Przeszła gestapowskie śledztwo. Nikogo nie wydała. W czarnej, papierowej koszuli, zmaltretowana, sponiewierana, odarta z godności, ale nieugięta, stała przed plutonem egzekucyjnym. Zanim padły strzały, krzyknęła: "Niech żyje Polska!"
Na ścianie kamienicy w Alejach Mickiewicza 7 w Bydgoszczy wisi tablica poświęcona Halinie Stabrowskiej, damie Orderu Virtuti Militari, bliskiej współpracowniczce dowódcy Armii Krajowej, gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, wybitnej bydgoszczance. Niemcy nazwali ją "hersztem w spódnicy". I trudno nie przyznać im racji, czytając życiorys tej niezwykłej kobiety.
Był 30 listopada 1943 r. Nie powiodła się próba wykupu Haliny Stabrowskiej z Pawiaka (przekupiony Niemiec właśnie został wysłany na front wschodni). Wyprowadzono ją z Pawiaka i rozstrzelano przy ul. Solec 63 w Warszawie. Po wojnie naoczny świadek egzekucji opowiadał, że zanim padł strzał, krzyknęła: "Niech żyje Polska".
Po latach, we wspomnieniu zamieszczonym w "Kalendarzu Bydgoskim" Danuta Stabrowska-Zeidler, córka Haliny Stabrowskiej napisała: " Odtąd skazańcom gipsowano już usta, by nie mogli przed śmiercią wznosić żadnych okrzyków".
Kim była ta kobieta, o której wiedzą przede wszystkim historycy zajmujący się Armią Krajową na Pomorzu?
Była córką Zofii z Woźniaków i Telesfora Schmidta, zasłużonego działacza sokolego z czasów zaboru pruskiego, budowniczego i rolnika. Urodziła się w pierwszym roku XX wieku, w Środzie Wielkopolskiej. Zanim ucichły strzały na frontach I wojny światowej ukończyła Liceum Wagnera w Poznaniu. W pensjonacie Aleksandry Słomińskiej potajemnie uczyła się języka polskiego, bowiem Liceum Wagnera było szkołą niemiecką.
"W dawnym sztambuchu matki znalazłam kiedyś hasło "ondo". Matka wyjaśniła mi, że było to codzienne powitanie Polek - skrót oznaczał "oby Niemcom d... obito" - po latach napisała córka.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości organizowała w Środzie szkolnictwo powszechne, podjęła też pracę w Czerwonym Krzyżu.
Po wyjściu za mąż (1920 r.) za Kazimierza Stabrowskiego, urzędnika kolejowego z Bydgoszczy, przeprowadziła się do miasta nad Brdą.
Nie potrafiła żyć bez pracy. Rozpoczęła działalność społeczną, najpierw w Kole Kulturalnym i Oświatowym pracowników kolejowych (na spotkaniach popularyzowała historię i literaturę). Przewodniczyła też Komitetowi Niesienia Pomocy Wdowom i Sierotom po pracownikach kolejowych obwodu bydgoskiego (zorganizowała m.in. wzorowe przedszkole dla dzieci kolejarzy).
Na szczególną uwagę zasługuje zaangażowanie Stabrowskiej w walkę z analfabetyzmem w wojsku polskim. Działalność oświatową organizowała pod egidą Polskiego Białego Krzyża. Skąd taka potrzeba? Do armii odrodzonej Rzeczypospolitej trafiali poborowi z Kresów Wschodnich, terenów, na których nauka pisania i czytania była dostępna nielicznym.
Szansą na zdobycie podstawowego wykształcenia i nabrania ogłady przez młodych poborowych ze wschodnich terenów było kierowanie ich do Wielkopolski i na Pomorze. Dzięki pomocy działaczek Polskiego Białego Krzyża w wojsku były organizowane zajęcia czytania, pisania i rachowania, a także różne imprezy kulturalne.
Kontakty z wojskiem, które Halina Stabrowska nawiązała jeszcze przed wojną, sprawiły, że już wówczas współpracowała z wieloma oficerami, w tym z gen. Tadeuszem-Borem Komorowskim, gen. Skotnickim gen.Thomme i gen. Karaszewiczem-Tokarzewskim.
Po ataku Niemiec na Polskę otrzymała propozycję wyjazdu z kraju. Odmówiła, przypominając, że nie po to jeździła po całym Pomorzu i tyle mówiła o patriotyzmie, by przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekać z kraju. Pomogli przyjaciele (rodzina Jaworskich) z Bydgoszczy. Została ekspedientką w sklepie z futrami. Musiała być na niemieckiej liście poszukiwanych. Została aresztowana w pierwszych dniach okupacji.
Córka, z pomocą dr. Czesława Nieduszyńskiego, przyjaciela Stabrowskich, wyciągnęła matkę z więzienia w koszarach artyleryjskich. Miała się codziennie meldować w gestapo. Uciekła do Warszawy.
Nie zamierzała przeczekać wojny. Już pierwszego dnia pobytu w Warszawie zameldowała się u gen. Karaszewicza-Tokarzewskiego. Była poszukiwana, pod nazwiskiem męża. Wyjechała więc do Krakowa, wzięła fikcyjny rozwód z Kazimierzem Stabrowskim. Do Warszawy wróciła jako... volksdeutschka, frau Peters. Zmieniła kolor włosów, nosiła żałobę, by móc względnie bezpiecznie brać udział w pracy konspiracyjnej.
Organizowała "lewe" dokumenty, zajmowała się emisariuszami przybywającymi zza granicy, organizowała im spotkania z gen. Komorowskim, wyszukiwała mieszkania, dbała o ich bezpieczeństwo, pomagała w wykupie więźniów z Pawiaka.
Niemcy aresztowali ją 16 października 1943 r., w domu koleżanki z Bydgoszczy, Barbary Przeradzkiej. Początkowo nie wiedzieli, kogo złapali. Gdy znaleźli kenkarty Stabrowskiej, wystawione na różne nazwiska, zaczęli ją torturować.
HANKA SOWIŃSKA, Gazeta Pomorska