Muszę przyznać, że ujął mnie Rolf Nikel, ambasador Niemiec w Polsce. W rocznicę bardzo ważną dla mnie i dla milionów Polaków, czyli 1 sierpnia, przed ambasadą Niemiec kazał opuścić do połowy masztu flagi Unii Europejskiej i Republiki Federalnej Niemiec. Takie zdjęcie na Twitterze opatrzył komentarzem: „Dziś upamiętniamy ofiary niemieckich zbrodni w Powstaniu”.
Właśnie. Ambasador Nikel miał odwagę wykonać gest, który zresztą przez Polaków został świetnie przyjęty. Nie zasłaniał się „nazistowskimi zbrodniami”, tylko napisał o niemieckich. Czy to aż tak wielki gest, żeby chwalić ambasadora? - zapyta ktoś z Państwa. Tak. Bo pamiętam, jak nieco ponad 20 lat temu na uroczystości 50. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego został zaproszony do stolicy Roman Herzog, ówczesny prezydent Niemiec. I podczas jednej ze swoich wypowiedzi pomylił Powstanie Warszawskie z powstaniem w getcie. Do dziś pamiętam to poczucie zażenowania, które mi wówczas towarzyszyło.
Podam też inny przykład. Uwielbiam filmy Christophera Nolana. Mądry, niezwykle utalentowany reżyser. Z niecierpliwością wyczekiwałem jego ostatniego filmu, czyli „Dunkierki”. I nie zawiodłem się, dzieło to niezwykłe, epickie, wielkie kino. Tylko, proszę wybaczyć, dlaczego - do cholery - przez cały film nie pada słowo „Niemcy”?!
Polska historia, a przede wszystkim Powstanie Warszawskie, miała w tym roku najlepszy z możliwych rozgłos. Dzięki prezydentowi Stanów Zjednoczonych Donaldowi Trumpowi. Przywódca najpotężniejszego państwa na świecie powiedział w Warszawie bardzo wzruszające słowa o naszej historii. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek najważniejszy zachodni polityk dał światu tak patetyczną lekcję historii Polski. Słowa o bohaterstwie Polaków, o nierównej walce, jaką toczyli nasi żołnierze z kolejnymi zaborcami, okupantami, przypomnienie całemu światu heroizmu Powstania Warszawskiego, wspomnienie Cudu nad Wisłą - to wszystko jest bezcenne. Kolejne zdania, które powiedział prezydent Trump: „Chylimy czoła przed waszym poświęceniem”, „Polska to kraj wielkich bohaterów”, „Polska zawsze zatriumfuje”, „Nigdy nie byliśmy bliżsi Polski, niż jesteśmy w tej chwili”, „Ameryka kocha Polskę i Polaków”, usłyszał cały świat, a dla nas wszystkich mogą być i są bardzo miłe. Trudno o lepszą reklamę dla Polski.
Może i jestem sentymentalny, może i jestem naiwny, ale przyznaję - takie gesty mnie ujmują. Nawet jeśli to tylko świetnie wyreżyserowane posunięcia wymyślone przez jakichś specjalistów od kreowania wizerunku, to jednak je kupuję. Bo bardzo zależy mi na tym, aby historia mojego kraju nie była przekłamywana. Była ukazywana prawdziwie. Częścią tej historii jest prawda o tym, że miliony Polaków zamordowali w czasie II wojny światowej właśnie Niemcy.
Jest też druga strona tego medalu. Bardzo chciałbym, żebyśmy my sami potrafili się zmierzyć z własną historią, nawet jeśli jest ona trudna. Na tych samych warunkach. Po prostu kierując się prawdą. Chciałbym też, żebyśmy nie mieli żadnych kompleksów. Często bowiem oczekujemy docenienia przez innych.
Oczywiście, to bardzo miłe, gdy chwali nas prezydent Stanów Zjednoczonych. Albo gdy szwedzki zespół Sabaton śpiewa na koncertach w Niemczech utwór o bohaterach bitwy pod Wizną, którzy zatrzymali czterdziestokrotnie silniejsze wojska Wehrmachtu. Tylko tak z ręką na sercu: sami też wszyscy wiedzieliśmy o obronie Wizny przez kapitana Władysława Raginisa, zanim usłyszeliśmy o Sabatonie? Chcę po prostu powiedzieć, że mamy obowiązek znać naszą historię. Mam wielką nadzieję, że pomoże nam w tym wszystkim to wrześniowe wydanie „Naszej Historii”.
Paweł Siennicki,
Redaktor naczelny "Naszej Historii"