Lato 1944 roku. Zostało kilka miesięcy do zakończenia wojny. Nowo sformowana na Kresach Wschodnich 6. Dywizja Piechoty I Armii Wojska Polskiego rozpoczęła swój szlak bojowy. Transport kolejowy z kolejną polską jednostką utworzoną do walki ramię ramię z Armią Czerwoną wyruszył z Przemyśla w kierunku Warszawy. Marszruta wiodła naokoło - przez Wołyń, jedyną możliwą do przebycia linią kolejową. Niedaleko Łucka żołnierze po raz pierwszy na swoim szlaku spotkali wroga.
Tadeusz Chłopicki zajmował stanowisko karabinu maszynowego na lorze, pomiędzy wagonami.
- Nagle zobaczyłem na niebie stukasy wracające ze wschodu, najwyraźniej po nalocie bombowym - wspomina. - Niewiele myśląc postanowiłem się wykazać. Wycelowałem w niebo i oddałem całą serię strzałów.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Choć stukasy wracały ze wschodu już bez bomb, były w stanie postraszyć polską dywizję seriami z pokładowych karabinów maszynowych.
Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Żołnierze masowo wycofywali się z pociągów. Biegli jak najdalej od torów. Plutonowy podchorąży Tadeusz Chłopicki był jednym z niewielu, którzy pozostali na posterunku. Unieruchomiony szelkami, nie mógł oderwać się od stanowiska.
Kontynuował brawurową obronę przeciwlotniczą pociągu. Po chwili ryk silników i przeszywające powietrze maszynowe serie pocisków zamilkły. Zapadła cisza.
Pan Tadeusz opuścił swoje stanowisko jako ostatni. Po wszystkim podszedł do niego dowódca, Rosjanin (kadrę oficerską w Armii Berlinga początkowo w większości tworzyli oddelegowani do polskiego wojska czerwonoarmiści - red.), i łamanym polskim, z nerwowym śmiechem, poklepał go po ramieniu w obecności całego oddziału.
- Popatrzcie, jaki bohater! - mówił. - Wy wszyscy bieżali (ros. uciekali), a on został!
Po chwili euforii i chwały bohatera nadszedł czas na przyganę. - Ty durniu! - mówił dowódca do Tadeusza. - Żebyś ty wiedział, jakie mam teraz przez ciebie pełne spodnie!
Tadeusz Chłopicki urodził się w 1925 roku we Lwowie. Podczas II wojny światowej wstąpił do Armii Krajowej.
- Wtedy cała młodzież była w AK - wspomina dziś. - Z klatki w mojej kamienicy aż sześciu chłopaków, w tym ja, było zaprzysiężonych w Armii Krajowej.
AK wyzwoliła Lwów spod okupacji niemieckiej i przekazała miasto nadchodzącej ze wschodu Armii Czerwonej. To oznaczało koniec polskiej władzy na tych terenach. Dowódcy AK zostali aresztowani. Jednak zwykli żołnierze mogli uniknąć tego losu. Wśród nich był Tadeusz Chłopicki, wówczas dziewiętnastoletni chłopak.
- Jako byli żołnierze AK zostaliśmy siłą wcieleni do powstającej we Lwowie 6. Dywizji Piechoty - mówi. - Uniknęliśmy aresztowania, ale i tak czekała nas kara za działalność w Armii Krajowej.
Według Tadeusza Chłopickiego, złożona głównie z byłych akowców jednostka celowo była wysyłana na najtrudniejsze odcinki frontu bez odpowiedniego uzbrojenia.
- Kompania, w której służyłem, na początku szlaku bojowego liczyła 126 żołnierzy. Nad Łabę latem 1945 roku na koniec wojny dotarło nas 22 - mówi kpt. Chłopicki. - Już podczas walk o Kołobrzeg (marzec 1945) z naszego plutonu została jedynie dwunastoosobowa grupa szturmowa, której byłem dowódcą.
Walki w szeregach Armii Berlinga Tadeusz Chłopicki rozpoczął od jednej z najcięższych - i zwycięskich jednocześnie - bitew w historii polskiej wojskowości. Od walk o Wał Pomorski. - Uzbrojeni w karabiny maszynowe musieliśmy zdobywać potężne schrony - wspomina. - Byliśmy dziesiątkowani przez ogień przeciwnika. Została nas garstka.
Chłopicki wspomina, że jednym z najcięższych doświadczeń na bojowym szlaku była bitwa o Nadarzyce.
- Miałem wiele szczęścia - wspomina. - W pewnym momencie doszliśmy do rowu melioracyjnego. Musieliśmy się okopać w ogniu nieprzyjaciela, ale nie bardzo mieliśmy czym, nie mieliśmy saperek. Mi udało się okopać przy pomocy hełmu, ale nie wszyscy zdążyli.
Okazało się, że w pobliżu rowu melioracyjnego swoje stanowisko ma niemiecki snajper. Bez trudu zdejmował naszych, zanim zdążyli się zagrzebać. Strzelał do nas jak do kaczek.
- Widziałem, jak żegnał się przed bitwą mój dowódca, rosyjski oficer, komunista. Zapytałem go: - Przecież ty jesteś niewierzący?!. - Tak, ale wolę się pomodlić na wszelki wypadek.
Na swoim szlaku bojowym Tadeusz Chłopicki ścierał się nie tylko z Niemcami. Na drodze 6. Dywizji stanęła jednostka SS złożona z Łotyszy.
- Wielkie chłopy! - wspomina z uznaniem pan Tadeusz. - Przynajmniej łatwo było trafić w takiego - dodaje z nerwowym śmiechem.
Jednak na froncie, jak przyznaje weteran, rzadko było miejsce na śmiech, nawet ten nerwowy. Zapytany o przygody, anegdoty, odpowiada już ze śmiertelną powagą: - Jak się trzy razy z rzędu idzie do szturmu i dwa dni leży w okopie, to trudno, żeby zapamiętać jakiekolwiek wesołe momenty, o ile takie w ogóle były.
Na określenie uczucia, jakie towarzyszy żołnierzowi tuż przed bitwą, znajduje tylko jedno słuszne słowo: strach. Jak wspomina, na chwilę przed starciem z nieprzyjacielem w okopach słychać było tylko przeraźliwe szczękanie zębami. Pomagała szklanka spirytusu przed bitwą. Nawet nie tyle "dla odwagi", a dla profilaktycznej dezynfekcji na wypadek odniesionych ran. To jednak nie redukowało strachu do tego stopnia, aby iść do boju "z pieśnią na ustach".
- Wszyscy się bali - mówi pan Tadeusz. - Niezależnie od stopnia i doświadczenia. Nie bali się tylko szaleńcy i samobójcy.
Mimo wrogości komunistów do AK, w której służył, pan Tadeusz nie do końca zgadza się z jednoznacznym potępianiem "radzieckich sojuszników", które dziś nabrało wymiaru popkulturowego, promowane m.in. w popularnym serialu "Czas honoru".
- Łatwo o tym mówić tym, którzy tego nie przeżyli - mówi. - Wtedy nikt nie myślał, że czeka nas ponowna okupacja. Nie chciałem iść do lasu i walczyć z komunistami. Wolałem wybrać walkę o taką Polskę, na jaką wtedy była szansa. Oczywiście, brakuje mi polskiego Lwowa. Ale to nie zmienia faktu, że polskie wojsko walczące u boku Armii Czerwonej było jedynym, które mogło wtedy Polskę wyzwolić spod okupacji niemieckiej.
Tadeusz Chłopicki zajmował stanowisko karabinu maszynowego na lorze, pomiędzy wagonami.
- Nagle zobaczyłem na niebie stukasy wracające ze wschodu, najwyraźniej po nalocie bombowym - wspomina. - Niewiele myśląc postanowiłem się wykazać. Wycelowałem w niebo i oddałem całą serię strzałów.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Choć stukasy wracały ze wschodu już bez bomb, były w stanie postraszyć polską dywizję seriami z pokładowych karabinów maszynowych.
Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Żołnierze masowo wycofywali się z pociągów. Biegli jak najdalej od torów. Plutonowy podchorąży Tadeusz Chłopicki był jednym z niewielu, którzy pozostali na posterunku. Unieruchomiony szelkami, nie mógł oderwać się od stanowiska.
Kontynuował brawurową obronę przeciwlotniczą pociągu. Po chwili ryk silników i przeszywające powietrze maszynowe serie pocisków zamilkły. Zapadła cisza.
Pan Tadeusz opuścił swoje stanowisko jako ostatni. Po wszystkim podszedł do niego dowódca, Rosjanin (kadrę oficerską w Armii Berlinga początkowo w większości tworzyli oddelegowani do polskiego wojska czerwonoarmiści - red.), i łamanym polskim, z nerwowym śmiechem, poklepał go po ramieniu w obecności całego oddziału.
- Popatrzcie, jaki bohater! - mówił. - Wy wszyscy bieżali (ros. uciekali), a on został!
Po chwili euforii i chwały bohatera nadszedł czas na przyganę. - Ty durniu! - mówił dowódca do Tadeusza. - Żebyś ty wiedział, jakie mam teraz przez ciebie pełne spodnie!
Tadeusz Chłopicki urodził się w 1925 roku we Lwowie. Podczas II wojny światowej wstąpił do Armii Krajowej.
- Wtedy cała młodzież była w AK - wspomina dziś. - Z klatki w mojej kamienicy aż sześciu chłopaków, w tym ja, było zaprzysiężonych w Armii Krajowej.
AK wyzwoliła Lwów spod okupacji niemieckiej i przekazała miasto nadchodzącej ze wschodu Armii Czerwonej. To oznaczało koniec polskiej władzy na tych terenach. Dowódcy AK zostali aresztowani. Jednak zwykli żołnierze mogli uniknąć tego losu. Wśród nich był Tadeusz Chłopicki, wówczas dziewiętnastoletni chłopak.
- Jako byli żołnierze AK zostaliśmy siłą wcieleni do powstającej we Lwowie 6. Dywizji Piechoty - mówi. - Uniknęliśmy aresztowania, ale i tak czekała nas kara za działalność w Armii Krajowej.
Według Tadeusza Chłopickiego, złożona głównie z byłych akowców jednostka celowo była wysyłana na najtrudniejsze odcinki frontu bez odpowiedniego uzbrojenia.
- Kompania, w której służyłem, na początku szlaku bojowego liczyła 126 żołnierzy. Nad Łabę latem 1945 roku na koniec wojny dotarło nas 22 - mówi kpt. Chłopicki. - Już podczas walk o Kołobrzeg (marzec 1945) z naszego plutonu została jedynie dwunastoosobowa grupa szturmowa, której byłem dowódcą.
Walki w szeregach Armii Berlinga Tadeusz Chłopicki rozpoczął od jednej z najcięższych - i zwycięskich jednocześnie - bitew w historii polskiej wojskowości. Od walk o Wał Pomorski. - Uzbrojeni w karabiny maszynowe musieliśmy zdobywać potężne schrony - wspomina. - Byliśmy dziesiątkowani przez ogień przeciwnika. Została nas garstka.
Chłopicki wspomina, że jednym z najcięższych doświadczeń na bojowym szlaku była bitwa o Nadarzyce.
- Miałem wiele szczęścia - wspomina. - W pewnym momencie doszliśmy do rowu melioracyjnego. Musieliśmy się okopać w ogniu nieprzyjaciela, ale nie bardzo mieliśmy czym, nie mieliśmy saperek. Mi udało się okopać przy pomocy hełmu, ale nie wszyscy zdążyli.
Okazało się, że w pobliżu rowu melioracyjnego swoje stanowisko ma niemiecki snajper. Bez trudu zdejmował naszych, zanim zdążyli się zagrzebać. Strzelał do nas jak do kaczek.
- Widziałem, jak żegnał się przed bitwą mój dowódca, rosyjski oficer, komunista. Zapytałem go: - Przecież ty jesteś niewierzący?!. - Tak, ale wolę się pomodlić na wszelki wypadek.
Na swoim szlaku bojowym Tadeusz Chłopicki ścierał się nie tylko z Niemcami. Na drodze 6. Dywizji stanęła jednostka SS złożona z Łotyszy.
- Wielkie chłopy! - wspomina z uznaniem pan Tadeusz. - Przynajmniej łatwo było trafić w takiego - dodaje z nerwowym śmiechem.
Jednak na froncie, jak przyznaje weteran, rzadko było miejsce na śmiech, nawet ten nerwowy. Zapytany o przygody, anegdoty, odpowiada już ze śmiertelną powagą: - Jak się trzy razy z rzędu idzie do szturmu i dwa dni leży w okopie, to trudno, żeby zapamiętać jakiekolwiek wesołe momenty, o ile takie w ogóle były.
Na określenie uczucia, jakie towarzyszy żołnierzowi tuż przed bitwą, znajduje tylko jedno słuszne słowo: strach. Jak wspomina, na chwilę przed starciem z nieprzyjacielem w okopach słychać było tylko przeraźliwe szczękanie zębami. Pomagała szklanka spirytusu przed bitwą. Nawet nie tyle "dla odwagi", a dla profilaktycznej dezynfekcji na wypadek odniesionych ran. To jednak nie redukowało strachu do tego stopnia, aby iść do boju "z pieśnią na ustach".
- Wszyscy się bali - mówi pan Tadeusz. - Niezależnie od stopnia i doświadczenia. Nie bali się tylko szaleńcy i samobójcy.
Mimo wrogości komunistów do AK, w której służył, pan Tadeusz nie do końca zgadza się z jednoznacznym potępianiem "radzieckich sojuszników", które dziś nabrało wymiaru popkulturowego, promowane m.in. w popularnym serialu "Czas honoru".
- Łatwo o tym mówić tym, którzy tego nie przeżyli - mówi. - Wtedy nikt nie myślał, że czeka nas ponowna okupacja. Nie chciałem iść do lasu i walczyć z komunistami. Wolałem wybrać walkę o taką Polskę, na jaką wtedy była szansa. Oczywiście, brakuje mi polskiego Lwowa. Ale to nie zmienia faktu, że polskie wojsko walczące u boku Armii Czerwonej było jedynym, które mogło wtedy Polskę wyzwolić spod okupacji niemieckiej.