W kwietniu 1918 r. powstała „Kronika Powiatu Zamojskiego”. Poruszano w tym piśmie wiele ważnych i mniej ważnych tematów. Zawsze jednak wyczuwało się w publikowanych w „KPZ” artykułach ducha odpowiedzialności za krajowe sprawy oraz głęboki patriotyzm. Dzięki bezcennej pracy twórców pisma możemy prześledzić, jak wyglądały w Zamościu i na Zamojszczyźnie ostatnie miesiące przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Opisano także wiele lokalnych, codziennych spraw.
Na tle błękitu niebios
„Pismo takie (trzeciego typu) informuje czytelnika o wszystkim, co się w powiecie dzieje na polu gospodarczym, w zakresie oświaty, szerzenia kultury, dotyka także zagadnień historycznych związanych z powiatem, trzymając się z dala od wielkiej polityki (…)” — czytamy w owym wstępnym artykule. „Takim skromnym pismem, obrazującym życie powiatu zamojskiego, chce być Kronika Powiatu Zamojskiego”.
Czasopismo ukazywało się od kwietnia do grudnia 1918 r. Było wydawane przez Księgarnię Polską w Zamościu, która należała do Zygmunta i Stefana Pomarańskich. Przewodniczącym komitetu redakcyjnego był Julian Wyszyński, a kierownikiem redakcji — Ludwik Kobierzycki, a później Zygmunt Pomarański. W „KPZ” publikowali m.in. Tadeusz Mikułowski, Kazimierz Lewicki, Przemysław Podgórski, Kazimierz Sochaniewicz, Stefan Miler, Helena Bogucka, Bronisław Gancarczyk, Zdzisław Kłossowski i wielu innych.
W sumie ukazały się 24 numery tego czasopisma. Za egzemplarz „KPZ” trzeba było zapłacić 2 korony i 50 halerzy. Dzisiaj są one bezcenne z wielu względów. W pierwszym numerze „Kroniki” Kazimierz Sochaniewicz pisał o Zamościu jako twierdzy kresowej. Cenny jest w tym tekście m.in. opis miasta z 1918 r.
„Podróżny zbliżający się gościńcem od strony Szczebrzeszyna, musi doznać uczucia dziwnego i niezatartego uroku, jaki budzi widok grodu trybuna ludu szlacheckiego [Jana Zamoyskiego, założyciela Zamościa] na tle panoramy pól i łanów, ciągnących się hen w dal, aż po granice nieboskłonu” — pisał dr Sochaniewicz. „Na tle błękitu niebios, zlewającego się z zielenią pól ugorów, złotem i srebrem tkanych pszennych i żytnich łanów, wynurzają się zbitym gniazdem czerwone mury i dachy budowli Zamościa. Tworzą one zamkniętą całość, strzelającą śmiało [w niebo] szczytami gmachów i wież”.
Robiło to na odwiedzających Zamość niezatarte wrażenie. „Widok miasta taki jakby ze starego sztychu wieku XVII wyjęty: i nic dziwnego, bo od tej strony, wiodącej dziś od dworca kolejowego tj. od strony bramy szczebrzeszyńskiej Zamość pozostał niezmieniony, nie wysunął się poza okowy murów” — czytamy w artykule.
Jak zauważył dr Sochaniewicz, Zamość wyglądał wówczas jak stara twierdza kresowa „okolona wodami Topornicy”.
Topólcza z cerkwią na wzgórzu
Hetmański Gród nie został zniszczony podczas pierwszej wojny światowej. Pisał o tym jeszcze we wrześniu 1915 r. K. Sienkiewicz, delegat warszawskiego Centralnego Komitetu Obywatelskiego. „Zamość nie ucierpiał [podczas działań wojennych] prawie wcale” — zanotował. „Natomiast za Zamościem, zdążając szosą krasnostawską, zauważyć można ślady wielkiej bitwy i znaczną liczbę popalonych domostw”.
Z „KPZ” dowiemy się także, jak wyglądały w tym czasie okolice Zamościa. W numerze czasopisma z 30 września zamieszczono ciekawy tekst Antoniego Borkowskiego pt. „Z okna wagonu”. Była to bardzo plastyczna relacja z podróży koleją z Tomaszowa Lubelskiego do Zamościa. Gdy pociąg zatrzymał się w Zwierzyńcu, autor tak opisywał swoje wrażenia: „Świst gwizdka jeden, drugi i zasapany pociąg stoi na stacji. Każdy pogrążony w swych myślach, troskach, nadziejach drgnął naraz: później rzucił leniwie wzrok i podszedł do okna wagonu. Polana, a wokół las szumi nutą starą…” — czytamy w tej unikatowej relacji Borkowskiego. „Oczy ożywiają się i upajają wonią leśnej przyrody, dusza roześmiała się, jak słonko w dzień wiosenny”.
Podróż wyraźnie się wlokła. Podróżni mieli zatem czas, aby się miastu i całej okolicy dobrze przyjrzeć. Przez okna wagonów nie zauważyli wojennych zniszczeń czy śladów po pożarach. „Pociąg rusza w dalszą drogę; nie nabrał jeszcze rozmachu. Możemy się przeto przyjrzeć położeniu osady Zwierzyniec (…)” — pisał dalej pan Antoni. „Z fabryk są tu: browar, tartak, fabryka mebli giętych. Wszystkie te zakłady z powodu uciążliwej, dotychczasowej komunikacji nie mogły się dostatecznie rozwijać i wiodły żywot suchotniczy. Teraz dopiero po przeprowadzeniu tędy linii kolei żelaznej (…) nie tylko one będą mogły pomyślnie działać (…). Pociąg przebył las szerokości dwóch wiorst [1,0068 km] i mknie po równinie w dolinie Wieprza”.
Antoni Borkowski zobaczył także kilka innych miejscowości powiatu. „Na lewo, po drugiej stronie rzeki, ciągną się wsie: Topólcza z cerkwią na wzgórzu, której parafia liczy aż 2 wyznawców: dalej Kawęczyn i Błonie. Wioski te położone są u podnóża ściany dosyć wyniosłej, poszarpanej przez działanie wody, tworzącej głębokie wąwozy” — czytamy. „Linia biegnie na lewo, ku rzece, by ominąć wysuniętą z prawej strony w dolinę Wieprza przeszkodę: jest to wzgórze w rodzaju łagodnego trójkąta. Z powodu bagnistego położenia musiano przeprowadzić tu linię przez sam środek wsi Żórawnicy [Żurawnicy w gminie Zwierzyniec). Gospodarze najbliżej położonych do linii siedzib przenoszą swe zabudowania nieco dalej”.
Autor wspomniał w tym miejscu o trudnej, unickiej historii tej miejscowości. Bo połowę jej mieszkańców stanowili kiedyś grekokatolicy. Zaborcze władze przemocą próbowały nawrócić ich na prawosławie w wydaniu rosyjskim. Podobnie było także w kilku okolicznych wsiach. Grekokatolicy nie chcieli się na to zgodzić. Dlatego ich prześladowano, a nawet wyganiano z rodzinnych wiosek. Jak pisał Borkowski, w obcych stronach ci dzielni ludzie „pomarli albo wytrwali”.
Autor artykułu przekonywał, że unitom należy postawić pomnik. Miałby on przypominać o ich wielkim, ale cichym bohaterstwie.
Pies w poprzek zagona
„Po lewej stronie rzeki rozsiadło się stare miasto Szczebrzeszyn. Ma ono swoje chlubne karty w przeszłości. Malowniczy, niezwykły wprost krajobraz roztacza się na całą okolicę. Szczególniej na zieloną dolinę Wieprza z góry Szczebrzeszyńskiej. Daleko, w stronę Zamościa niesie wzrok duszę utęsknioną, na wioski ciche zasłonięte drzewami. Wpatrując się w pola uprawne różnorodnym zbożem, zdaje się, że tu burza wojenna nie szalała. A jednak na co nie patrzyły oczy tych mieszkańców?” — pytał retorycznie Borkowski.
Dalej była wieś Przedmieście, która łączyła Szczebrzeszyn z cukrownią w Klemensowie („której zabudowania przedstawiają się imponująco”), nowy most pomiędzy cukrownią i stacją kolejową (poprzednio istniał tam most wąskotorówki, ale spalili go wycofujący się Rosjanie) oraz wsie: Bodaczów, Wielącza i Zawada.
„Wioski te charakterystyczne są tym, że ich zabudowania łączą się jedne z drugimi, dach dotyka dachu, tworząc jeden łańcuch budynków” — zauważył pan Antoni. „Wadliwe i szkodliwe ze względu na częste pożary, takie zabudowanie się jest przyczyną smutnego stanu, w jakim znajdują się nasi gospodarze, z powodu wąskiego podziału, prawie na zagony swej ziemi, ciągnącej się nieraz na kilka wiorst. A wąskie [są], jak się powszechnie mówi, że jak pies stanie w poprzek zagona, to jego ogon wisi nad polem sąsiada, a łeb nad polem drugiego”.
Tak natomiast autor artykułu opisuje jeden z ostatnich etapów swej podróży. „Stacja Zawada. Zmrok wieczorny się ściele. Od chat i wiosek, z naszych niw, dochodzą jakieś głosy pojednania i miłości (…)” — pisał. „Ze stacji Zawada jedna linia biegnie przez Izbicę do Rejowca, a druga do Zamościa i Hrubieszowa. Pola są już jednostajniejsze, lekko falują i dopiero pod Zamościem tworzą obszerniejszą nizinę”.
Pogorzeliska i smętarze
Niestety, w 1918 r. wojenne zniszczenia na Zamojszczyźnie były widoczne i odczuwalne. O tych stratach pisał w „KPZ” w tekście pt. „Szkody wojenne powiatu hrubieszowskiego” inż. Janusz Królikowski.
„Od trzech lat szalejące walki na ziemiach polskich najwięcej wyrządziły szkód w powiatach leżących na kresach Królestwa Polskiego, do których należą powiaty chełmski, tomaszowski i hrubieszowski. Pomiędzy tymi, najbardziej zniszczonymi powiatami na naczelnym miejscu umieścić musimy powiat hrubieszowski” — stwierdził Królikowski. „Ziemia ta ongi mlekiem i miodem płynąca, słynna ze swych urodzajów, sławiąca się stajniami i oborami, dziś przedstawia obraz nędzy i zniszczenia. W czasie ciągłych przemarszów wojsk w różnych kierunkach — zabrano wszystko co było godnym do wzięcia, resztę spalono. Nie oszczędzono niczego, zniszczono stare dwory, kolebki kultury polskiej, z licznymi, wprost nie dającymi się ocenić księgozbiorami, zniszczono ogniska przemysłu, znakomicie prosperującą stację doświadczalną w Poturzynie (pow. tomaszowski) itd. Toteż nigdzie nie widać tylu pogorzelisk, smętarzy wojennych, powycinanych lasów, porytych rowami, granatami i odłogiem leżących pól, co na ziemi hrubieszowskiej”.
Mieszkańcy Zamojszczyzny jakoś próbowali sobie w trudnych warunkach radzić. Odbudowywano domy i gospodarstwa, rolnicy wychodzili w pola, odradzał się także przemysł. Zamojszczyzna była jednak bardzo zacofana.
Działajmy!
„Z powodu braku nafty, miasta w Królestwie urządzają elektryczne oświetlenie, nie zważając na koszta pięciokrotnie większe” — czytamy w artykule Przemysława Podgórskiego pt. „Oświetlenie Zamościa elektrycznością”. „W okupacji niemieckiej prawie wszystkie większe miasta posiadają obecnie elektrownie, w okupacji austriackiej ruch w tej gałęzi jest mniejszy, jednak w ostatnich czasach na prawym brzegu Wisły powstają elektrownie w Tomaszowie, Kraśniku, Krasnymstawie, Zwierzyńcu, Lubartowie i w Puławach”.
W Zamościu także zamierzano wybudować elektrownię. Plany tego przedsięwzięcia powstały „jeszcze za czasów rosyjskich”, czyli przed 1915 r. W warunkach wojennych nie dało się jednak takiej inwestycji zrealizować.
„Zdawało się, że przez pewien czas sprawa oświetlenia Zamościa usunięta będzie na czas… powojenny, lecz energiczny Zarząd miasta znowu zaczyna się tą kwestią zajmować (…)” — pisał Podgórski. „Miasto rozwijające się, posiadające możność, po przeprowadzeniu już obecnie kolei, do rozwoju różnych gałęzi przemysłu, powinno zastosować prąd zmienny — najwięcej odpowiedni dla małych motorków”.
Bez elektrowni nie mogło być mowy o normalnym rozwoju miasta. W końcu udało się dopiąć celu. 13 grudnia 1919 r. w Nowej Bramie Lwowskiej oraz sąsiednich budynkach rozpoczęła pracę maszynownia pierwszej zamojskiej elektrowni. Zamontowano tam lokomobilę firmy Georg Wolf Magdeburg, transformator o mocy 200 kVa oraz marmurową tablicę rozdzielczą, gdzie były urządzenia sterujące i m.in. bezpieczniki. Rozbudowywano sieć odbiorców prądu. Już w 1920 r. było ich prawie 400. Elektrownia zasilała też ponad 2,3 tys. lamp ulicznych. Dzięki elektryczności Zamość zmienił swoje oblicze.
Drukarnia w Zamościu
Ludzie brali sprawy w swoje ręce. Cała Zamojszczyzna aż zaroiła się od przeróżnych organizacji i stowarzyszeń. Próbowano też sobie nawzajem pomagać. Na początku czerwca 1918 r. na łamach „KPZ” zamieszczono np. reklamę o takiej treści: „Stowarzyszenie Rzemieślników i Robotników Chrześcijańskich w Zamościu podaje do ogólnej wiadomości, iż otworzyło sekcję pośrednictwa pracy, która przyjmuje i posiada już w swym rozporządzeniu zgłoszenia na roboty: mechaników, murarzy, stolarzy, kowali, ślusarzy, cieśli i in. Jak również oficjalistów rolnych i leśnych, służbę domową i dworską. Oferty i zapotrzebowania załatwia szybko i z całkowitą odpowiedzialnością za poleconych. Biuro stowarzyszenia otwarte codziennie od 11 do 1 p.p i od 5 do 8 wiecz. W niedziele i święta od 10 do 7 wiecz.
„Nowa drukarnia powstaje w Zamościu (…)” — czytamy w innym miejscu. „Zakłada ją w niedługiej przyszłości pan Zygmunt Pomarański, właściciel Księgarni Polskiej, młodej, a już zasłużonej na polu kulturalno-oświatowym. Ustanie wreszcie potrzeba uciekania się do pomocy drukarń lubelskich”. Spontanicznie odradzały się cechy rzemieślnicze. Zamojski Magistrat próbował te wszystkie działania uporządkować. Przystąpiono do sporządzenia imiennych spisów wszystkich majstrów, czeladników i uczniów poszczególnych zawodów. Jak czytamy w odezwie zamojskiego Magistratu (opublikowanej w czerwcowym numerze „KPZ” z 1918 r.), robiono to, aby sporządzić lub uaktualnić księgi cechów istniejących i takich, które dopiero powstają.
„W tym celu uprasza się tak Panów starszych i podstarszych cechów, jak również wszystkich do stanu rzemieślniczego przynależących, a więc: bednarzy, blacharzy, cieśli, kowali, murarzy, ślusarzy, stolarzy, szewców, zdunów i wszelkich innych, licznych, a niewymienionych tu zawodów, o jak najszybsze zgłoszenie się do magistratu” — czytamy w odezwie.
Poza Zamościem też wiele się działo. W gminie Krasnobród funkcjonowały już wówczas Straż Ogniowa, Stowarzyszenie Spożywcze, Stowarzyszenie Spożywcze w Jacni (było kierowane przez „miejscowe siły włościańskie z prezesem Pawłem Tyrką na czele”), podobne stowarzyszenia powstały w Majdanie Nepryskim oraz m.in. w Senderkach. Niestety, działać w branży spożywczej nie było chyba w tamtych czasach łatwo.
Drożyzna i lichwa
„Orgja drożyzny rozszalała się w tygodniu przedświątecznym w Zamościu w sposób niebywały i święciła niezwykłe trjumfy” — czytamy w jednej z notatek w „KPZ”. „Warto zanotować większemu zbudowaniu przyszłych pokoleń, że płacono w Zamościu w marcu r. 1918-go za kwartę sera 3 Kor. [korony austro-węgierskie, 1 korona to 100 halerzy), za jaje 50 hal, kwartę mleka 1 Kor. 50 hal, funt mięsa wieprzowego 7 Kor., funt słoniny 9 Kor., funt mięsa wołowego 5 Kor. i funt masła 14 Kor”.
O tym, jaką jednostkę masy stanowił wówczas funt, czytamy w wydanej w 1911 r. książce Lucyny Ćwierczakiewiczowej pt. „365 obiadów”. „Kilogram zawiera 1,000 gramów, czyli naszych funtów dwa, łutów 12, zatem za jeden łut polskiej wagi, idzie 12 i pół, czyli mniej więcej 13 gramów” — wyjaśniała czytelnikom pani Lucyna.
W numerze „KPZ” z 15 lipca 1918 r. znalazł się artykuł pt. „Lichwa mieszkaniowa”. Miała ona gnębić niektórych mieszkańców Zamościa w sposób „urągający wszelkim zasadom etyki i prawa”. Jak to się odbywało? Właściciele podnosili „horrendalnie” czynsze dotychczasowym lokatorom. Gdy ci nie mogli spłacić zaległości, byli siłą wypraszani z zajmowanych pomieszczeń. Wówczas wprowadzano nowych lokatorów, którzy płacili znacznie więcej. Ten proceder postanowiono ukrócić. „Zarząd miasta, w trosce o zapewnienie wszystkim obywatelom miasta spokojnego dachu nad głową, [przystępuje] do energicznego wystąpienia i położenia kresu dalszemu wyzyskowi” — czytamy w lipcowym wydaniu KPZ.
Powołano wówczas specjalną komisję mieszkaniową, która miała zająć się sporami pomiędzy lokatorami i właścicielami domów. Jej zadaniem było także szacowanie wartości spornych mieszkań oraz decydowanie, które z nich mogą być zajmowane jako kwatery. Winni nadużyć i wyzysku mieli trafiać na policję, a potem przed sądy. Postanowienie w tej sprawie podpisał Edward Stodołkiewicz, burmistrz Zamościa (żył w latach 1883–1935).
Bieda i trudna wojenna rzeczywistość bardzo dokuczały naszym przodkom. Odczuwali je nie tylko najubożsi. „Podwyższenie opłaty od chorych w szpitalu św. Mikołaja w Zamościu obowiązuje od dnia 1 czerwca br.” — czytamy w wydaniu „KPZ” z 20 sierpnia 1918 r. „Opłatę podwyższono od osób z tutejszego powiatu na 5 Kor. dziennie, od osób z obcych powiatów na 6 Kor. Dziennie”.
Na Zamojszczyźnie pojawili się nawet miejscowi „Janosikowie”. Zabierali oni mienie bogatym, powołując się na społeczne krzywdy. W prasie nie napisano jednak, czy zagrabione przedmioty oddawali potem biednym (z opisu wynika raczej, że sami uznawali się za biednych).
Bandycka gospodarka
„W gminie Potoczek, sąsiadującej z gminą krasnobrodzką, począwszy od dnia 29 czerwca odbywają się nader systematyczne napady bandyckie. Trwa to niemal co dzień bez przerwy” — czytamy w relacji zamieszczonej w „KPZ” 1 sierpnia 1918 r. (tekst został podpisany pseudonimem „Obserwator”). „Według ustalonych dotychczas wiadomości składa się ta banda z 6 młodych opryszków. Na czele jej stoją bandyci pochodzenia miejscowego, co wpływa bezpośrednio na umiejscowienie ich działalności na razie w promieniu kilku wiorst”.
Owi bandyci napadli już wówczas trzykrotnie na majątek w Adamowie oraz folwark w Bondyrzu i młyn w Obroczy. „Napady te są zwykle zapowiadane i częstokroć wiadome ludności miejscowej. Dokonywane są z dokładną znajomością rozkładu pomieszczeń, zwyczajów i warunków miejscowych, o różnych porach nocy (…)” — czytamy dalej w artykule. „Znać w tej akcji wysiłek ku pozyskaniu sympatii ludności, gdyż przy grabieniu [banda] powołuje się na wszelkie krzywdy, rzekomo wyrządzone ludności”.
To widać działało, bo owi samozwańczy mściciele włościańskich krzywd działali zupełnie bezkarnie. „Obserwator” był tym zdumiony. „Dziwnym jest zrezygnowanie z akcji zaradczej miejscowych mieszkańców i sfer zainteresowanych” — pisał. „Wyśledzenie tej bandy młokosów powierzono jedynie miejscowej żandarmerji, która przy nawale prac codziennych nie potrafiła radykalnie tej demoralizującej i niebezpiecznej akcji sparaliżować, gdyż wystarczyłby oddział lotny, z kilku ludzi złożony, dla stłumienia w zarodku bandyckiej gospodarki”.
Jest szansa, że po tym artykule rozprawiono się jednak z owymi opryszkami. Jednak rozboje i kradzieże były wówczas na porządku dziennym. Tak było także w Zamościu. Znaleziono nawet winnych owych grabieży.
„Kradzieże w mieście naszym popełniane w 80 proc. wypadków mają sprawców żołnierzy” — czytamy w „KPZ” z 10 sierpnia 1918 r. „Magistrat powinien zwrócić się do c. i k. Komendy powiatowej w tej sprawie, ta zaś z pewnością zajmie się energicznie pociągnięciem do odpowiedzialności winnych i zapobiegnie powtarzaniu się tych smutnych faktów”.
Kuracja pana Teodora
To tylko drobna część spraw poruszanych w szacownej „Kronice Powiatu Zamojskiego”. Wiele miejsca poświęcono w tym piśmie także polskiej oświacie, obchodom różnych uroczystości patriotycznych, zjazdom Straży Ogniowej (oraz opisom pożarów) czy relacjom z amatorskich przedstawień teatralnych.
Można tam znaleźć także taryfy opłat dla zamojskich dorożkarzy, listy osób wybranych na radnych miejskich i opisy początków pracy zamojskiej milicji (która „kroczyła energicznie ku coraz większemu rozwojowi”). To przebogate źródło wiedzy o Zamojszczyźnie sprzed 100 lat. Znaczenie „KPZ” trudno przecenić. Czasopismo budziło w Polakach patriotycznego ducha i zachęcało do aktywnego działania. W piśmie możemy znaleźć wiele przykładów na to, jak marzenia o wolnej Polsce powoli wcielane są w życie. Wielkie sprawy przeplatały się jednak z małymi.
„Prawie we wszystkich dworach powiatu zamojskiego zastrajkowała służba folwarczna” — czytamy w wydaniu „KPZ” z 10 grudnia 1918 r. „Dnia 12 b.m. odbyło się zebranie służby strajkującej w liczbie 500 osób pod przewodnictwem ob. Edwarda Nazarewicza, przedstawiciela Ministerjum Propagandy Rządu Lubelskiego (…) porozumienie nastąpiło”. A w innym miejscu: „Teodor Kalinowski [zamojski rejent i działacz społeczny], jak się dowiadujemy, odbywał kurację w Warszawie, obecnie ma się o tyle lepiej, iż robi nadzieję niedługiego powrotu do Zamościa”.
I to była dobra informacja. Pan Teodor zmarł po ciężkiej chorobie, ale w 1922 r.
- W Lublinie trwają targi "Militaria Pro ARMA". Zobacz zdjęcia
- Leśnicy świętowali w nowym nadleśnictwie
- Wiatr, woda i żagle. Za nami regaty o puchar rektora Politechniki Lubelskiej. Zdjęcia
- Straż pożarna w Lublinie dba o nasze bezpieczeństwo już od 150 lat. Zobacz zdjęcia
- Noc Muzeów 2023 w Lublinie. Zobacz zdjęcia
- IPN odnalazł szkielety ludzkie na górkach czechowskich. To jest przełom. Zdjęcia