Bunt śląskich kobiet

Krzysztof Strauchmann
W ograbianych przez szabrowników opolskich wsiach stawić czoła mogły im właściwie tylko kobiety, inwalidzi i starcy
W ograbianych przez szabrowników opolskich wsiach stawić czoła mogły im właściwie tylko kobiety, inwalidzi i starcy NTO/Archiwum
Dwieście kobiet ruszyło na posterunek polskiej policji, krzycząc "Powstanie" i "Bić złodziei"

Wieś liczyła wtedy 110 numerów. Na jednym krańcu szosa z Głogówka do Krapkowic, w środku kościół i szkoła, na drugim końcu gospodarstwo Paula Hupki. Tam się zaczęło. 12 lipca 1945 roku, czyli dwa miesiące po przejęciu Kórnicy przez polską administrację w postaci posterunku MO, powiatowy komendant milicji w Prudniku podporucznik Wrona Kazimierz przystąpił do pisania raportu specjalnego o wydarzeniach w tej wiosce.

- Dnia 10 lipca otrzymałem zameldowanie od komendanta posterunku MO w Kórnicy (Kornitz) plutonowego Gawrona Maksymiliana następującej treści: Wczoraj o godz. 13 ludność niemiecka w Kórnicy w liczbie około 200 napadła na nasz posterunek, znajdujących się milicjantów rozbroiła, a następnie pobiła tak mocno, że paru odniosło krwawe rany.

W 2005 roku młody niemiecki historyk Andreas M. Smarzly, rodem spod Głogówka, opublikował w roczniku "Ziemia Prudnicka" artykuł "Pół dnia wolności. Wypadki kórnickie latem 1945 roku". Dotarł do żyjących wtedy uczestników zdarzeń, mieszkańców Kórnicy. Na ich podstawie zrekonstruował przebieg upalnego dnia z początku żniw 1945 roku.

Atmosfera we wsi była napięta. W domach mieszkały prawie same kobiety, dzieci i starcy. Miejscowi mężczyźni, służący wcześniej w Wehrmachcie, siedzieli w niewoli w obozach jenieckich, ukrywali się gdzieś albo potajemnie usiłowali wrócić do domu. Wioska, podobnie jak wszystkie w okolicy, była grabiona przez żołnierzy radzieckich i szabrowników przyjeżdżających z centralnej Polski.

Rabowali potajemnie, po nocach, i całkiem otwarcie, wykorzystując powojenny chaos i anarchię oraz powszechny dostęp do broni. Dotkliwie bili tych, którzy starali się ratować swoje mienie. Kilkuosobowy posterunek milicji przy szosie do miasta przyjmował tylko zgłoszenia o kolejnych napadach, ale kompletnie sobie nie radził z łapaniem szabrowników.

W południe 9 lipca do wioski znów weszło kilku mężczyzn z wozem. Dojechali aż do domu Paula Hupki. Według relacji miejscowych chcieli mu zabrać konia. Mężczyźni z sąsiedztwa: 30-letni inwalida wojenny, jednoręki Franz Kusiek, Franz Sacher, który wcześniej wrócił z wojny i ukrywał się we wsi, oraz syn miejscowego nauczyciela Hans Frost zaczęli się szarpać z przyjezdnymi.

Wokół awantury zbierało się coraz więcej gapiów. Ktoś z miejscowych pobiegł po milicjantów z posterunku. Tymczasem - jak ustalił niemiecki historyk - milicjanci wcale nie zajęli się złodziejami, ale miejscowymi - Sacherem i Kusiekiem, co wywołało oburzenie ludzi ze wsi. Milicjantów wyzywano od okupantów i zaborców.

Funkcjonariusze zaś wykrzykiwali do Ślązaków: Szwaby i hitlerowcy. Szabrownicy uciekli, a z posterunku dotarły uzbrojone posiłki. Polacy aresztowali jednorękiego Franza Kusieka oraz Sachera i zaprowadzili ich do prowizorycznego aresztu, urządzonego w piwnicy swojego posterunku, w domu gospodarzy Krollów.

Za milicjantami ruszył rosnący tłum miejscowych, na czele którego stanęły kobiety: Flora, siostra zatrzymanego Franza Sachera, i Hedwiga Sluzallek. Przyłączył się nawet Władek, młody Polak, który kilka lat wcześniej trafił do wioski jako robotnik przymusowy i został w niej po przejściu frontu. Parę kobiet weszło do budynku, żeby uwolnić zatrzymanych.

Uzbroiły się w drewniane belki i sztachety z płotu. Zaczęły nimi okładać polskich funkcjonariuszy. Jeden z milicjantów strzelił, ale został rozbrojony. Uwolniony Franz Kusiek chciał zabić siekierą jednego z milicjantów, ale powstrzymała go Hedwiga Sluzallek. W końcu pobici funkcjonariusze MO zaczęli uciekać z wioski. Podobno w trakcie zajścia przy komisariacie zatrzymała się nawet przypadkowa ciężarówka z czerwonoarmistami, ale ci tylko wyśmiali sponiewieranych polskich milicjantów i odjechali.

Znalezioną na posterunku broń miejscowi zniszczyli. Wywieszoną w oknie biało-czerwoną flagę jeden ze starych mężczyzn zrzucił na podwórze, a tłum podarł ją w strzępy. Podobno wśród części miejscowych zapanowała euforia zwycięstwa. Kościelny Vincent Nowak biegał po wiosce, krzycząc, że Polacy już nie przyjdą. Inni z obawy przed odwetem ukryli się w wysokim zbożu.

Następnego dnia do zbuntowanej Kórnicy wkroczył 30-osobowy silnie uzbrojony oddział milicji i polskiego wojska z Prudnika. Zaczęły się przesłuchania, na podstawie których podporucznik Kazimierz Wrona napisał w raporcie do swoich przełożonych, że przyczyną tumultu jest 18-letni Polak Stefan Wszołek, obecnie milicjant komendy powiatowej w Gliwicach, ale od 1942 roku polski robotnik przymusowy pracujący w Kórnicy.

To on, znając dobrze miejscowy teren, 9 lipca przyprowadził do wioski czterech rosyjskich żołnierzy. Cała grupa zażądała od miejscowego gospodarza wydania dużej świni. Sąsiedzi zaczęli jednak zwoływać miejscowych do obrony grabionego. Krzyczeli przy tym: "Aufsland - powstanie" i "bić złodziei".

- Jeden z odważniejszych Niemców, niejaki Kuśko, kaleka bez ręki, z kijem w jednej ręce podszedł do napastującej grupy z chęcią przetłumaczenia im ich niecnego uczynku i zapobieżenia przestępstwu. Jednakże został zatrzymany przez nich i odstawiony na posterunek MO. Za wozem, na którym transportowany był Niemiec Kuśko, posuwał się tłum ludzi w liczbie ok. 200 i domagał się oddania go - napisał w raporcie ppor. Wrona.

Według jego ustaleń Rosjanie oddali zatrzymanego inwalidę polskim milicjantom i odjechali. Do końca zresztą nie wiadomo, czy byli to Rosjanie, bo sami mieszkańcy wioski byli przekonani, że to Polacy, tylko przebrani w radzieckie mundury. Po odjeździe obcych "ludność niemiecka rzuciła się na wartownika, rozbroiła go i pobiła, a następnie uczyniła to samo z resztą milicjantów w liczbie 4 ludzi. Prowokatorem napadu był Zachar Franz, były SS-owiec i podoficer z wojska niemieckiego. On właśnie pierwszy z bronią w ręku dał hasło i pociągnął innych".

Stanowisko powiatowego komendanta MO jest dość ambiwalentne. Z jednej strony podporucznik Wrona rozumie miejscowych i ich prawo do obrony przed złodziejami. Przebieg wydarzeń relacjonuje w sposób w miarę zbieżny ze wspomnieniami miejscowych. Z drugiej strony pisze o "podłym napadzie na posterunek" i wystąpieniu przeciwko władzy polskiej. Pomija udział kobiet w zajściu, nie bulwersuje go słaby opór polskiej placówki w pierwszej fazie zajścia.

W sprawozdaniach prudnickiej milicji nie ma już później informacji o ciągu dalszym kórnickiego buntu. Andreas M. Smarzly pisze, że oddział milicyjno-wojskowy przeszukał każdy dom we wsi, a miejscowym zagrożono rozstrzelaniem co dziesiątego, jeśli nie wydadzą odpowiedzialnych za rozruchy. Kościelnego Nowaka postrzelono w nogę, gdy próbował uciec.

Ostatecznie 36 ludzi zabrano do komisariatu w Głogówku, gdzie przez kilka dni byli przesłuchiwani. Milicjanci znęcali się przy tym nad zatrzymanymi. Żelaznymi pałkami pobito nawet Polaka Władka. Ostatecznie jednak nikt nie wydał przywódców buntu. Franz Sacher, Franz Kusiek, Flora Sacher i Hedwiga Sluzallek nigdy nie odpowiedzieli za wystąpienie przeciwko milicji. Tymczasem z raportu komendanta wynika, że obaj mężczyźni zostali zidentyfikowani, a śledczym znane były także nazwiska innych podejrzanych.

Anna Myszyńska, regionalistka śląska, poetka i pisarka urodzona w Kórnicy, w 1945 roku sama miała 14 lat, ale kórnickiego buntu nie pamięta. Prawdopodobnie jej rodzina była wtedy poza wsią, zajęta pracami na roli.

Zapamiętała natomiast Franza Zachara:
- Mam w oczach takie zdarzenie, gdy Zachar stoi przed bramą swojego domu i wyśmiewa się z milicjanta, który idzie drogą. Milicjant jest młody i niski, karabin obija mu się o nogi. Pamiętam też, że po całych zajściach milicja wpadła do domu Zachara. Franz uciekł w zboże, a potem zniknął na jakiś czas ze wsi. Milicjanci zabrali ze sobą jego ojca i siostrę, i strasznie ich skatowali.

Dwa dni po Kórnicy bunt Ślązaków wybuchł w niedalekiej wiosce Walce. Nad ranem tłum miejscowych dzieci, kobiet i mężczyzn uzbrojony w kije i motyki ruszył pod budynek, gdzie mieszkali kierownik polskiej szkoły Bogusław Wesoły oraz dwie nauczycielki Marta Matlik i S. Pilich. Miejscowi wznosili okrzyki antypaństwowe, antypolskie i skierowane przeciwko polskim władzom szkolnym. Na dom posypały się kamienie, wybito kilka szyb. Ktoś z tłumu bosakiem ściągnął polską flagę i podeptał ją. Potem wyłamano drzwi do budynku i miejscowi wdarli się do środka.

- Z gorących opałów miejscowe nauczycielstwo uratował żołnierz rosyjski nazwiskiem Fiodor Filipowicz i furman Marek Władysław - napisał w kolejnym specjalnym raporcie podporucznik Wrona, który 13 lipca z drugą karną ekspedycją przyjechał do Walc. Tu starcie było bardziej brutalne. Wrona pisze, że polskich milicjantów kilka razy ostrzelano, także z automatu. On zaś pozwolił używać broni.

W trakcie ucieczki Polacy zastrzelili jedną osobę, która nie miała żadnych dokumentów, więc jej tożsamości nie udało się stwierdzić. Zastrzelono także niejakiego Alwisa Grasow - SS-owca z Westfalii, który wcześniej strzelał do Polaków z broni automatycznej. Według ustaleń Wrony prowokatorem, który zainicjował zajścia był miejscowy nauczyciel niemiecki, niejaki Kubica. Na prośbę polskiego nauczycielstwa, bojącego się o swoje życie, komendant powiatowy MO ustanowił w Walcach stały komisariat.

Krzysztof Strauchmann, NTO

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia