Zamek Królewski na Wawelu to jeden z symboli Polski, która we wrześniu 1939 roku uległa Trzeciej Rzeszy i Rosji Radzieckiej.
Niemcy szybko zdecydowali, że część podbitego kraju zostanie wcielona do Rzeszy, a z pozostałych terenów stworzą Generalne Gubernatorstwo. Dlatego 7 listopada 1939 r. doktor prawa Hans Frank przybył do Krakowa, aby oficjalnie objąć nie tylko urząd, którym został obdarzony jeszcze w październiku, ale także Wawel, obrany przez niego na swoją siedzibę.
"Ceremonia powitalna była wspaniała, a sam zamek cudowny" - napisze tuż potem do żony gubernator Frank, jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera.
Słowo "zamek" jest tutaj kluczowe. Jak pisze Dieter Schenk, autor znakomitej książki o niemieckim panowaniu w Krakowie, nazwa Wawel zostaje zakazana. Potężna siedziba polskich królów ma być teraz po wsze czasy znana jako Krakauer Burg, czyli zamek krakowski.
"To w nim bije serce Generalnego Gubernatorstwa, napełniając kanały tego zapuszczonego kraju zdrową krwią, która wszystko na nowo ożywia" - napisze ktoś w ówczesnej gadzinowej gazecie.
Młody zostaje inżynierem

Gubernator Hans Frank (drugi z prawej) podczas zwiedzania wawelskich krypt
(fot. Wikimedia)
Andrzej Hamada, dziś znany opolski architekt i miłośnik historii miasta, w czasie wojny skończył 18 lat. Konflikt powoduje, że razem z rodziną trafia właśnie do Krakowa i dostaje pracę w firmie budowlanej.
Dzięki temu, że dobrze zna niemiecki, rysunek techniczny oraz podstawy budowlanki, szybko zyskuje zaufanie właściciela przedsiębiorstwa.
- Trochę też grałem - śmieje się Hamada. - Nie przyznawałem się, jak czegoś nie rozumiałem, tylko sam próbowałem się domyślić, o czym do mnie mówią. Byłem młodzikiem, a doświadczeni majstrowie na budowie mówili do mnie: panie inżynierze. To było dla mnie wielkie przeżycie.
Jak sam przyznaje - miał też masę szczęścia. To właśnie ono pomogło, że zaczął pracować w firmie Maksymiliana Peterka.
- To był wtedy ktoś - opowiada Andrzej Hamada. - Mimo że był Polakiem, jego firma miała wiele zleceń od Niemców. Nie był volksdeutschem, ale spryciarzem i świetnym organizatorem. Gdy Niemcy zajęli Kraków, współwłaścicielem firmy zrobił majstra Franciszka Pokludę, który był z pochodzenia czeskim Niemcem. I tak nagle firma zatrudniająca przez całą wojnę samych Polaków, a także pomagająca Armii Krajowej, nagle stała się "niemiecka".
Peterek wykonywał sporo zleceń dla Wehrmachtu, ale również dla nowych instytucji zarządzających Generalną Gubernią.
Nowi władcy Wawelu mieli do niego tak duże zaufanie, że dopuścili firmę do prestiżowego zadania, jakim była przebudowa Zamku Królewskiego. Hans Frank nie był bowiem zadowolony z tego, co zastał na Wawelu, a gubernator szybko zaczął się urządzać na zamku, jakby był jego własnością.
"Sztuka i kultura mają honorowe miejsce na tym niemieckim zamku. Chcę przywrócić do życia dwór książęcy włoskiego renesansu, chcę zrobić z niego wyspę kultury i wysublimowanego wykształcenia w świecie słowiańskich barbarzyńców" - mówił Hans Frank, który sam zamieszkał w północno-wschodnim skrzydle królewskiej rezydencji.
Na unikatowej fotografii z 1941 roku, którą udało się zachować Andrzejowi Hamadzie, widać grupę polskich cieśli, stojących na nie skończonym jeszcze dachu. Dach - zbudowany w czasie wojny - służy nam do tej pory.
- To część Wawelu tuż obok głównego dziedzińca, na zdjęciu widać też znaną basztę senatorską - opisuje Andrzej Hamada. - Skrzydło było adaptowane na potrzeby Niemców, jako siedziba Generalnego Gubernatorstwa. Zresztą na każdym kroku podkreślali nam, że to ich zamek, na który Polacy nie mają i nie będą już mieli nigdy wstępu.
Obecnie na Zamek Królewski może wejść każdy, kto wykupi bilet. W czasie wojny zwiedzanie było niemożliwe, a i Andrzej Hamada musiał mieć specjalną przepustkę, wydawaną przez Niemców.
- Wchodzić mogliśmy tylko od tyłu, po drodze przechodząc kontrolę na wartowni, obecne wejście było zarezerwowane wyłącznie dla Niemców, Hansa Franka i jego gości - opowiada Andrzej Hamada.
Architekt podkreśla, że zdjęcie wykonano, zanim zaczął pracę na Wawelu. Sam dach to był dopiero początek, bo potem firma budowała podłogi w środku przebudowywanego zamku.
- Firma Peterka szczyciła się tą budową. Tak wielkie krokwie na dachu rzadko się zdarzają - podkreśla opolanin. - Moja praca na Wawelu polegała głównie na nadzorze i przekazywaniu informacji. Wtedy nie było telefonów komórkowych, a jakiś kontakt z budową trzeba było cały czas trzymać. Dlatego kursowałem często pomiędzy siedzibą firmy a Wawelem. Można powiedzieć, że byłem łącznikiem. Czułem się pewnie, bo papiery miałem mocne i pracowałem na rzecz Niemców. Przepustka pozwalała mi nawet chodzić po mieście po godzinie policyjnej. Dla Niemców dokumenty były świętością, to Ruskie - jak się potem przekonałem - strzelali bez pytania o przepustkę - podkreśla architekt.
Wielki złodziej i budowniczy
Hans Frank na paradzie w Krakowie (1939)
(fot. Bundesarchiv / 121-0270)