Gdy 28 października 1989 r. aktorka Joanna Szczepkowska wypowiedziała z ekranów telewizyjnych drżącym ze wzruszenia głosem, że 4 czerwca "skończył się w Polsce komunizm", mało kto przypuszczał, że fraza ta szybko przejdzie do skarbnicy tzw. pobożnych życzeń. 24 lata od daty pamiętnych wyborów widać, że zamiast spodziewanej sielanki przyniosły nam pasmo niekończących się swarów i politycznych kłótni, czasem odwołujących się do faktów, które z pamiętnym pójściem do urn mają mało wspólnego. Właśnie mamy nową odsłonę tego trwającego blisko ćwierć wieku sporu.
Projekt Platformy Obywatelskiej z 2013 roku, by 4 czerwca ustanowić Dniem Wolności i Praw Obywatelskich, został skrytykowany, i to z najmniej oczekiwanej strony. Biskup wrocławski Wiesław Mering zaprotestował, twierdząc, że to właśnie 4 czerwca stał się ostatnim dniem wolności i nadziei w Chinach, a czołgi rozjeżdżające ciała młodych Chińczyków, strzały, tortury, więzienia, ucieczki z kraju - oto również bilans tego dnia. Czy polskie wybory z chińską tragedią można aż tak bezpardonowo połączyć? Jak najbardziej. Gdy przyjrzymy się bliżej tej dacie, okaże się, że wywołuje również wiele innych zaskakujących skojarzeń.
Okrągłostołowy deal
Jednym z najczęściej używanych argumentów przeciwników dogadywania się z komunistami, którego owocem były kontraktowe wybory parlamentarne w 1989 r. (35 proc. miejsc dla opozycji, 65 proc. dla przedstawicieli PZPR i sojuszniczych stronnictw), jest skrywanie prawdy o prawdziwym charakterze ówczesnych wydarzeń. W skrócie rzecz miała się bowiem tak: nim ludzie poszli głosować na Solidarność, opozycyjna lewica przehandlowała w Magdalence związkowe ideały za władzę.
Wybory były fasadowe, a tak naprawdę zyskali solidarnościowa wierchuszka i ubecy, którzy wygodnie zasiedli w radach nadzorczych banków. Teza o "sprzedanej rewolucji" wciąż jest paliwem politycznej wojny. W latach 90. legła u podstaw tzw. wojny na górze, bezpardonowej przepychanki między Lechem Wałęsą, wówczas jeszcze szefem "S", a rządem Tadeusza Mazowieckiego. Największe nasilenie spór przybrał jednak w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r., podczas tzw. nocy teczek.
Olszewski pada z hukiem
Historycy jeszcze wiele lat spierać się będą o to, czy wybór daty upadku rządu Jana Olszewskiego był przypadkiem, czy starannie wyreżyserowaną akcją. Przypomnijmy: prawicowy gabinet upadł w ciągu 15 godzin od dostarczenia do Sejmu tzw. listy Macierewicza zawierającej wypis agentów z zasobów MSW. Oficjalnym powodem obalenia rządu przez barwną koalicję skrzykniętą ad hoc przez Unię Demokratyczną był fakt, że Jan Olszewski sprzeciwił się podpisaniu klauzuli polsko-rosyjskiego traktatu o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy, która przekazywała wojskowe bazy Rosjan w ręce międzynarodowych spółek polsko-rosyjskich.
Nieoficjalnie poszło o zachowanie status quo powstałego 4 czerwca 1989 r., które Olszewski chciał naruszyć. W tzw. nieprzejednanych kręgach prawicowych "noc teczek" to wciąż żywy dowód na to, że u zarania III RP mieliśmy do czynienia z politycznym mordem dokonanym przez te same siły, które dobiły targu w 1989 r. Fragment filmu "Nocna zmiana, czyli lewy czerwcowy", w którym gen. Kiszczak mówi do Lecha Wałęsy i bpa Orszulika: "Gdy się porozumiemy, to wszyscy będziemy jeździć takimi mercedesami", wciąż jest niepodważalnym argumentem na poparcie istnienia narodowej zdrady.
Niemcy burzą mur
Wielokrotnie zauważano, że choć wybory 4 czerwca były najbardziej spektakularnym wydarzenie politycznym w Europie Środkowej od czasów Jałty, nie potrafiliśmy wykorzystać ich propagandowo. To wciąż wydarzenie wspominane na lokalną skalę. Owszem, budzące emocje, ale niedające światu wglądu w skomplikowane tło zdarzeń. Z tym większą zazdrością spoglądamy na Niemców, którzy datę upadku muru berlińskiego - noc z 9 na 10 listopada 1989 r. - uczynili symbolem natychmiast rozpoznawalnym na całym świecie.
Zbudowano stosowne muzeum, osądzono strażników, przy okazji każdej rocznicy w miejscu muru organizuje się koncerty. O wyborach z 4 czerwca, wydarzeniu znacznie poważniejszym, uczą się dzieci w szkołach. Ale tylko polskich. "Nie chodzi o to, że Szczepkowska miała rację, bo z naukowego punktu widzenia racji nie miała. Ale była w wypowiedzi Szczepkowskiej pewna wartość, która została zaprzepaszczona (...). I na Niemców spadła cała chwała. Obalenie muru berlińskiego stało się symbolem obalenia komunizmu" - mógł wyzłośliwiać się na swoim blogu poseł PiS Janusz Wojciechowski.