Właśnie w czerwcu 1945 r., tuż po zakończeniu wojny, trzej mężczyźni pojawili się w radomierzyckim pałacu. Dwaj byli oficerami Ludowego Wojska Polskiego: płk Piotr Jaroszewicz z Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego i ppłk Jerzy Fonkowicz - oficer wywiadu. Trzecim mężczyzną był Tadeusz Steć, później mieszkaniec Jeleniej Góry i sudecki przewodnik. Właśnie Steć ujawnił tę historię w latach 70. Co robili w pałacu na wyspie, w wiosce pod Zgorzelcem? Szukali dokumentów III Rzeszy. W specjalnych sejfach miały się znajdować akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Te akta pojechały do Moskwy.
Czy to przypadek?
Kilkadziesiąt lat po wy-darzeniach z czerwca 1945 r.- w latach 90. XX w. - cała trójka zginęła tragiczną śmiercią. Wszyscy zostali zamordowani. Pierwszy Jaroszewicz - jesienią 1992 r. Kilka miesięcy później Steć, a ostatni - w 1997 r. - Jerzy Fonkowicz, wówczas emerytowany generał wojska. Zabójcy? Nie wykryto. Choć w każdej z trzech spraw były procesy, tyle że nic z tego nie wyszło. W procesie oskarżonych o zabójstwo Piotra Jaroszewicza dowody były tak słabe, że sam oskarżyciel poprosił o uniewinnienie. Domniemany morderca Tadeusza Stecia sam przyznał się do winy. Ale to, co powiedział o zbrodni, nie pasowało do ustaleń z miejsca zdarzenia. Efekt: uniewinnienie. Teraz jeleniogórska Prokuratura Okręgowa próbuje wrócić do tej sprawy.
W procesie rzekomych zabójców Jerzego Fonkowicza dowody też są marne. Najważniejszy to opinia osmologiczna, czyli ślad zapachowy sprawcy rozpoznany przez specjalnie szkolonego psa. Jaroszewicz i Fonkowicz przed śmiercią byli torturowani. Więc co? „Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią” - odpowiedział tytułem swojej książki-reportażu o tej historii pisarz Jerzy Rostkowski.
Grupa „Premier”
- Nie ma spraw niewykrytych, a morderca jest zawsze w pierwszym tomie akt śledztwa - mówił Karol Janasik, emerytowany wrocławski policjant, na początku lat 90. specjalista od zabójstw, funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. W 1993 r. przydzielono go do sprawy morderstwa premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony. Powstała specjalna grupa „Premier”. Z całej Polski ściągnięto do niej najlepszych funkcjonariuszy. Zadanie: złapać morderców. Grupa miała być tajna.
Adeptów sztuki łapania morderców uczą „Reguły siedmiu złotych pytań kryminalistyki”. Od początku sprawy trzeba szukać odpowiedzi na te pytania: Co się stało? Gdzie? Kiedy? Przy pomocy jakich środków? Jakim sposobem? Dlaczego? Kto jest sprawcą, a kto poszkodowanym? Grupa „Premier” zaczęła więc od rekonstrukcji wydarzeń. Niestety, było już kilka miesięcy po znalezieniu zwłok byłego premiera i jego żony. Zaniedbań i błędów z pierwszych godzin śledztwa nie dało się już naprawić.
Piotr Jaroszewicz i jego żona zostali zamordowani w swojej willi w podwarszawskim Aninie. Było to 31 sierpnia 1992 r. ok. godziny 21.45. Jaroszewicz codziennie wieczorem wychodził na spacer ze swoim psem, sznaucerem Remusem. Zawsze pokonywał mniej więcej 1600 metrów. Obchodził lasek i wracał do domu. Zawsze miał przy sobie broń: albo pistolet VIS, albo PPK Walther. Ta broń później zginie. W dniu tragedii były premier na spacer wyszedł - jak zwykle - około godziny 21. Spacerował jakieś 45 minut. Gdy wrócił, zaatakowali go zabójcy.
Zbrodnię odkrył syn Jaroszewiczów - Jan. Zaniepokojony, że rodzice nie odbierają telefonów, przyjechał do willi w Aninie. Drzwi zastał uchylone. Wszedł na piętro do gabinetu. Tam zastał zwłoki ojca. Piotr Jaroszewicz siedział w fotelu naprzeciwko sejfu. Na szyi miał pasek, z tyłu do paska wkręcona była drewniana ciupaga góralska. Tak jakby sprawcy, torturując Jaroszewicza, zaciskali laskę na jego szyi. Zwłoki żony znaleziono w łazience, pół piętra nad gabinetem. Została zastrzelona z jednego z myśliwskich sztucerów męża.
Sznaucer Remus
Jeszcze jeden szczegół: zasłony w gabinecie Piotra Jaroszewicza były spięte wielką agrafką. Nikt w domu byłego premiera tak okien nie zasłaniał, więc musieli to zrobić sprawcy. Na miejscu pojawiła się ekipa kryminalistyczna. Zaczęły się oględziny. Problem w tym, że do willi w Aninie zaczęli przyjeżdżać różni mniej i bardziej niepotrzebni policyjni i prokuratorscy notable, funkcjonariusze różnych służb.
- Wszystkiego dotykali, zadeptali wszystkie możliwe ślady - wspominał wrocławski policjant. - Pierwszego dnia coś mnie tknęło - dodawał Janasik. - Chodzi o psa, sznaucera Remusa. Dziwnie się zachowywał: jakieś niezborne ruchy, co chwilę przysiadał. Tak jakby ktoś uderzył go w kark. To było ważne, bo w okolicy natrafiono potem na rzezimieszka karatekę, który pokazywał, jak takie psy obezwładniać. Ale przed grupą „Premier” stanęło ważniejsze pytanie: o motyw.
Policjanci zaczęli od sprawdzenia, czy gdzieś w okolicy w podobny sposób nie napadano na domy. Tak trafiono na ślad szajki włamywaczy z Mińska Mazowieckiego. Sposób działania mógł się zgadzać z tym, co odkryto w wili w Aninie - na przykład ofiara zawinięta w dywan. Jako domniemanych sprawców policjanci wskazali czterech lokalnych przestępców: „Sztywnego”, „Krzaczka”, „Niuńka” i „Faszystę”. Konkubina jednego z nich stała się świadkiem oskarżenia. U „Krzaczka” znaleziono fiński nóż. Taki sam nóż zginął z mieszkania Jaroszewiczów: był darem od premiera Finlandii.
Czwórka włamywaczy stanęła przed sądem pod zarzutem napadu i morderstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej. Ale materiał dowodowy zaczął się sypać. Konkubina jednego z oskarżonych - ważny świadek - odmówiła zeznań.
Przedawnienie
Finał procesu podkreśla klęskę oskarżenia. W końcowym przemówieniu prokurator wnioskował nie o ukaranie, a o uniewinnienie oskarżonych. Bo z dowodów, które ich obciążały, nie zostało kompletnie nic. Potem, po latach, różne policyjne ekipy próbowały jeszcze wracać do tej sprawy. Wiele nadziei wiązano z pojawieniem się komputerowego systemu identyfikacji odcisków palców o nazwie AFIS. W 1992 r. takiego systemu nie było.
Zaczęły się też pojawiać różne, coraz bardziej fantastyczne wersje wydarzeń. Jedna z nich wskazuje na trop dolnośląski, wiążący zabójstwo Piotra Jaroszewicza z wydarzeniami w Radomierzycach. Ale jest jeszcze bardziej sensacyjna. Jaroszewicz zginął, bo za dużo wiedział o działalności sowieckiego wywiadu. Chodzi o niejakie „matrioszki”, czyli szpiegów, którzy przybierali tożsamość konkretnej osoby. Taką „matrioszką” - jak głosi legenda - miał być gen. Wojciech Jaruzelski.
Nieznajomi?
Przyczyn tragedii, do której doszło 12 stycznia 1993 r. w Jeleniej Górze, doszukiwano się w stylu życia ofiary, czyli znanego sudeckiego przewodnika Tadeusza Stecia. Bywało, że zapraszał do swojego domu nieznajomych, dopiero co poznanych ludzi. Mordercą mogła być taka właśnie osoba. Jeszcze w 1993 r. śledztwo w sprawie tej zbrodni przejęła Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku. Pojawił się nawet mężczyzna, którzy przyznał się do zamordowania Tadeusza Stecia, ale sąd go uniewinnił. Teoretycznie po uniewinnieniu sprawa w tym wątku powinna wrócić do prokuratury w Gdańsku - tam należało umorzyć ją z powodu niewykrycia sprawcy morderstwa.
Tortury?Tadeusz Steć zginął od uderzenia w głowę. Było także oparzenie od domowego piecyka, tak zwanej farelki. Ale wzięło się - przekonuje śledczy - nie od celowego przypalania ofiary: po prostu „farelka” była włączona do prądu i grzała, a ciało ofiary upadło blisko niej.
Gen. Jerzy Fonkowicz został zamordowany w nocy z 7 na 8 października 1997 r. w swoim domu w Konstancinie Jeziornie pod Warszawą. Przed śmiercią był torturowany. Sprawcy związali go. Bili tak mocno, że połamali mu żebra. Ślady tortur miał na całym ciele. Bandyci zabrali z jego willi przedmioty warte 15 tys. zł, m.in. niemieckie starodruki, ale też telewizor i komplet sztućców. Dla prokuratury ta sprawa to zwykły rabunkowy napad. Prokuratura Rejonowa w Piasecznie o tę zbrodnię oskarżyła sześć osób. Dwie nie doczekały wyroku, resztę uniewinniono.
Podsumowując: w czerwcu 1945 r. trzej mężczyźni pojawili się w pałacu w Radomierzycach koło Zgorzelca. W latach 90. wszyscy zostali zamordowani. Dwóch na pewno torturowano. Ci dwaj torturowani byli po wojnie wysokimi rangą oficerami komunistycznej armii. Czy i jaki związek z tymi zbrodniami miały nazistowskie archiwa schowane w dolnośląskim pałacu? Tego do dziś nie wiadomo.