To nawet nie była egzekucja, to był zwykły mord: strzał w głowę za domniemane winy, bez sądu, bez dowodów, prawdopodobnie na podstawie zeznań jednego człowieka.
Zginęli, bo mieli odwagę zachować ludzkie odruchy w nieludzkich czasach, chrześcijańskie miłosierdzie w szatańskim systemie wartości.
O rodzinie Ulmów z Markowej głośno w świecie, tych sześcioro z Kozłówka i Markuszowej koło Strzyżowa jeszcze czeka na trwałe miejsce w ludzkiej pamięci.
Kiedy wiosną 1942 nazizm dał hasło do ostatecznego rozwiązania, Żydzi m.in. z Frysztaka, Jasła i pomniejszych okolicznych miejscowości zdecydowali się uciekać przed nieuchronną śmiercią. W miejskich murach byli łatwym celem, na wsiach - jeszcze łatwiejszym.
Kilkudziesięciu z nich udało się zaszyć w lasach Kozłówka, Oparówka, Łęku Strzyżowskiego i Markuszowej. Bez zapasów żywności i odzieży, bez możliwości zaopatrzenia mogli tu przetrwać tylko chwilę.
Bez pomocy miejscowej ludności, a przede wszystkim - ich solidarnej dyskrecji - nie przetrwaliby nawet chwili. Ale nawet solidarność w dyskrecji nie uchroniła ukrywających i ukrywanych. Obecności tak dużej grupy nie dało się utrzymać w tajemnicy w nieskończoność.
- Nie wiemy, jak wielu i pewnie nigdy się nie dowiemy, ale świadkowie tamtych wydarzeń mówili o około 40 ukrywających się osobach - szacuje Michał Kalisz z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Ukrywali się w kilku ziemiankach, wykopanych z pomocą miejscowej ludności, we w miarę bezpiecznych miejscach, które miejscowi wskazali. Także miejscowi donosili im żywność i odzież.
Z pełną świadomością, że grozi za to kula w łeb. Bo za to samo zginęło już wielu w bliższej i dalszej okolicy. W końcu Niemcy dowiedzieli się, że w miejscowych lasach ukrywają się Żydzi, ale trzeba było kilku obław, przeprowadzanych wiosną i latem 1943 roku, żeby dopaść uciekinierów.
I to nie miejscowi zdradzili miejsca ukrycia, ale pojmany wraz z bratową wiosną 1943 roku Kiwa Diamant. To on wskazał Józefa Fąfarę z Kozłówka, jako tego, który pomagał jemu i innym ocalić życie.
Diamanda i Fąfarę żandarmi przewieźli do siedziby gestapo w Jaśle. Obu - w kajdankach - zaprowadzono na jasielski cmentarz żydowski, obaj tu zostali zastrzeleni. Niektóre źródła mówią, że Fąfara zginął, rozszarpany przez psy, podczas przesłuchania.
- Relacja jednego z więźniów jasielskiego więzienia mówi, że widział zmaltretowanego przesłuchaniami Fąfarę skutego razem z Kiwą Diamantem i jeszcze jednym Polakiem - precyzuje Kalisz. - W powojennym procesie przeciwko Karlowi Perschke zeznał, że widział ich wyprowadzanych na cmentarz, ale momentu mordu nie widział.
Miejsca pochówku Fąfary nie udało się zlokalizować.
Rankiem 3 lipca 1943 roku w Kozłówku pojawił się wspomniany Karl Perschke, budzący postrach wśród miejscowej ludności komendant posterunku żandarmerii w Wiśniowej, dowodzący kilkoma żandarmami.
Dwóch ruszyło do gospodarstwa Aleksandry i Jana Pirgów, po drodze natknęli się na Aleksandrę z dwiema córkami. Córkom polecili zostać na miejscu, Aleksandrę zaprowadzili na jej podwórko i zastrzelili.
Nie ma dowodów na to, że pomagała ukrywającym się Żydom, pomagał jej syn.
Trzech kolejnych żandarmów trafiło do obejścia Katarzyny Fąfary. Tu od kul zginął Feliks Ciołkosz. Ci sami przeszli na podwórko Andrzeja Mendochy, dołączył do nich Karl Perschke w cywilnym ubraniu, po chwili reszta żandarmów, około dziesięciu - jak zeznawali po wojnie naoczni świadkowie.
Urządzili sobie odprawę, po czym ruszyli w głąb Kozłówka. Piotra Zagórskiego dopadli, kiedy pracował w polu. Perschke przywołał go do siebie, wykręcił rękę do tyłu i strzelił w głowę.
Maria Niemiec była świadkiem tej sceny, opowiadała potem, że na chwilę przed strzałem Perschke zarzucał Zagórskiemu, że ten dawał Żydom żywność.
Julia Oparowska pracowała w polu, kiedy od strony gospodarstwa Anieli Śliwy dobiegł ją odgłos pięciu strzałów. Chwilę wcześniej poszedł tam jej mąż Stanisław, żeby zanieść zarządzenie sołtysa.
Kiedy dobiegła na miejsce, zobaczyła na podwórku zwłoki męża i Wojciecha Śliwy. Brat tego pierwszego - Piotr - był świadkiem morderstwa. Zapewniał, że obu zastrzelił Karl Perschke.
Nie wiadomo, kto wskazał "winnych" ukrywania Żydów w lasach Kozłówka i Markuszowej. Nie ma dowodów, że Fąfara, być może był to Diamant, ale jest jeszcze jeden ślad.
- W Łęku Strzyżowskim został postrzelony, złapany i przewieziony na posterunek żandarmerii w Wiśniowej Żyd o nazwisku Zelig - opowiada Kalisz. - Obecni tam ludzie słyszeli go krzyczącego podczas brutalnego przesłuchania. Na kartce naszkicował miejsce w tym masywie lasów, w którym ukrywała się ostatnia grupa Żydów. Świadkowie wskazują, że on albo Kiwa Diamant mógł podać nazwiska pomagających im mieszkańców Kozłówka i Markuszowej, ale na to nie ma dowodów.
A może nie trzeba było dowodów "winy", ze strony Niemców mogła to być akcja represyjna, bo gospodarstwa wszystkich poległych położone były blisko lasu, w którym ukrywali się Żydzi.
Chrześcijański pogrzeb należał się zamordowanym, więc ich rodziny starały się o pochówek na dobrzechowskim cmentarzu. Zgody władz okupacyjnych nie dostali, bo władza uznała, że "bandytom" takie honory się nie należą.
Ciała Oparowskiego, Śliwy, Zagórskiego i Aleksandry Pirgi pochowano pod przydrożna kapliczką w Kozłówku, żeby choć krzyż kapliczki patronował im w drodze do nieba. Feliks Ciołkosz spoczął tuż przy swoim domu.
Gdzie spoczął Józef Fąfara, nie wiadomo do dziś. Trzeba było roku, do ucieczki Niemców przed zbliżającym się frontem wschodnim, żeby ciała poległych ekshumowano i złożono we wspólnym grobie na cmentarzu w Dobrzechowie.
- Przebieg mordu w Kozłówku jest stosunkowo dobrze udokumentowany, bo dysponujemy setkami kart procesu, jaki wytoczono Karlowi Perschke po wojnie za zbrodnie na narodzie polskim - wyjaśnia Michał Kalisz.
Ale dopiero we wrześniu 1969 roku władza przypomniała sobie o pomordowanych. Przed budynkiem domu ludowego zorganizowano wiec antywojenny, odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci sześciorga zabitych.
Bardziej jednak chodziło o manifestację polityczną niż o hołd poległym, toteż pochodzący z tych okolic Marian Irzyk postarał się, by i o nich nie zapomniano.
- Zginęli za to, że byli Polakami, że wykazali się chrześcijańską postawą, choć doskonale wiedzieli, co im grozi za pomoc Żydom - podkreśla. - I nie tylko im, ale także ich rodzinom. Nie zginęli na wojnie, zginęli za coś, za co powinno się nagradzać - za pomoc drugiemu człowiekowi.
Miał zaledwie trzy lata, kiedy w Kozłówku mordowano jego krajan, ale po wojnie wiele nasłuchał się o tych dramatycznych wydarzeniach. W świadomości następnych pokoleń zacierała się pamięć o miejscowych bohaterach, z czym nie mógł się pogodzić.
- Coraz więcej mówi się o tym, że Polacy mordowali Polaków, że Polacy mordowali Żydów, że ginęli w "polskich obozach koncentracyjnych" - mówi z oburzeniem. - A w Kozłówku i Markuszowej mamy dowód, że ginęli za Żydów.
To głównie z jego inicjatywy 14 września 2013 w Kozłówku, blisko kapliczki, w której pierwotnie pochowano ciała poległych, odsłonięty został pomnik ku czci zamordowanych bohaterów.
- Należy im się, bo nie wiem, ilu z nas dzisiaj zdobyłoby się na taki gest - podkreśla Irzyk. - Niech miejscowa młodzież ma swoje miejscowe wzorce moralne, niech zostanie ślad po tych ludziach, bo o tamtych czasach i tamtych bohaterach się zapomina.
Stoi jeszcze murowana piwniczka, pod którą zastrzelono Aleksandrę Pirgę. Przed laty widać było na murze postrzeliny, czas zatarł ślady, zaciera pamięć ludzką. Irzyk myśli sobie, że nie wolno nam na to pozwolić.
Zginęli, bo mieli odwagę zachować ludzkie odruchy w nieludzkich czasach, chrześcijańskie miłosierdzie w szatańskim systemie wartości.
O rodzinie Ulmów z Markowej głośno w świecie, tych sześcioro z Kozłówka i Markuszowej koło Strzyżowa jeszcze czeka na trwałe miejsce w ludzkiej pamięci.
Kiedy wiosną 1942 nazizm dał hasło do ostatecznego rozwiązania, Żydzi m.in. z Frysztaka, Jasła i pomniejszych okolicznych miejscowości zdecydowali się uciekać przed nieuchronną śmiercią. W miejskich murach byli łatwym celem, na wsiach - jeszcze łatwiejszym.
Kilkudziesięciu z nich udało się zaszyć w lasach Kozłówka, Oparówka, Łęku Strzyżowskiego i Markuszowej. Bez zapasów żywności i odzieży, bez możliwości zaopatrzenia mogli tu przetrwać tylko chwilę.
Bez pomocy miejscowej ludności, a przede wszystkim - ich solidarnej dyskrecji - nie przetrwaliby nawet chwili. Ale nawet solidarność w dyskrecji nie uchroniła ukrywających i ukrywanych. Obecności tak dużej grupy nie dało się utrzymać w tajemnicy w nieskończoność.
- Nie wiemy, jak wielu i pewnie nigdy się nie dowiemy, ale świadkowie tamtych wydarzeń mówili o około 40 ukrywających się osobach - szacuje Michał Kalisz z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Ukrywali się w kilku ziemiankach, wykopanych z pomocą miejscowej ludności, we w miarę bezpiecznych miejscach, które miejscowi wskazali. Także miejscowi donosili im żywność i odzież.
Z pełną świadomością, że grozi za to kula w łeb. Bo za to samo zginęło już wielu w bliższej i dalszej okolicy. W końcu Niemcy dowiedzieli się, że w miejscowych lasach ukrywają się Żydzi, ale trzeba było kilku obław, przeprowadzanych wiosną i latem 1943 roku, żeby dopaść uciekinierów.
I to nie miejscowi zdradzili miejsca ukrycia, ale pojmany wraz z bratową wiosną 1943 roku Kiwa Diamant. To on wskazał Józefa Fąfarę z Kozłówka, jako tego, który pomagał jemu i innym ocalić życie.
Diamanda i Fąfarę żandarmi przewieźli do siedziby gestapo w Jaśle. Obu - w kajdankach - zaprowadzono na jasielski cmentarz żydowski, obaj tu zostali zastrzeleni. Niektóre źródła mówią, że Fąfara zginął, rozszarpany przez psy, podczas przesłuchania.
- Relacja jednego z więźniów jasielskiego więzienia mówi, że widział zmaltretowanego przesłuchaniami Fąfarę skutego razem z Kiwą Diamantem i jeszcze jednym Polakiem - precyzuje Kalisz. - W powojennym procesie przeciwko Karlowi Perschke zeznał, że widział ich wyprowadzanych na cmentarz, ale momentu mordu nie widział.
Miejsca pochówku Fąfary nie udało się zlokalizować.
Rankiem 3 lipca 1943 roku w Kozłówku pojawił się wspomniany Karl Perschke, budzący postrach wśród miejscowej ludności komendant posterunku żandarmerii w Wiśniowej, dowodzący kilkoma żandarmami.
Dwóch ruszyło do gospodarstwa Aleksandry i Jana Pirgów, po drodze natknęli się na Aleksandrę z dwiema córkami. Córkom polecili zostać na miejscu, Aleksandrę zaprowadzili na jej podwórko i zastrzelili.
Nie ma dowodów na to, że pomagała ukrywającym się Żydom, pomagał jej syn.
Trzech kolejnych żandarmów trafiło do obejścia Katarzyny Fąfary. Tu od kul zginął Feliks Ciołkosz. Ci sami przeszli na podwórko Andrzeja Mendochy, dołączył do nich Karl Perschke w cywilnym ubraniu, po chwili reszta żandarmów, około dziesięciu - jak zeznawali po wojnie naoczni świadkowie.
Urządzili sobie odprawę, po czym ruszyli w głąb Kozłówka. Piotra Zagórskiego dopadli, kiedy pracował w polu. Perschke przywołał go do siebie, wykręcił rękę do tyłu i strzelił w głowę.
Maria Niemiec była świadkiem tej sceny, opowiadała potem, że na chwilę przed strzałem Perschke zarzucał Zagórskiemu, że ten dawał Żydom żywność.
Julia Oparowska pracowała w polu, kiedy od strony gospodarstwa Anieli Śliwy dobiegł ją odgłos pięciu strzałów. Chwilę wcześniej poszedł tam jej mąż Stanisław, żeby zanieść zarządzenie sołtysa.
Kiedy dobiegła na miejsce, zobaczyła na podwórku zwłoki męża i Wojciecha Śliwy. Brat tego pierwszego - Piotr - był świadkiem morderstwa. Zapewniał, że obu zastrzelił Karl Perschke.
Nie wiadomo, kto wskazał "winnych" ukrywania Żydów w lasach Kozłówka i Markuszowej. Nie ma dowodów, że Fąfara, być może był to Diamant, ale jest jeszcze jeden ślad.
- W Łęku Strzyżowskim został postrzelony, złapany i przewieziony na posterunek żandarmerii w Wiśniowej Żyd o nazwisku Zelig - opowiada Kalisz. - Obecni tam ludzie słyszeli go krzyczącego podczas brutalnego przesłuchania. Na kartce naszkicował miejsce w tym masywie lasów, w którym ukrywała się ostatnia grupa Żydów. Świadkowie wskazują, że on albo Kiwa Diamant mógł podać nazwiska pomagających im mieszkańców Kozłówka i Markuszowej, ale na to nie ma dowodów.
A może nie trzeba było dowodów "winy", ze strony Niemców mogła to być akcja represyjna, bo gospodarstwa wszystkich poległych położone były blisko lasu, w którym ukrywali się Żydzi.
Chrześcijański pogrzeb należał się zamordowanym, więc ich rodziny starały się o pochówek na dobrzechowskim cmentarzu. Zgody władz okupacyjnych nie dostali, bo władza uznała, że "bandytom" takie honory się nie należą.
Ciała Oparowskiego, Śliwy, Zagórskiego i Aleksandry Pirgi pochowano pod przydrożna kapliczką w Kozłówku, żeby choć krzyż kapliczki patronował im w drodze do nieba. Feliks Ciołkosz spoczął tuż przy swoim domu.
Gdzie spoczął Józef Fąfara, nie wiadomo do dziś. Trzeba było roku, do ucieczki Niemców przed zbliżającym się frontem wschodnim, żeby ciała poległych ekshumowano i złożono we wspólnym grobie na cmentarzu w Dobrzechowie.
- Przebieg mordu w Kozłówku jest stosunkowo dobrze udokumentowany, bo dysponujemy setkami kart procesu, jaki wytoczono Karlowi Perschke po wojnie za zbrodnie na narodzie polskim - wyjaśnia Michał Kalisz.
Ale dopiero we wrześniu 1969 roku władza przypomniała sobie o pomordowanych. Przed budynkiem domu ludowego zorganizowano wiec antywojenny, odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci sześciorga zabitych.
Bardziej jednak chodziło o manifestację polityczną niż o hołd poległym, toteż pochodzący z tych okolic Marian Irzyk postarał się, by i o nich nie zapomniano.
- Zginęli za to, że byli Polakami, że wykazali się chrześcijańską postawą, choć doskonale wiedzieli, co im grozi za pomoc Żydom - podkreśla. - I nie tylko im, ale także ich rodzinom. Nie zginęli na wojnie, zginęli za coś, za co powinno się nagradzać - za pomoc drugiemu człowiekowi.
Miał zaledwie trzy lata, kiedy w Kozłówku mordowano jego krajan, ale po wojnie wiele nasłuchał się o tych dramatycznych wydarzeniach. W świadomości następnych pokoleń zacierała się pamięć o miejscowych bohaterach, z czym nie mógł się pogodzić.
- Coraz więcej mówi się o tym, że Polacy mordowali Polaków, że Polacy mordowali Żydów, że ginęli w "polskich obozach koncentracyjnych" - mówi z oburzeniem. - A w Kozłówku i Markuszowej mamy dowód, że ginęli za Żydów.
To głównie z jego inicjatywy 14 września 2013 w Kozłówku, blisko kapliczki, w której pierwotnie pochowano ciała poległych, odsłonięty został pomnik ku czci zamordowanych bohaterów.
- Należy im się, bo nie wiem, ilu z nas dzisiaj zdobyłoby się na taki gest - podkreśla Irzyk. - Niech miejscowa młodzież ma swoje miejscowe wzorce moralne, niech zostanie ślad po tych ludziach, bo o tamtych czasach i tamtych bohaterach się zapomina.
Stoi jeszcze murowana piwniczka, pod którą zastrzelono Aleksandrę Pirgę. Przed laty widać było na murze postrzeliny, czas zatarł ślady, zaciera pamięć ludzką. Irzyk myśli sobie, że nie wolno nam na to pozwolić.
Wideo
Pozostałe
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
Polecane oferty
Materiały promocyjne partnera