Po wojnie „Klucz” pracował jako ogrodnik w okolicach Wrocławia. W 1970 r. powrócił do Zamościa (potem mieszkał w Józefowie). Miał dwóch synów: Zdzisława i Grzegorza. Bronisław Sikora zmarł 12 lutego 2010 r. Został pochowany na cmentarzu w Józefowie. Prezentujemy fragmenty jego relacji. Nie są one nieznane. Wspomnienia w znacznie obszerniejszej wersji (na podstawie rękopisów autora) zostały opublikowane w mojej książce pt. „Wizjoner na strychu. Wojenna Zamojszczyzna” . Część relacji Bronisława Sikory, które dotyczą walk w Puszczy Solskiej, opublikowano także w 12 numerze czasopisma „Zeszyt Osuchowski”.
Naszych uratowała zimna krew
„Dotarła do nas wiadomość, że Niemcy skoncentrowali duże ilości wojska i sił policyjnych w janowskich lasach. Przeprowadzili większe akcje przeciw partyzantom. Następnie przyszła wiadomość, że nasze oddziały polskie z sowieckimi stoczyły tam (przeciwnikiem byli Niemcy) większą bitwę (chodzi o bitwę na Porytowym Wzgórzu)” - wspominał „Klucz”. „Ze zdobytymi 4 działami przebili się z okrążenia i przeszli na tereny Puszczy Solskiej, w nasze rejony działania”.
Za nimi przyszli Niemcy. „Zewsząd dochodziły niepokojące wieści np. o tym, że na linii kolejowej ze Zwierzyńca do Bełżca wyładowuje się dużo niemieckiego wojska (…), że szosa ze Zwierzyńca do Biłgoraja też jest obstawiona. (Widziano tam) dużo czołgów i artylerii. Było jasne, że Niemcy szykują akcję na nasze lasy” — pisał „Klucz”.
W tej sytuacji partyzanci wysadzili mosty w okolicy Tereszpola oraz miejscowości Szozdy. W tym czasie (w zapiskach pojawiają się na marginesie daty: 21 i 22 czerwca) do oddziału „Topoli” dołączyła m.in. część partyzantów z oddziału „Podkowy” (sformowano z nich pluton). Przygotowywano się do walki. „Wszyscy (…) czyścimy broń i amunicję. Rozdano nam dodatkowo po dwa granaty (…). Przez całą noc słychać odgłos pracujących silników samochodów i ujadanie psów (…). Z nastaniem dnia Niemcy otwierają ogień z dział. (Biją) po lesie (…). Około godz. 9 mamy smutną wiadomość, że nasz patrol, którym dowodził sam por. >>Topola<<, natknął się na Niemców. Prawdopodobnie >>Topola<< i >>Strzecha<< mieli zostać zabici”.
Ta pogłoska się nie sprawdziła. „Jaka była radość, gdy po pewnym czasie wszyscy nadjechali konno” — notował Bronisław Sikora. „Co się stało? Jak opowiadali (…), na jakieś 10 metrów podjechali do okopanej niemieckiej placówki. Ci (chodzi o Niemców) albo zaspali, albo zaskoczeni (byli) nagłym pojawieniem się naszego patrolu: siedzieli spokojnie, nie strzelając. Naszych uratowała zimna krew podch. >>Maksa<< (chodzi o Macieja Jagowda), który błyskawicznie między Niemców rąbnął całą serię. Następnie (partyzanci) wycofali się, gubiąc tylko w gęstwinie drzew swoje czapki”.
Okupanci ruszyli za nimi. „Upłynęło (…) ze dwie godziny, gdy wtem, spośród drzew, wyłania się tyraliera Niemców (…). Dostaliśmy rozkaz, aby bez jednego wystrzału wycofać się do obozu >>Woyny<< (chodzi o oddział dowodzony przez Adama Haniewicza)” — pisał „Klucz”. „Nagle od strony obozu zrywa się silny ogień (…). Domyślamy się, że niemiecka tyraliera natknęła się na stanowiska partyzanckie. (Wtedy) artyleria niemiecka przeniosła swój ostrzał bliżej toczącej się bitwy. Pociski rozrywały się 50 metrów od nas i robiły piekielny huk. Serie karabinów maszynowych zamieniły się w jeden wielki trzask (…). Gwałtowny ogień po pół godzinie słabnie, a (potem) milknie”.
Okazało się, że Niemcy weszli do obozu „Woyny”, bo partyzanci się stamtąd wycofali. „Odmaszerowując niebawem z tego rejonu lasów, przybyliśmy w pobliże Fryszarki. Około południa przyciągnęli rozbitkowie z oddziału AL. Dowiadujemy się od nich, że ich przebicie (przez niemieckie okrążenie) udało się połowicznie” — wspominał „Klucz”. „Tylko część z nich się przedarła z dużymi stratami (…). Ich dowódca został zabity. Przemęczeni, głodni, zdezorganizowani, za kawałek chleba oddawali swoje pepesze (chodzi o sowieckie pistolety maszynowe PPS). Zdając sobie sprawę, że Szwaby z każdą godziną (…) zmniejszają teren okrążenia, por. >>Topola<< powiedział nam, że razem z Sowietami będziemy się przebijać z okrążenia. Niebawem przeszliśmy w inny rejon lasów”.
„Klucz” nie wiedział dokładnie, jakie to było miejsce. „Jesteśmy nad jakąś małą rzeczką, obok (…) jest skrzyżowanie leśnych dróg. Na tej rzeczce jest nawet drewniany mostek” - pisał. „Całość naszego zgrupowania AK pod dowództwem inspektora majora >>Kaliny<< przeszła na drugą stronę tej rzeczki (…). Z naszego oddziału wysłano trzech żołnierzy (…) na to skrzyżowanie jako posterunek obserwacyjny (…). Reszta oddziału pozostała na stanowiskach, nad rzeczką”.
Rozkaz: rozproszyć się
Doszło do dramatycznej walki. „Gdzieś ok. godz. 14, 15 na to skrzyżowanie (…) podjechało kilka wozów pancernych, które otworzyły ogień ze wszystkich dział i karabinów w naszą stronę. Z początku sytuacja była dla nas krytyczna (…), zaczęliśmy się wycofywać” — pisał „Klucz”. „Wtem od taborów z oddziału >>Korda<< (chodzi o Józefa Steglińskiego ps. »Cord«) przysłano kilka >>piatów<< przeciwpancernych (chodzi o słynne brytyjskie granatniki), które od razu otworzyły ogień (…). Razem z >>Kordziakami<<, na hura, dopadliśmy do naszych opuszczonych stanowisk. Tam z bliższej już odległości >>piaty<< dały ognia po pancernych wozach. Niemcy wycofali się, prawdopodobnie z uszkodzeniami (…). Z powodu lokalizacji wszyscy się z tego rejonu wycofali. Tylko nas >>Gromiaków<< pozostawiono na ubezpieczeniu. Dostaliśmy specjalny rozkaz, abyśmy wytrwali tam do godz. 22”.
„Zajęliśmy stanowiska na brzegu (…). O godz. 16 wyszedłem na patrol z podchorążym (Janem Biedrońskim) i strzelcem (Tadeuszem Dziochem), na drugą stronę rzeki” — pisał „Klucz”. „Usłyszeliśmy warkot motorów i po krótkiej chwili ujrzeliśmy samochody pancerne, wyłaniające się z lasu. Było ich trzy. Od razu rozpoczęły ogień na drugi brzeg (…). Po chwili ujrzeliśmy naszą armię, dążącą na stanowiska. Nieśli ze sobą działka pancerne >>Piaty<< (brytyjskie granatniki)”.
Zaczął się huraganowy ogień, prawdziwy „koncert śmierci”. „Zająłem stanowisko za zrąbanym pniakiem (…)” - czytamy dalej we wspomnieniach. „Kule gwizdały i rwały się pociski armatnie. Ślicznie szli do ataku nasi chłopcy z prawego skrzydła. Ja stałem na lewym, które broniło przeprawy przez bród. Razem z żołnierzami szły w pierwszej linii sanitariuszki, które miały za zadanie przenosić rannych na tyły taborów. Szalona bitwa trwała przeszło godzinę (…). Major (chodzi o Edwarda Markiewicza ps. „Kalina”, dowódcę liczącego ponad 1200 partyzantów zgrupowania AK i BCh, które zostało okrążone w Puszczy Solskiej) rozkazał (jednak) wymarsz, obawiając się artylerii. Miał rację” — pisał Bronisław Sikora.
Wcześniej jednak Niemcy zostali odparci. „Po wycofaniu się, a został tylko nasz patrol, zaczął się ostrzał artyleryjski. Mieliśmy rozkaz opuścić stanowiska o godz. 22 i podążyć za armią. Tak zrobiliśmy (…). Tu odpoczynek do samego rana. Bolszewicy zaczęli przedzierać się w nocy (…). Prawdopodobnie im się udało”.
W nocy z 23 na 24 czerwca sowieccy partyzanci, którzy także znaleźli się w niemieckim kotle, sforsowali Tanew w rejonie miejscowości Kozaki. Z ciężkimi stratami przedarli się przez okrążenie. Stało się to kilka kilometrów od miejsca postoju polskich partyzantów. Słyszeli oni huk karabinowego ognia, dostali jednak rozkaz pozostania na miejscu.
„Z nastaniem dnia (…) wiara wygląda jakby z grobu wyjęta (…). Czekamy, co nowego z odprawy (dowódców) przyniesie porucznik >>Topola<< (Jan Kryk). Niebawem powrócił (…). Zapadła decyzja. Całe zgrupowanie (…) ma się rozproszyć: czy to oddziałami, czy grupami (»Klucz« uważał to za błąd). A można i pojedynczo odejść z oddziału, co pewna grupa żołnierzy, pochodzących z okolicznych terenów, niebawem uczyniła”.
Oddział liczył teraz około pół setki partyzantów. Por. „Topola” postanowił przebić się z tymi ludźmi przez pierścień okrążenia. „Dołączyła do nas mała grupa żołnierzy z Aleksandrowa. Byli to partyzanci AK >>Wara<< (Włodzimierza Hascewicza) ze >>Skrzypikiem<< (Józefem Mazurem) i >>Żbikiem<<, ze Szkoły Młodszych Dowódców (AK). Było ich 18” — pisał „Klucz”. „Od nich dowiedzieliśmy się, że dzisiejszego poranka inspektor >>Kalina<< przekazał dowództwo rotmistrzowi >>Mieczowi<< (Mieczysławowi Rakoczemu), a ten z kolei przekazał dowództwo nad całością por. >>Wirowi<< (chodzi o Konrada Bartoszewskiego). Były tam sceny publicznego palenia dokumentów i inne”.
W nocy z 24 na 25 czerwca oddziały AK „Topoli” i BCh „Skrzypika” odeszły od reszty zgrupowania. Dołączył do nich major „Kalina”.
Koledzy ratujcie!
„Po pochmurnym dniu noc zapowiada się bardzo ciemna. Przed naszą główną siłą, na jakieś 20—30 metrów idzie straż przednia. Trzymamy się niedaleko brzegu Tanwi (…). Wchodzimy na jakąś leśną dróżkę. Rozkaz jest, ażeby jak najciszej maszerować” — pisał „Klucz”. „Wszystkie przedmioty, jak menażki i w ogóle metalowe, poprzekładać czymś miękkim. Naraz, przed nami, gdzie jest straż przednia, ogłusza nas (…) wybuch i błysk ognia z miny. Odłamki przelatują ze świstem, tuż nad naszymi głowami (…). Podchodzimy bliżej. W gęstym dymie czuć w powietrzu charakterystyczny zapach krwi i prochu. Dwa, trzy metry od wybuchu (zobaczyliśmy) tylko jednego ze straży przedniej, przy życiu”.
To był straszny widok. „Miał pseudonim >>Sikora<< (chodzi zapewne o Jana Bździucha). Bez obu urwanych nóg i jednej ręki, taki kadłubek rzucający się po ziemi (…). Głośno wołał pomocy: >>Koledzy, ratujcie, koledzy, ratujcie<<”.
Inni partyzanci ze straży przedniej, jak pisał „Klucz”, zostali rozerwani na kawałki. „Musiała być (tam) założona duża mina, możliwe, że przeciwczołgowa (…). Bardzo przygnębiający widok, ale na rozczulanie (się) nie ma czasu” — pisał „Klucz”. „By ulżyć koledze (…) w cierpieniu, jest rozkaz, by go dobić”.
Nikt z partyzantów się na to nie zdecydował. „Dopiero pod naciskiem jeden z chłopaków z broni krótkiej strzelił w tył głowy rannego (…). Maszerujemy dalej (…)” - wspominał „Klucz”. „Spokojnie dochodzimy przez bardzo rzadki las (…) na skraj uprawnego pola, zasianego zbożem, pod Osuchy. Jedynie >>Kalina<<, w towarzystwie jednego — co z nim do nas przybył nad rzekę Tanew, obydwaj z MP niemieckimi (chodzi o pistolety maszynowe), oddalili się w przód, między łany zboża”.
„Kalina” rozkazał, ażeby oddział pół godziny czekał na ich powrót. „Jeżeliby po tym czasie nie przybyli, mamy sami zadecydować, co dalej czynić (…)” — pisał pan Bronisław. „Upłynęło może ok. 10—15 minut po ich odejściu, gdy naraz z kierunku wioski Osuchy usłyszeliśmy strzał (…). Widocznie natknęli się na czujkę. Zaraz po tym strzale od strony niemieckiej wystrzeliła rakieta za rakietą” — wspomina „Klucz”. „Zrobiło się widno jak w dzień. Zobaczyliśmy o jakieś 200 do 400 metrów zabudowania i drzewa wioski Osuchy (…). Niemcy otwierają potężny ogień karabinowy (…). Cała ta kanonada (…) po prostu zlewa się w wielki szum, jakby padał deszcz z gradem (…). Z naszej strony nie pada ani jeden strzał. Leżąc na ziemi, czekamy na powrót majora (…). >>Kalina<< do nas nie powrócił. Dalszy los jego nie jest znany”.
Edward Markiewicz poległ 24 czerwca 1944 r. Jednak okoliczności śmierci tego tak ważnego oficera nie są znane. Jego ciało znaleziono na początku października, podczas ekshumacji zwłok poległych partyzantów. Według sporządzonego wówczas protokołu „Kalinę” znaleziono przy Bykowej Drodze. Ubrany był w koszulę koloru khaki i kalesony (ktoś zdjął z niego mundur). Rozpoznano go m.in. po uzębieniu.
Niektórzy badacze uważają, że „Kalina” przeszedł załamanie nerwowe i w jakichś tajemniczych okolicznościach popełnił samobójstwo. Inni twierdzą, że zastrzelił go nieznany sowiecki partyzant (być może funkcjonariusz NKWD). Z relacji „Klucza” wynika natomiast, że „Kalina” mógł zginąć, szukając najlepszego miejsca do przedarcia się oddziału „Topoli” przez pierścień okrążenia.
Doczołgaliśmy się do lasu
„Por. >>Topola<< z sierż. >>Kmicicem<< (Edwardem Łuszczakiem) postanawiają, aby całością obejść (…) tę wioskę (…). Pójdziemy na przebój” — ciągnie swoją opowieść „Klucz”. „Tak po ciemku posuwamy się zbożem, sięgającym nam prawie do ramion (…). Naraz, jak grom z jasnego nieba, z bliskiej odległości (…) odezwał się karabin maszynowy. W kilka sekund, po pierwszej serii, znaleźliśmy się w środku piekła. Pod takim silnym obstrzałem jeszcze nigdy nie byliśmy”.
Partyzanci rzucili w stronę niemieckich pozycji granaty tzw. sidolówki (produkowały je konspiracyjne wytwórnie AK), ale te nie wybuchły. „Szajs, lipa, szkoda, że się tyle człowiek nanosił” — pisał ze złością „Klucz”. „Po dłuższej już strzelaninie, gdy (kanonada) trochę zaczynała słabnąć (…), zaczęliśmy się rozglądać (…). Ale z wyjątkiem doktora >>Oldana<< (chodzi o Tadeusza Błachutę) i dwóch (innych) ludzi, nikogo nie było. Widocznie, kto pozostał żyw, oddalił się od nas”.
„Klucz” z kilkoma partyzantami postanowili się wycofać. „Bruzdą, chyłkiem, a raczej na czterech, ciągamy się (…) pod ostrzałem. Po drodze natykamy się na dwóch zabitych. Trudno ich rozpoznać (…)” — wspominał „Klucz”. „Ostatkiem sił, zmęczeni, doczołgaliśmy się do lasu (…). Jest nas teraz przy por. >>Topoli<< ok. dziesięciu. Był on bardzo niespokojny, bo nie wiedział, co się stało z resztą oddziału. Postanowił, że zaczekamy (…), bo może ktoś odnajdzie się wśród nocy i dołączy. I tak, nie wiadomo kiedy, zastał nas poranek”.
Oddział „Topoli” poszedł jednak w rozsypkę. Dlatego zapadła decyzja o wycofaniu się pozostałej grupy w „leśną gęstwinę”. „Godnie pożałowania wygląda ta nasza grupa niedobitków, a raczej żyjących trupów” - pisał „Klucz”. „Jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Największe mamy kłopoty z >>Topolą<<, bo jest kompletnie wyczerpany fizycznie. Nie może nogami władać o własnych siłach”.
Ok. godz. 8 dochodzą na skraj lasu i widzą łąkę, a na niej… niemiecką tyralierę idącą w ich kierunku. Nie było na co czekać. Postanowiono ukryć „Topolę” i „Kmicica” w splecionych gałęziach świerku. Natomiast „Oldon” schował się na drzewie stojącym 10 metrów dalej. „Klucz” wraz z „Bizonem” upatrzyli sobie natomiast inne drzewo, ale nie mogli się na nie wdrapać (kłopot sprawiał śliski pień). Dlatego zmienili decyzję.
Śmierć „Topoli”
„Spotykam większą bajurę bagna. Tam rękami wygrzebuję półmetrowe zagłębienie (…). Kładę się po szyję, a na siebie naciągam błoto, mech, trawę (…). Na kępach sitowia widzę kilku Niemców idących gęsiego, w moim kierunku. Naraz ogłusza mnie głośny wybuch, jakiś metr ode mnie. Poczułem ból z lewej strony szyi (został zraniony odłamkiem). Błyskawicznie zanurzam się w swojej kryjówce (…). Po pierwszym wybuchu targnął powietrzem następny, ale już trochę dalej (…). Podnosząc lekko głowę, widzę z prawej strony kilku pochylonych nisko Niemców. Strzelają przed siebie do kępy łozy, wśród bagna”.
Uzbrojeni po zęby okupanci odeszli w stronę Tanwi. Jednak „Klucz” wyszedł ze swojej kryjówki dopiero pod koniec dnia (po wyjściu z bagna skrył się w zaroślach). Wtedy ruszył w stronę drzew, gdzie m.in. ukrył się „Topola”. Zastał tam okropny widok.
„>>Topola<< i >>Kmicic<< leżeli jeden obok drugiego, na wznak. >>Topola<< bez butów, bluzy wojskowej i rogatywki, jedynie w zielonych spodniach, koszuli i skarpetkach. >>Kmicic<< był bez butów i czapki, w porozpinanym mundurze. Obydwaj dostali po piersiach i brzuchach, po kilka śmiertelnych ran” — pisał z żalem „Klucz”. „Udałem się dalej, gdzie był doktor, por. >>Oldan<<. Znalazłem go w pobliżu, też na wpół obnażonego. Parę metrów dalej leżał jego mundur z powyrywanymi pagonami. W tym rejonie lasu leżeli zabici >>Kruk<< (Edward Mączka), >>Kujawiak<< (Henryk Szunert) i jakiś nieznany partyzant. Jakieś 100 metrów dalej, obok rowu wykopanego na głębokość 1,5 metra, też leżeli zabici nieznajomi. Jednym słowem ani jednego, poza mną, żywego ducha. Przyszedłem z powrotem tam, gdzie były zwłoki >>Topoli<< i >>Kmicica<<, usiadłem zastanawiając się, po co ja jeden jeszcze zostałem w tym lesie”.
Po kilku dniach „Kluczowi” udało się dotrzeć do niedopalonej gajówki Buliczówka (po drodze widział ciała wielu poległych partyzantów). Tam spotkał Szczepana Kukiełkę z Górecka Starego oraz Stanisława Kusego z Aleksandrowa. Obaj przedstawili się, że są z oddziału BCh „Rysia”. Jednak, gdy „Klucz” wybrał się w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, mężczyźni znikli (nie wiadomo, co się z nimi wówczas stało).
Następnego dnia „Klucz” zobaczył coś, o czym nie mógł potem zapomnieć. „Nad rzeczką Sopotem, w takim zakolu (…), ujrzałem na środku duży stos, przeszło 50 zabitych partyzantów (…). Obok, jakieś 10—15 metrów (dalej), leżało pojedynczo, na wznak, w równym szeregu, sześciu zabitych żołnierzy, w mundurach angielskich, zrzutowych. (Byli oni) z oddziału >>Woyny<< (Adama Haniewicza). Ponieśli śmierć od strzału w tył głowy (…). Osobno, z dala, leżał >>Pilocik<< (Wacław Bździuch) z oddziału >>Wira<< (…). Chciał zbiec z miejsca egzekucji, ale dosięgła go kula oprawców”.
„Klucz” był wstrząśnięty, załamany (myślał nawet o samobójstwie). W końcu, po wielu trudach, dotarł jednak do wsi Kozaki Osuchowskie. Po wkroczeniu na Zamojszczyznę rosyjskich wojsk, wrócił do rodzinnego Zamościa.
Obchody
O tamtych tragicznych wydarzeniach nigdy na Zamojszczyźnie nie zapomniano. W niedzielę (25 czerwca) odbędą się patriotyczno-religijne uroczystości upamiętniające 79 rocznicę Bitwy pod Osuchami. Rozpoczną się o godz. 10 mszą polową w intencji poległych. W programie obchodów także wystąpienia okolicznościowe, wręczenie nagród finalistom XXIV Powiatowego Konkursu Wiedzy o AK i BCH na Ziemi Biłgorajskiej, apel poległych i złożenie wieńców na cmentarzu partyzanckim.
Następnie zaplanowano koncert patriotyczny w wykonaniu Norberta „Smoły” Smolińskiego (godz.13) oraz inscenizację historyczną z udziałem Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Wir” z Biłgoraja. Uroczystości zostały objęte patronatem honorowym Andrzeja Dudy, prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej.
- W deszczu też mieli "Chęć na pięć". Zobacz uczestników biegu ulicami Lublina
- "W blasku nocy" rozbłysły w Lublinie największe gwiazdy. Zdjęcia
- W Lublinie odbył się Festiwal jadła, piwa kraftowego i cydru. Zobacz zdjęcia
- Trwa budowa obwodnicy Nałęczowa. Jak wygląda postęp prac? Zobacz zdjęcia z drona
- Na pl. Litewskim pojawił się nosorożec Rogatek. Zobacz zdjęcia
- Noc Świętojańska i „Dziejba Leśna” w zamojskim Parku Miejskim