Hitlerowska zbrodnia w Puławach

Maria Kolesiewicz
W pokazowej egzekucji Niemcy rozstrzelali kilkudziesięciu Polaków

Jeszcze się mieszkańcy nie otrząsnęli z tragicznych wydarzeń poprzednich lat - dramatycznej deportacji Żydów, likwidacji ich obozu pracy, licznych aresztowań i represji, a już 70 lat temu -17 stycznia 1944 roku, zdarzyła się następna zbrodnia.

Tego dnia Niemcy otoczyli puławskie ulice i pędzili ludzi w stronę Wisły - mówi Robert Och, historyk. - Akurat był to dzień targowy i ruch w mieście był duży, więc popędzali mężczyzn, baby z tobołkami, młodych i starych, chłopów z okolicznych wsi, którzy przyjechali na jarmark. Na początku nie było wiadomo w jakim celu, więc strach i panika były ogromne.

- Pamiętam, że byłem z ojcem w mieście, jak to się zaczęło - wspomina Mikołaj Spóz, puławski regionalista. - Ojciec jednak uważał, że nic dobrego ze strony Niemców nie mogło nikogo spotkać i udało mu się skręcić w stronę domu Broniewicza i ogrodów. Pewnie jakiś Niemiec to widział, ale zobaczył mężczyznę z dzieckiem i dał spokój - nie strzelił. Udało nam się między płotami, przez ogrody uciec do domu.

Na skarpę popędzono ludzi, a cała ulica i nasyp drogi prowadzącej do mostu obstawione były własowcami uzbrojonymi w karabiny ręczne i maszynowe. Po godzinach stania, milczący tłum zobaczył żandarmów niemieckich prowadzących więźniów skutych po dwóch kajdankami.

- Trzeba wrócić do obwieszczenia, jakie 11 stycznia 1944 roku ukazało się na terenie Dystryktu Lubelskiego - wyjaśnia Robert Och. - Dowódca Policji Bezpieczeństwa i SD informuje o tym, że 11 stycznia rozstrzelano 90 więźniów Zamku Lubelskiego. W tymże obwieszczeniu umieszczony jest wykaz 30 kolejnych osób skazanych na karę śmierci, ale przewidzianych do ułaskawienia po warunkiem, że nic się nie wydarzy.

A co takiego mogłoby sprawić, że nie zostaną ułaskawieni? O tym informuje obwieszczenie: "O ile jednak w następnych trzech miesiącach powtórzą się w okręgu miasta i powiatu Puławy akty przemocy, przede wszystkim na Niemców, na obywateli państw sprzymierzonych z Rzeszą Niemiecką lub też na osoby nie będące Niemcami, a współpracujące w interesie odbudowy Generalnego Gubernatorstwa i jeżeli sprawca nie zostanie natychmiast ujęty, wtedy wyrok zostanie i na tych do ułaskawienia przedstawionych osobach wykonany, a mianowicie że za każdy akt gwałtu najmniej 10, za każdy zamach kolejowy najmniej 30 ze skazanych pozbawionych będzie prawa łaski".

I takie wypadki właśnie miały miejsce.

Obwieszczenie nie wpłynęło na działalność podziemia. Tuż po 11 stycznia został zabity starszy sierżant policji ochronnej w Mazanowie. Między Sadurkami a nastawnią Sporniak dokonano zamachu na pociąg, który się wykoleił, transport ostrzelali partyzanci, zginął niemiecki urzędnik i polski kierownik pociągu. Między stacjami Zarzeka i Gołąb kolejny atak - zniszczono lokomotywę, wagony zostały wykolejone, zginął maszynista - Polak. Dwie pierwsze akcje przeprowadziła AL, ostatni AK.

-I tak zakładnicy będący na Zamku Lubelskim zostali skazani na karę śmierci - mówi historyk. - Obwieszczenie podawało nazwiska 30 osób, dwie w ostatniej chwili ułaskawiono. Może rodziny zdążyły dotrzeć do Niemców z potężnymi łapówkami? - zastanawia się R. Och. - Tak więc do Puław przetransportowano 28 zakładników. Dodam, że tego samego dnia na Majdanku rozstrzelano 40 więźniów z Zamku w większości działaczy podziemia aresztowanych podczas jesiennej akcji w 1943 roku.

Przywieziono ich ciężarówkami. Przeważnie byli mieszkańcami powiatu puławskiego związanymi z AK lub BCh.
Niemcy na egzekucję specjalnie wybrali dzień targowy, żeby widziało ją dużo osób. Chcieli też zastraszyć ludzi.
- Zakładnikom kazano kłaść się czwórkami, twarzą do ziemi, a następnie mordowano ich strzałami w tył głowy - dodaje Robert Och.
Tych, którzy dawali jeszcze oznaki życia dobijał z pistoletu stojący opodal hitlerowiec.

W czasie tej ponurej egzekucji słychać było tylko suche wystrzały karabinów i pistoletów. Nikt ze skazańców nie wydał głosu.
- Mówi się, że podobno Niemcy wcześniej zagipsowali im usta, ale czy to prawda? - zastanawia się Mikołaj Spóz.

Wśród rozstrzelanych był Stanisław Piskorski ps. Twardy, mieszkaniec wsi Pożarnica k. Kurowa, żołnierz BCh.
- W czasie przesłuchań zaproponowano mu zwolnienie w zamian za wydanie kolegów - mówi historyk. - Odmawia. 16 stycznia udaje mu się wysłać gryps z więzienia. Pisał w nim: "Kochana moja żono Stefanio. Żegnam Cię moja żono na zawsze. Jutro odejdę od Ciebie i naszych dzieci. Żal mi odchodzić od Was. Nie mogłem zdobyć się na to, czego chciano, bo czy za miesiąc czy za pół roku i tak bym nie żył. Lepiej mi zginąć od Niemców. Nie rozpaczaj, proszę Cię, nie zostaniesz Ty sama. Więc żyj, proszę Cię, kiedyś usłyszycie Ty i dzieci, że miałaś męża bohatera, mieliście ojca bohatera, dzisiaj giniemy my, jutro zginą oni".

Na tabliczce krzyża, który stanął po wojnie napisano, że w tym miejscu Niemcy rozstrzelali 35 osób. Skąd się to wzięło? Do dziś ta zagadka nie jest rozwiązana.
Niemcy rzucają ciała pomordowanych na wozy i jadą do lasu w Wólce Profeckiej.

- Podobno krew przeciekała przez szpary wozów i kapała na ziemię - opowiada Mikołaj Spóz. - Przy drodze do Wólki jakiś cyniczny, bezduszny człowiek podobno miał powiedzieć coś niewłaściwego o zamordowanych, nawet nie chcę tego powtarzać - wzdryga się Mikołaj Spóz. - Później musiał wyprowadzić się. Ludzie szykanowali całą jego rodzinę, smarowali mu szyby, ściany domu i ogrodzenie na czerwono, robili różne szkody w obejściu, niemal opluwali go.

- Ciała zakopano w pobliżu gajówki Juliana Banderowskiego i miejsce Niemcy starannie zamaskowali - wyjaśnia historyk. - Kilka dni po tym komendant BCh obwodu Puławy Stefan Rodak, ps. Rola wydaje rozkaz o ustaleniu miejsca pochówku i ekshumacji. Żądanie to powierzono Aleksandrowi Piskorskiemu ps. "Kruk" i Henrykowi Polakowi ps. "Wrzos" z Wronowa, a nie było to łatwe. W lokalizacji pomagali gajowi Bronisław Noworolnik i Julian Banderowski.

Po otwarciu jednego z grobów odnaleziono 4 ciała, ale już trudno było rozpoznać, kto to jest. Żołnierze wycofali się z lasu. Należało się zastanowić, co dalej. Podjęto decyzję, że należy ekshumować wszystkie ciała, złożyć je w jednym wspólnym grobie, tak aby w przyszłości, kiedy Polska będzie wolna, mógł na nim stanąć pomnik.

Jednak można się było podjąć tego zadania dopiero w maju 1944 roku. Już przetaczał się front. Rozpoczęły się przygotowania do akcji.
- Na miejsce zbiórki wyznaczono wieś Wronów - opowiada Robert Och. - Powiadomiono członkinie Ludowego Związku Kobiet oraz żołnierzy BCh z pobliskich placówek.

W majowy, pachnący wieczór, który powinien skłaniać do romantycznych uniesień, nikomu nie były w głowie takie sprawy. Dominowały smutek, niepokój, żałoba. Do wsi zaczęły zjeżdżać wozy konne załadowane drewnianymi skrzyniami. Zjawiła się także grupa żołnierzy AK dowodzona przez Mariana Sikorę ps. "Przepiórka". Dowództwo nad całością akcji objął Stanisław Kęsik ps. "Ster".

Po przybyciu do lasu grupa ochotników przystąpiła do wydobywania ciał i składania ich po dwa do przygotowanych skrzyń. Cała akcja zakończyła się około północy, a uczestnicy wrócili do Wronowa, gdzie w pobliskim lesie przygotowane zostało miejsce na wspólną mogiłę.

Robert Och cytuje wspomnienia Henryka Polaka, uczestnika tamtych wydarzeń, żołnierza BCh, którego po latach odwiedzili razem z Mikołajem Spózem: "Złożone do grobu skrzynie, zostają zasypane żółtym piaskiem, na wierzch nagarniamy igliwia i mchu do pewnego stopnia maskując miejsce świeżej zbiorowej mogiły. Dziewczęta z LZK składają wieńce uwite poprzedniego dnia z gałązek jodły. Wozy i przybyłe oddziały kierują się w okolice Bałtowa. Akcja uwieńczona powodzeniem zostaje zakończona". Na mogile stanął skromny brzozowy krzyż.

Dopiero wiosną 1945 r. na grobie staje solidny, wysoki, sosnowy krzyż wykonany przez gospodarzy mieszkających w części Wronowa przylegającej bezpośrednio do lasu. Miejscowa młodzież buduje dookoła mogiły drewniane ogrodzenie. Nie było to jednak ostateczne miejsce spoczynku pomordowanych.
- Wiosną 1946 roku ekipy sanitarne porządkujące tereny przyfrontowe wydobyły ciała ze wspólnej mogiły i przewiozły je w nieustalone miejsce - dodaje Robert Och.

- Prawdopodobnie złożono je na cmentarzu wojennym w Puławach. Jednak część ciał przewożono na cmentarz żołnierzy radzieckich w Kazimierzu Dolnym... W każdym razie, dla rodzin pomordowanych najważniejszym miejscem jest to na wale wiślanym, gdzie ich bliscy zostali rozstrzelani.

Na wale wiślanym w 1956 roku postawiono pomnik z betonu, z czasem zapomniany, zarośnięty przez krzaki. W 2004 roku Puławskie Towarzystwo Tradycji Narodowych postanowiło postawić tam pomnik z granitu z 28 nazwiskami pomordowanych. W 2011 roku rozpoczęta została rewitalizacja starego portu i pomnik trzeba było przesunąć.

MARIA KOLESIEWICZ, Teraz Puławy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia