewnych kręgach uchodzi za odznakę dla kapłanów niezłomnych. Tzn., jeśli mnie odznaczyli, to znaczy, że jestem postrzegany jako kapłan niezłomny. Zawsze byłem otwarty na potrzeby „Solidarności”, jak się związkowcy do mnie zwracali, starałem się pomóc. Zapewne decydująca okazała się msza święta w Stoczni Gdańskiej na początku stanu wojennego.
Proszę opowiedzieć, w jakich okolicznościach doszło do odprawienia mszy św. w sali BHP?
To było 14 grudnia 1981 r. w drugim dniu stanu wojennego. Właściwie mogę się nazwać bohaterem mimo woli, bo wcale nie planowałem tej mszy świętej. Nasz superior zorganizował rekolekcje adwentowe dla członków Solidarności. Akurat miały się zacząć w sobotę, dzień przed stanem wojennym, no i te rekolekcje ja miałem prowadzić. I tego pierwszego dnia rozpocząłem rekolekcje, przyszło dużo ludzi, mój brat też, bo był stoczniowcem. W poniedziałek 14 grudnia 1981 r. brat mnie namówił, żeby podjechać do stoczni i zobaczyć, co się tam dzieje. A tam już stały czołgi. Obok głównej bramy nr 2 ze stoczni wypadła gromada ludzi, mężczyzn w kaskach, w opaskach, tych strajkujących. Mówią do mnie: proszę księdza, proszę księdza z nieba nam ojciec spadł. Wczoraj była niedziela, a myśmy nie mieli mszy świętej i dobrze by było, żeby nam ojciec ją dzisiaj odprawił. Ja mówię: święcenia kapłańskie otrzymałem, nie widzę jakiejś specjalnej trudności. No więc mnie zaprowadzili do tej sali BHP. Wcześniej na wszelki wypadek zdjąłem sutannę, by nie zwracać uwagi. Pamiętam, że zagadnęła mnie jakaś pani, którą znałem z widzenia: Czego pan potrzebuje? Ja mówię, że jestem ks. Bronisław Sroka. Ona mnie z nazwiska znała i przedstawiła się: Anna Walentynowicz.
Nie bał się ksiądz? Przecież to był czas, gdy komuniści strzelali do ludzi jak chociażby w kopalni „Wujek”?
To, iż odprawiłem tę mszę świętą w sali BHP, uważam za mój wielki sukces. Przyszło bardzo dużo stoczniowców. Mówili, że było ich pięć tysięcy. To możliwe. Do komunii świętej też bardzo dużo osób przystąpiło. Musiałem dzielić komunikanty. I wtedy chyba ostatni raz się popłakałem, ale nie były to łzy smutku tylko wzruszenia, no bo mnóstwo tych mężczyzn, tych chłopców w kaskach pragnęło przyjąć komunię św. Ja im kazałem zostać w tych kaskach i ich nie zdejmować, bo to był ich mundur. Wzruszyłem się po prostu. Musiałem nawet przerwać na chwilkę, żeby zwalczyć to wzruszenie…
Jak zareagowały na swoistą samowolkę księdza władze kościelne?
Władze kościelne mnie później na dywanik wzięły. Prowincjał mnie pytał, dlaczego to zrobiłem? Odpowiedziałem: kochany słuchaj, jeśli jesteś uczciwym księdzem, tobyś to samo zrobił. Gdyby mnóstwo chłopa cię prosiło o mszę świętą, przecież byś nie odmówił? Nie odprawiłbyś, bobyś się bał? Więc jakoś to do niego trafiło. I taka była historia tej mszy świętej. Wiem, że i Anna Walentynowicz w jakiejś książce opisała odprawienie przeze mnie tej mszy św.
Jak ksiądz przeżywał powstanie NSZZ „Solidarność”, a potem stan wojenny?
To był dla mnie okres smutny i gniewny. Ja bardzo się cieszyłem z tej „Solidarności”, z powstania tego niezależnego związku robotników. To była wielka nadzieja dla Polaków, a tymczasem komuna poważyła się, żeby tę Wiosnę Solidarności stłamsić, zgnieść. Wtedy nie miałem specjalnie czasu na to, żeby się o siebie przejmować. Stan wojenny zniszczył, przerwał rozwój „Solidarności”. Byłem wściekły na komunistów.
Wiem od księdza przyjaciół, że był ksiądz na ciężkie czasy dobrze przygotowany. Mam na myśli legendarny bunkier księdza, który ksiądz intensywnie budował już w lipcu 1981 r.
Tak się złożyło, że ten legendarny już bunkier był gotowy na sierpień, na pierwszą rocznicę porozumień sierpniowych. Budowałem go jako moją pustelnię. Dopiero potem przyszła myśl, że może posłużyć jako bezpieczne miejsce, gdzie można się będzie ukryć. Pamiętam, że przyjechała do mnie latem grupka mojej młodzieży właśnie do Świętej Lipki i zaprowadziłem ich do tego bunkra. Wszyscy byli oczarowani, że sam go zbudowałem. Był budowany według wszelkich wzorców saperskich. Na szczęście nikt nie musiał się w nim ukrywać.
Ksiądz z autopsji wiedział, czym jest komunizm. Już jako nastolatek trafił ksiądz do więzienia…
Gdy za pierwszym razem siedziałem w więzieniu, to znajomy ksiądz prowadził w Gdańsku Nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy w mojej intencji. Robił to odważnie, oficjalnie modlił się za mnie, za Bronka Srokę. Zawsze się paliła świeca przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i wszyscy, którzy powinni, wiedzieli, że ta świeca jest w mojej intencji. Jak wyszedłem z więzienia, to poczułem ogromną wdzięczność za to, co robił dla mnie ten kapłan Franciszek Przybylski.
Za co ksiądz został aresztowany ten pierwszy raz?
Działałem w antykomunistycznej organizacji młodzieżowej pod nazwą „Podziemna Kolonia”. Z końcem września 1952 r. miało miejsce zaprzysiężenie członków tej organizacji. Rotę przysięgi zaczerpnęliśmy w dużej mierze z przysięgi akowskiej. Nasz dowódca zarządził, byśmy poszukiwali i gromadzili broń, o którą w tamtym czasie nie było trudno. W owym czasie bardzo interesowałem się chemią. Po koniec października 1952 r., późną nocą wypróbowaliśmy jedną z min, próba wypadła pomyślnie, efekt wybuchu był imponujący. Nasza organizacja prowadziła akcje ulotkowe oraz akcje zastraszania różnej maści kolaborantów. Do dziś nie wiem, jak doszło do dekonspiracji, czy ktoś doniósł. Zostałem aresztowany 2.02.1953 r. Miałem bardzo łagodny wyrok - 5 lat więzienia. Wielu moich kolegów miało 15, ale Bogu dzięki chyba nikt z nich nie odsiedział całego wyroku. Trzeba się wczuć w tamtą atmosferę, bo jeśli ktoś powiedział kawał na temat Związku Radzieckiego, a tych kawałów krążyły tysiące, to już był odpowiedni paragraf, już można było sobie posiedzieć.
Nie była to jedyna odsiadka księdza?
Kiedy w 1970 r. siedziałem w areszcie śledczym na Rakowieckiej w Warszawie, śledczy, który prowadził moją sprawę, lubił czasem mnie zagadnąć, sprowokować do dyskusji. Zadał mi kiedyś pytanie: co ma ksiądz przeciwko komunizmowi? Odpowiedziałem mu, że jako człowiekowi wierzącemu nie podoba mi się jego walka z religią, więc sam pan rozumie, panie poruczniku, że nie mogę być komunistą, skoro jestem wierzący.
Dla wielu wychowanków ojciec jest drogowskazem i mistrzem. Nawiązuje to do powiedzenia ks. Bocheńskiego, że w życiu wszyscy spotykamy nauczycieli, ale szczęściarzami są ci, którzy spotykają na swojej drodze mistrza. Mistrza, który nie tylko uczy danej wiedzy, ale uczy, jak żyć.
Jeżeli człowiek kocha Boga, jeżeli jest religijny, jeżeli wierzy, że jest życie pozagrobowe, że jest jakaś wyższa sprawiedliwość. Jeśli człowiek kocha ojczyznę i tę ojczyznę sobie wyobraża konkretnie… jest to moje najbliższe otoczenie – ludzie mówiący tym samym językiem, mający tę samą historię, uważający się za Polaków, to jest wartość, coś, czego człowiekowi potrzeba, tego poczucia, że jest w jakiejś wielkiej wspólnocie ludzi religijnych i patriotów. Wielka wspólnota narodowa. I to starałem się przekazywać. To nie jest slogan, to nie jest bredzenie jakiegoś pobożnego staruszka. Z całą pewnością, byłem w dwóch punktach wierny Panu Bogu: te dwie miłości – miłość do Pana Boga, czyli religia i miłość do ojczyzny, czyli patriotyzm. I w tych dwóch ideach – miłościach tkwi sekret człowieka. Naprawdę. Bez patriotyzmu, bez religii człowiek nie jest w stanie rozwinąć się w prawdziwego człowieka.
Czy według księdza komunizm jest niebezpieczny także dzisiaj?
Komunizm, ściślej marksizm w sowieckim wydaniu słusznie zasłużył sobie na miano systemu nieludzkiego, w którym nie liczy się człowiek, tylko ideologia. Zdaniem moich rodziców oraz znacznej części kolegów mojego ojca nieludzkość tego systemu wynikała przede wszystkich z przesłanek ateistycznych. Myśliciel rosyjski Mikołaj Bierdiajew, który początkowo był zagorzałym zwolennikiem komunizmu, widząc okrucieństwa, których dopuścił się ten system, stał się zaciekłym jego przeciwnikiem. To od niego pochodzi słynne powiedzenie: kto nie liczy się z Bogiem, ten nie będzie się liczył z człowiekiem. Skoro nie ma Pana Boga, nie ma praw, które by zobowiązywały człowieka do solidnego ich przestrzegania. I tutaj jest już otwarta furtka dla wszelkich ruchów typu LGBT…