Zbrodnia w Wujku, masakra na Wybrzeżu. Dawne czasy, nowe historie (OPINIA)

Sławomir Cedzyński
40 lat po pacyfikacji w kopalni Wujek i ponad 50 po masakrze na Wybrzeżu komuniści nie wstydzą się już swojej historii. Nie muszą. Zdążyli napisać własną, a ich obecni sojusznicy kolportują ją dużo sprawniej niż kiedyś rozprowadzali antykomunistyczne ulotki.

Rok temu obecna lewicowa senator Joanna Senyszyn w programie telewizyjnym ze swadą wspominała wydarzenia na Wybrzeżu z 1970 i 1980 roku. Wówczas, jak podkreśliła, „sama była w Solidarności i sprzeciwiała się władzy, która łamała nasze prawa”. Jednocześnie bez mrugnięcia okiem zrównywała protesty przeciw komunistycznym zbrodniom z niedawnymi wyczynami Marty Lempart, usprawiedliwiając w ten sposób m.in. plucie na policjantów.

Gdy jednak prowadzący program przeczytał fragment jej życiorysu, zamieszczonego w Wikipedii, prof. Senyszyn z właściwym sobie uśmiechem przyznała, że wtedy była też w partii. Tej samej, która wysyłała ZOMO na ulicę i strzelała do robotników. – No, ale byłam przeciwna i dyskutowałam – dodała skwapliwie, budząc śmiech innych gości programu.

Czy można upaść niżej? Można. Na dodatek przy odpowiedniej narracji, coraz mniej ludzi będzie uznawało takie zachowanie za upadek. Wystarczy tylko odczekać wystarczająco długo, by wychować nowe pokolenie, które podda się edukacji z użyciem autorskiej historii.

Swoja prawda i swoja historia

Postkomunistom i walczącym o ich elektorat liberałom nie można przy tym odmówić konsekwencji. Postać Wojciecha Jaruzelskiego obrastała legendą za życia. Pomijając już okres świetności w PRL, gdy chciano mu nawet nadać stopień marszałka, po ’89 roku, najpierw nieśmiało, zamazując skrzętnie wiele niezręcznych faktów, mozolnie, centymetr po centymetrze przyklejano mu etykietkę „człowieka honoru”. W końcu obronił nas przed najazdem „Ruskich”. Było zupełnie inaczej, ale bez przesady, nie chodzi tu przecież o jakąś tam jedną prawdę. Dziś nareszcie każdy może mieć swoją prawdę i swoją historię.

Zatem Wojciech Jaruzelski z „człowieka honoru”, zmuszonego do czynów złych, a przynajmniej kontrowersyjnych, przeistoczył się w końcu w „bohatera narodowego”, jednego z dwóch najważniejszych, obok Lecha Wałęsy. Bohatera kochanego i podziwianego nawet przez tych, których więził. Z drugiej strony, jak mogliśmy zobaczyć w niepublikowanych wcześniej fragmentach reportażu o ciepłym, choć stanowczym generale, miłość okraszona pocałunkami Adama Michnika, peszyła nawet adorowanego dyktatora.

Ostatnio okazało się również, że wspomniany Wałęsa nie walczył z Jaruzelskim. Nawet z ubekami nie walczył. Zmagał się natomiast z systemem, dlatego zgodził się na tytuł największego polskiego patrioty, przyznanego ex aequo z przywódcą puczu, który nigdy nie odpowiedział za masakry na Wybrzeżu czy w kopalni Wujek.

Gdyby ktoś miał wątpliwości, zawsze może sięgnąć do innego autora historii, popularnego szczególnie wśród młodzieży gimnazjalnej, Jerzego Urbana. Były rzecznik Jaruzelskiego, podobnie jak Michnik, kocha swojego generała i nigdy się z tym nie ukrywał. Znany redaktor bryluje zresztą a to po łamach Gazety Wyborczej, a to po przed kamerą TVN, odpowiadając wciąż na to samo pytanie, czy zmieniłby coś w swoim postępowaniu sprzed lat (na marginesie, dostał za nie tytuł „Goebbelsa stanu wojennego”). Urban z niezmąconym spokojem odpowiada, że niczego nie żałuje, utwierdzając dziatwę w przekonaniu, że postępował słusznie.

W jednym z wywiadów dziennikarz Gazety Wyborczej zagadnął go o śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Jerzemu Urbanowi w sukurs przyszła żona, opowiadając krotochwilną dykteryjkę, jak to „tuż po tym, jak go zabili” jakiś ksiądz podszedł do nich na ulicy i wyznał rzecznikowi, że go podziwia. Usatysfakcjonowany tą anegdotą dziennikarz GW nie drążył już tematu.

Nieudolny naśladowca generała

Jednak co do jednego Urban miał rację. Jego wciąż silną i odnawialną pozycję na rynku można wytłumaczyć tym, że mało kto z młodych ludzi wie, kim był kiedyś ich ulubiony, zwariowany dziadek z filmików na You Tube, gdzie tak śmiesznie najeżdża na Kościół. Sam Urban przyznaje, że młodzi mogą nie kojarzyć go z przydomkiem „Goebbelsa”, bo nie wiedzą, kim był Joseph Goebbels.

Młodzi ludzie, na przykład ci z błyskawicami na maskach, nie wiedzą już, gdzie mieszkał Wojciech Jaruzelski, za to utrwalił im się adres Jarosława Kaczyńskiego, który w przekazie obecnej opozycji odgrywa rolę najczarniejszego charakteru stanu wojennego. Zastanawia przy tym jednak schizofreniczna narracja z jaką próbuje się przemycić odpychający obraz swojego wroga. Memy z podobizną Kaczyńskiego w generalskim mundurze, z czarnymi okularami Jaruzelskiego na nosie już dawno nie dziwią. Początkowo przekaz był prosty: Kaczyński jest jak Jaruzelski. Kierowano go głównie do ludzi, którzy odnosili się z niechęcią do przywódcy WRON. No ale wraz z sukcesywnie upowszechnianym przesłaniem, że Jaruzelski wielkim patriotą był, zmieniono nieco hasło przewodnie. Stąd nowy przekaz z GW: „Kaczyński nieudolnie naśladuje Jaruzelskiego”. Przy czym słowo „nieudolnie” ma decydujące znaczenie.

„Śledzik” u elity

W mediach społecznościowych rozpowszechniany jest ostatnio filmik z zakrapianego „śledzika” grupy dziennikarzy, intelektualistów, którzy na czele z dawnym dysydentem Sewerynem Blumsztajnem odśpiewują własną wersję znanej piosenki, „Ballada o Janku Wiśniewskim” („Janek Wiśniewski padł”). Napisano ją po masakrze na Wybrzeżu w 1970 r. Tym razem refren piosenki imprezowicze zastąpili słowami „Jarek Kaczyński spał”. W oryginale był to hołd dla zabitego wówczas młodego mężczyzny, Zbyszka Godlewskiego, który stał się symbolem Grudnia’70, upowszechnionym jeszcze przez film Andrzeja Wajdy, „Człowiek z żelaza” w 1980 roku. Dekadę później, już w III RP, w filmie „Psy” mogliśmy zobaczyć pastisz pamiętnej sceny. Na wzór niesionego na drzwiach zamordowanego chłopca, esbecy, dziarsko podśpiewując refren, nieśli swojego pijanego kolegę. Wówczas uznano to za prostacki żart, wzbudzający jeśli nie oburzenie, to zażenowanie ludzi myślących. Dziś uśmiechnięta od ściany do ściany grupa intelektualistów sięga po podobnie błyskotliwe przedstawienie.

Zresztą nic już nie jest w stanie zszokować. A najlepiej działają chwyty najprostsze. Lech Wałęsa stosuje jasny podział na zdrajców i patriotów. Do pierwszych zaliczył m.in. Kornela Morawieckiego i oczywiście braci Kaczyńskich. O Annie Walentynowicz powiedział, że więcej z nią było kłopotów niż z SB. Natomiast do grona patriotów, obok siebie, pozwolił zaliczyć Wojciecha Jaruzelskiego.

Historyczne zmiany nakręcają się same w szybkim tempie, jeszcze kilka lat temu płk Adam Mazguła, mówiąc o działaniu z kulturą w stanie wojennym, przyprawiał o skurcz żołądka nawet wrogów PiS. Dziś ten sam peerelowski oficer mógłby śpiewać na przyjęciu z Blumsztajnem i jego przyjaciółmi, popijając, jak za dawnych czasów, rosyjską wódkę.

„Historia się nie powtarza? Może. Ale się jąka” – pisał Stanisław Jerzy Lec. Dlatego nie wiadomo, jaka będzie nasza przeszłość. Może wspomniana wcześniej prof. Joanna Senyszyn, popracuje nad swoją biografią w Wikipedii i wkrótce okaże się, że nie tylko dyskutowała w partyjnych szeregach, ale sama walczyła wręcz z hordami zomowców, na czele których stał Kaczyński.

Takie wydarzenia trzeba zresztą symbolicznie upamiętniać. Dyskutowany ostatnio problem zmiany nazwy ronda Dmowskiego w Warszawie może się dzięki temu sam rozwiązać. W końcu, jak jeden z najzacniejszych patriotów, zyskawszy miejsce obok Lecha Wałęsy, może jeszcze nie mieć swojego ronda Warszawie?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia